Выбрать главу

– Nie bój się, ty już za stary dla mnie jesteś, ja z Młodymi tylko zadaję się Chłopcami! Tak wzgardzony, ja z gniewem jego odepchnąłem, ale on czule się przycisną}; – Chodźmy, chodźmy, chodźże ze mną, razem trochę sobie Pochodziemy!… Ja nic na to. Ale, że to razem po ulicy szliśmy, on mnie swoje opowiadać zaczął. Owóż szeptem mnie wszystko swoje opowiada, a ja słucham, Owóż człowiek ten, Metys chyba, Portugalczyk, z perskiej tureckiej matki w Libii urodzony, Gonzalem zwał się; a bardzo Bogaty, około 11-tej lub 12-tej z rana z łóżka wstaje i kawę wypija, a potem na ulicę wychodzi i tam po niej chodzi, a za Chłopcami albo Chłopakami. Gdy sobie jakiego upatrzy, zaraz do niego podchodzi i jego o jaką ulicę zapyta; a tak z nim zapocząwszy, gawędzić zaczyna o tym a o owym, żeby tylko wymiarkować czy Chłopca owego namówić do grzechu można za 2, 5 albo i 10 Pezów. Przeważnie tedy w strachu, trwodze mówić o tym się nie ważył i go tam zbywali, jak zmyty odchodził. Więc tedy za innym Chłopcem, Młodzieńcem albo i Chłopakiem, który mu w oko wpadł… i tam, panie, znowuż o ulice rozpytywanie, rozmawianie, to znowuż o Grach jakich, albo Tańcach, zagadywanie, a wszystko żeby jego za 5 lub 10 pezów skusić; ale mu Chłopiec ten co ostro powiedział, albo splunął, On tedy ucieka, ale rozogniony. Więc znowuż za innym Brunetem albo Blondynem, zagadywać, rozpytywać. Gdy tedy j się zmęczy, do domu wypoczywać wraca, i tam, na szezlongu nieco wypoczawszy, znowuż na ulicę szukać, chodzić, zagadywać, rozpytywać, a to Rzemieślnika jakiego, a to Robotnika, albo Pomocnika, albo Pomywacza, albo Żołnierza, albo Marynarza. Przeważnie jednak w lęku, strachu, co przystąpi, to zaraz Odstąpi; albo tyż, panie, idzie za jakim, to tamten gdzie. do sklepu wszedł, albo z oczu zginał, i nic z tego. Znowuż więc do domu swego zmęczony, znużony, choć w ogniach powraca, a przekąsiwszy co i wypoczawszy na szezlongu znowuż na ulicę bieży, aby jakiego Chłopca, byle zgrabnego, upatrzyć,, przygadać. Jeśli więc takiego zdybał, a z nim za 2, 5 lub 10 Pezów się ugodził, zaraz jego do mieszkania swojego prowadzi i tam, na klucz drzwi zamknąwszy, kurtkę, krawat, spodnie zdejmuje, na podłogę rzuca, do Koszuli się rozbiera i światło przyciemnia, Perfumę rozpyla. A tu dopiro Chłopak go w mordę i do szafy jemu bieliznę wybierać, albo piniądze wydziera!

Zmartwiały od strachu okropnego Puto krzyczeć się nie waży, wszystko jemu zabierać pozwala i bolesne razy jego znosi. Od Razów tych, Kuksów, jeszcze większy ogień jego! Gdy więc wyszedł Chłopak, on znowuż na ulicę rozogniony, rozpalony, zachwycony, a też wystraszony, umęczony, i dalejże za Czeladnikami, Rzemieślnikami młodymi, Żołnierzami lub Marynarzami; ale co przystąpi to odstąpi, bo choć żądza wielka, strach większy od żądzy. A już noc późna i coraz puściejsze ulice: do domu wiec swojego Puto wraca, do koszuli się rozbiera i kości zmęczone na łóżku samotnie utula, a to żeby nazajutrz znów wstał, kawę wypijał i za Młodymi uganiał chłopcami. I dnia następnego znowuż wstaje, spodnie, kurtkę przywdziewa i znowuż za Młodymi ugania chłopcami. A dnia następnego z łóżka swego wstawszy, znów na ulicę, żeby za Chłopcami się uganiać.

Dopiroż powiadam:

– Jestże to możliwe, człowieku nieszczęsny, żeby pokusie twojej Rzemieślnik, lub Czeladnik, lub żołnierz ulegał, gdy ty w nim tylko wstręt, odrazę wzbudzić możesz wdziękami swoimi? Zaledwiem to wyrzekł, zawoła, a bardzo, widać, urażony:

– Mylisz się, bo ja oczy mam duże, pałace, a rękę białą, stopę delikatna! I zaraz kilka kroków naprzód wybiegł, mnie figurę swoją w przegibach i szarmantach pokazując i silnie nią drobiąc.

Ale potem mówi:

– Zresztą w potrzebie są, grosza potrzebują. – Dlaczegóż jednak – powiadam – dlaczegóż ty więcej im pieniędzy nie dasz, a tylko 2, 5 lub 10 Pezów, skoro bogatym jesteś, a tyle trudu ciebie kosztuje którego namówić?

Odpowie:

– Spójrz pan na ubranie moje. Ja jak zwykły Subiekt, albo Fryzjer ubrany chodzę i koszulę mam za 3 Pezy, a to żeby z Bogactwem się moim nie zdradzić; bo już do tej pory pewnie dziesięć razy byłbym uduszony, albo Nożem, albo Łeb rozkiełbaszony; i jeślibym ja Chłopcu jakiemu więcej dał Pezów to zaraz o więcej by prosił i dopiroż domu nachodzenie, Grożenie, Prześladowanie, żeby tylko więcej jeszcze wydusić, wyłudzić. Dlatego ja, choć pałac mam, własnego lokaja udaję. I własnym swoim lokajem jestem w mym pałacu!

Tu zakrzyknął rozpaczliwym głosem, ale cienko:

– Przeklętyż, przeklętyż Los mój! Lecz zaraz, wznosząc ku niebu rece, czy też raczki, zawołał cienko, przeraźliwie:

– Błogosławiony, ach, słodki, cudowny mój los i ja innego nie pragnę! Drobnymi kroczkami naprzód przez powietrze sadzi, a ja obok kłusem jak na bryczce. Okiem dużym, wilgotnym, omdlałym na prawo, na lewo oczkuje, a ja obok jak Koń przy Kobyle! To śmieszkiem perlistym wybucha, to łzy duże i kobice roni, a ja, panie, jak na tatarskim weselu! Wtem w boczną uliczkę skoczył i nią goni, a bo Żołnierza zobaczył… lecz zaraz przystaje, za węgłem się chroni, bo jakiś Czeladnik przechodził… to znowuż zza węgła tego wyskakuje za jednym Subiektem i znowuż przystaje, wypatruje, opłotkami kluczy, a bo Pomywacz przeszedł rosły, młody… I tak, młodymi Chłopcami miotany, przez nich, jak przez Psów, na wszystkie strony rozrywany, to w prawo, to w lewo pędzi, goni a ja za nim… bo już mnie ponosił! A grzech jego Ciemny, Czarny mnie ulgę jakąś sprawiał w tym okropnym wstydzie moim, którego ja na przyjęciu się najadłem. I w nocy, w grzechu, na plac wypadliśmy, na którym wieża przez Anglików zbudowana: tam więc wzgórze ku rzece opada, a miasto do portu zstępuje i cichy wody wiew jak śpiew jaki wśród placu drzew… Tam wielu było młodych Marynarzy.

Lecz ona, która za jednym z nich właśnie goniła, ni to piorunem rażona, przystanęła. – Czy widzisz Chłopaka tego Blondyna, co przed nami? Cud to chyba, a może i szczęśliwa wróżba! Jego to nade wszystkich kocham, za nim już kilka, razy się uganiałem, goniłem, ale zawsze mnie z oczu ginął. O szczęście, radość że znów jego widzę, znów za nim, za nim, ach, za nim biec mogę!

I, już na nic nie bacząc, za tym Młodzieńcem pomknął; a ja za nim! Z dala niewiele też z tego Chłopca Blondynka widziałem, a tylko jego kurtka, głowa mnie się miga… ale widzę, że on do wrót parku taniej, ludowej zabawy zmierza, który „Parkiem Japońskim" nazwany i po jednej placu stronie t krzykliwymi lampami się jarzy, a tam przystanął w świetle migocącym latarń, którymi deski, słupy były obwieszone.:

Owoż on tam stoi, jakby czekał. A ona między drzewa, co na placu były jak Łasica wbiegła i, w ich cień się schroniwszy, stamtąd tęsknić do niego i wzdychać zaczęła.

Owóż myślę sobie: a co to, gdzie ja jestem, co ja robię? I dawno bym już jego odbiegł, ale mnie żal było jedynego towarzysza mojego porzucać. Bo to Towarzysz był. Tylko że, gdy on tak pod drzewem ze mną razem, mnie dziwno trochę, bo ni pies ni wydra. Owóż włoski czarne męskie miał na ręku,, ale ręka Rączka Pulchna, Biała… a pewnie i stopa… a choć policzek ciemny od zarostu zgolonego, przecie policzek ten jemu się wdzięczy, przymila, jakby nie ciemny był, a właśnie biały… a tyż choć Noga Męska, ona jakby Nóżką być chciała i w dziwacznych się wdzięczy podrygach… i choć głowa mężczyzny w sile wieku na skroniach wyłysiała, pomarszczona, głowa jemu jakby z głowy się wymyka i główka być pragnie… On więc jakby siebie nie chce i siebie przemienia w ciszy nocnej, a już i nie wiadomo czy to On czy Ona… i chyba, ni tym ni ". owym będąc, Stworzenia a nie człowieka ma pozór… Przyczaił się, szelma, stoi, nic nie mówi, a tylko na Chłopca swojego milkliwie spogląda. Myślę tedy ki diabeł Wilkołak i po co ja tu z nim, gdy on mnie wstydu przysparza, a za sprawą jego hańba moja na Przyjęciu owym, ale diabli, szatani, niechże już i Diabeł, a ja jego i tak nie porzucę, bo przecie ze mną chodził i razem Chodziemy.