Przy prawym brzegu rzeki ukazała się prymitywna, chybotliwa platforma, zbudowana z pali drzewnych odartych z kory. Przy kilku łodziach przywiązanych lianami do przystani krzątała się grupka półnagich Indian.
Na widok nadpływającej łodzi chwycili za łuki i strzelby, gdyż spotkania z obcymi w amazońskiej dżungli zawsze budziły niepokój.
– Do stu zdechłych wielorybów! Niezbyt przyjaźnie nas tutaj witają – zawołał kapitan No wieki.
– Mają się na baczności – odparł Tomek.
W tej chwili na przystani rozbrzmiały przyjazne okrzyki. Wioślarze w łodzi ochoczo odpowiedzieli na nie i silniej uderzyli wiosłami w wodę.
Wkrótce łódź przybiła do brzegu.
Indianie Cubeo uprzejmie, lecz bez uniżoności witali Nixona, który dość często przyjeżdżał do obozów zbieraczy kauczuku. Z zachowania Indian od razu można było poznać, że lubią kierownika kompanii. Nixon przedstawił Tomka i Nowickiego jako przyjaciół Smugi. Błyski życzliwego zaciekawienia ukazały się w oczach Cubeów.
Po krótkim powitaniu Indianie poprowadzili gości ku obozowi, który zbudowany był nad strumieniem wpadającym do rzeki Putumayo. Tomek i Nowicki ciekawie rozglądali się po obozie. Nigdzie nie było widać śladów napadu sprzed kilku miesięcy. W pobliżu magazynu kauczuku stały dwa baraki mieszkalne wzniesione na palach, a wokół nich stały szałasy indiańskie.
Na platformie baraku ukazał się biały mężczyzna.
– Oto Wilson, kierownik tego obozu i dwóch innych w pobliżu rzeki Japura – odezwał się Nixon na widok mężczyzny.
– Cóż za miła wizyta?! – zawołał Wilson. – Czyżby przywiózł pan tak długo oczekiwanych gości z Europy?
– Nie myli się pan, nareszcie przyjechali – odparł Nixon. – To jest pan kapitan Nowicki, a to, tak dobrze znany nam z opowiadania państwa Karskich, pan Tomasz Wilmowski.
– Proszę, bardzo proszę do mnie – powiedział Wilson. – Panowie zmęczeni podróżą, zaraz będzie kolacja.
– Dobra nowina, głodny jestem jak rekin – odparł Nowicki.
– Nic dziwnego, płynęliśmy cały dzień, nasi mili goście chcieli jak najrychlej zobaczyć się z panem – wyjaśnił Nixon.
– Dobrze się złożyło, że u ujścia Putumayo zastaliśmy łódź kompanii. Zaoszczędziliśmy czasu – odezwał się Tomek.
– Teraz utrzymuję stałą łączność między obozem i przystanią nad Amazonką – odparł Wilson. – Spodziewałem się przybycia pana Nixona lada dzień. Wkrótce zbieranie kauczuku ruszy całą parą.
– Już za miesiąc nastanie pora sucha. Wody spłyną z dżungli, trzęsawiska wyschną i umożliwią swobodny dostęp do drzew hevea, które przeważnie rosną na moczarach – dodał Nixon.
– Spodziewałem się, że panowie przyjadą w liczniejszym towarzystwie z Europy – powiedział Wilson. – Pan Karski stanowczo odradzał rozpoczęcie poszukiwań za zaginionym przed przybyciem panów. Dużo czasu już straciliśmy. Nareszcie trzeba coś przedsięwziąć.
– Teraz jestem pewny, że pan Zbyszek czynił słusznie zalecając nam czekanie na przyjazd panów. Nie zna pan najświeższych wydarzeń – rzekł Nixon. – Panowie przybyli do Manaos zaledwie przed dziesięcioma dniami, ale już dobrali się do skóry Alvarezowi tak skutecznie, że pragnie z nami ugody. W przeddzień naszego wyjazdu z Manaos złożył mi wizytę w biurze. Przysięgał, że nie wydał Cabralowi i Josemu rozkazu, aby zabili Johna. Dał od siebie list do Vargasa.
– Czy to możliwe?! – zdumiał się Wilson. – Nie wyobrażam sobie Alvareza proszącego o zgodę.
– Ja też z trudem wierzyłem własnym oczom i uszom – potaknął Nixon. – Najważniejsze jednak, że część wyprawy ratunkowej już płynie do Iquitos, a panowie wstąpili tutaj jedynie po to, aby rozmówić się z panem i zwerbować kilku Cubeów.
– A więc nareszcie coś zaczęło się dziać, jakże się cieszę! – zawołał Wilson. – Dzień i noc rozmyślam o losie Smugi. Jeśli pan Nixon się zgodzi, pójdę z panami na wyprawę. Dręczą mnie wyrzuty sumienia, że pozostawiłem go tam samego. On nie zasypiałby gruszek w popiele, gdyby był na moim miejscu.
– Ja również zaproponowałem swój udział w wyprawie, ale panowie uważają, że raczej byłbym przeszkodą niż pomocą – wtrącił Nixon.
– Wyprawa będzie narażona na wiele niebezpieczeństw. Grań Pajonal zamieszkują dzicy Kampowie. Nie obejdzie się bez walk, a wtedy życie uczestników wyprawy będzie zależało od siły ognia karabinowego – impulsywnie powiedział Wilson.
– Jestem innego zdania, proszę pana – odparł Tomek. – Nawet najbardziej nowoczesny karabin nie chroni nikogo przed zatrutą strzałą z łuku wystrzeloną z ukrycia.
– Tomek ma rację, na tej wyprawie trzeba będzie używać forteli, a nie siły – zgodził się kapitan Nowicki. – Smuga musiał wpaść w pułapkę, on nie przegrałby otwartej walki.
– Małej grupce łatwiej przemknąć się między wojowniczymi plemionami – dodał Tomek. – W dżungli Indianie będą atakować z ukrycia. Taka jest ich wojenna taktyka. Musimy postępować tak samo jak oni, jeżeli chcemy ich przechytrzyć.
– Panowie chcieliby zwerbować doświadczonego Haboku i jeszcze kilku innych Cubeów – odezwał się Nixon.
– Haboku nie ma w obozie – odpowiedział Wilson. – Dwa tygodnie temu wyruszył do swej wioski nad rzeką Uaupes.
– Do licha, to zła nowina – zafrasował się Nixon. – Ten dzielny człowiek przydałby się panom na wyprawie.
– Obawiam się również, że bez niego trudno będzie zwerbować innych. On cieszy się wielkim mirem wśród swoich – powiedział Wilson.
– Czy Haboku nie wróci już do obozu? – zapytał Tomek.
– Miał zamiar się ożenić, poszedł po żonę – wyjaśnił Wilson. – Nie możemy liczyć na jego szybki powrót.
– Do stu par beczek zjełczałego tranu! – zaklął Nowicki. – Musimy zabrać kilku zaufanych i odważnych tragarzy.
– A co się dzieje z innymi Cubeami, którzy towarzyszyli Smudze?
– zapytał Tomek.
– Oprócz Haboku było ich jeszcze czterech, ale również poszli z nim nad rzekę Uaupes – wyjaśnił Wilson.
– Szkoda, bardzo chciałbym mieć ich przy sobie – rzekł Tomek.
– To są przyjaciele Haboku. Poszli z nim, gdyż zamierzał ożenić się z dziewczyną z obcego klanu. W takiej sytuacji pan młody musi symulować porwanie dziewczyny, podczas którego jej bracia klanowi pozorują obronę. Ma to symbolizować fakt, że nikt dobrowolnie nie chce opuścić swego klanu – powiedział Wilson.
– Ci czterej kumple mają pomagać Haboku w tym porwaniu na niby?
– wtrącił Nowicki.
– Tak. Sprawa układa się niefortunnie – mówił Wilson. – Cubeowie są nieocenionymi towarzyszami na takich wyprawach. Od wieków mieszkają nad rzekami, dzięki czemu wyrobili sobie zamiłowanie do podróżowania do innych szczepów. Niektórzy znają nawet po kilka języków, a poza tym są doskonałymi tropicielami i nie znają lęku.
– A co by panowie powiedzieli na propozycję udania się do osiedli Cubeów? – zapytał Nixon. – Pozyskanie Haboku i jego przyjaciół warte jest zachodu.
– Musicie mieć chociaż kilku pewnych ludzi – stanowczo powiedział Wilson. – Jest to szczególnie ważne, ponieważ wyprawa wasza nie będzie zbyt liczna.
– Ile czasu zajęłoby nam odszukanie Haboku? – zapytał Tomek.
– Cubeowie mieszkają na brzegach Uaupes w pobliżu jej ujścia do Rio Negro. Będzie to stąd w linii prostej około trzystu kilometrów – odpowiedział Wilson. – Dotarcie do nich i powrót zajęłyby nam około dwóch tygodni.
– Co myślisz, brachu? – Nowicki zagadnął Tomka. – Zabieramy dwie kobiety. Musimy myśleć ó ich bezpieczeństwie.
– Czy mógłbym wysłać list do żony oraz przyjaciół w Iquitos?