Выбрать главу

Dlaczego nie jedzie na ratunek Polsce? Bardzo przypomina samego Gombrowicza, nosi nawet jego nazwisko, więc Gombrowicz mógłby go jakoś usprawiedliwić, dając w swojej powieści choćby takie wyjaśnienie powodów swego pozostania w Argentynie, jakie dał w przedmowie do wydania z 1953 roku. Ale właśnie tego nie robi! Nie wspomina nawet słowem o niedyspozycji zdrowotnej, która czyniła go niezdolnym do służby wojskowej. A przecież wystarczyłoby tylko parę słów! Tymczasem on, przeciwnie, każe swojemu bohaterowi wygłosić jedną z najbardziej skandalicznych filipik w dziejach polskiej literatury, sugerując, że racje, które skłoniły go do „dezercji", niewiele miały wspólnego z rozgrzeszającą słabością ciała.

Więc najpierw: są to racje wyzywająco niskie. Tak jakby nagle wyszła na jaw wstydliwie skrywana podszewka polskiej duszy – paskudnie egoistyczna. „Nie będę ja się w to mieszał, bo nie moja sprawa, i jeśli konać mają, niech konają" – tak mówi o rodakach, którzy giną właśnie w kampanii wrześniowej, ktoś, kto nade wszystko – jak na to wygląda – dba o własną skórę. Ale – uwaga! – nic nie jest w Trans-Atlantyku jednoznaczne! To, co niskie i kompromitujące bohatera, nagle w niespodziewanych obrotach fabuły odsłania swój rewers – i to wcale wysoki. Bohater Gombrowicza jest pisarzem – do owych racji egoistycznych dorzuca więc racje, które są racjami artysty; z pewnością są to racje, które wyrastają z „najskrajniejszej pychy" – lecz czy tylko? Czyż nie są to w istocie racje, które musi przemyśleć każdy, kto rozważa trudną kwestię praw jednostki i granic patriotycznej powinności? W jakim momencie usprawiedliwione poczucie własnej wartości przechodzi w wyniosły egotyzm? Jak dalece nasze ja jest własnością nas samych, a jak dalece należymy do innych? Dylematom tym Gombrowicz w swojej książce nadał wyzywającą ostrość. Pyta więc w Trans-Atlantyku: Czy „pisarz pierwszorzędny", pretendujący do wysokiego miejsca w literaturze światowej, powinien wiązać swoje losy (i to na śmierć i życie…) z narodem „drugorzędnym", słabym, ponoszącym klęski, który wprzęga artystów w jarzmo duchowo wyjaławiającej Służby? A może należałoby raczej wybrać sobie takie miejsce na ziemi – bezpieczne i piękne – w jakim nasz talent mógłby prawdziwie swobodnie rozkwitnąć w zbiorowości wolnej i szczęśliwej, która nie tłumi, lecz – przeciwnie – właśnie rozpłomienia nasze uzdolnienia, sprzyjając duchowemu rozwojowi jednostki, bo prawdziwie cenne jest jedynie ludzkie ja, a naród, szczególnie naród słaby, żyjący w stałym poczuciu niepewności, stanowi dla duszy deformujące zagrożenie? Czy więc nie lepiej trzymać się raczej z dala od okolic naznaczonych stygmatem klęski i od zbiorowości dotkniętych kompleksem niższości – bo duchowa atmosfera takich miejsc i takich grup nie służy zbytnio indywidualnej samorealizacji? A czyż właśnie jednym z takich niedobrych miejsc, w których indywidualny rozwój bywa hamowany, nie jest Europa Środkowo-wschodnia, ów obszar dotknięty kompleksem peryferii, z którego wywodzi się bohater Trans-Atlantyku?

„Dusza polska" i „dusza interakcyjna"

Gombrowicz miał niesłychanie ostre wyczucie hierarchii i wiele napisał o psychice środkowoeuropejskiej, którą uważał za kulturalnie słabszą od mentalności zachodniego świata. Ileż to w Dzienniku znajdziemy uwag na temat tej słabości! „Kompleks środkowoeuropejski"! Bo nie tylko Polacy, ale i Litwini, Bułgarzy, Rumuni, Węgrzy, Jugosłowianie chcą „dorosnąć" do Zachodu, dorównać, doścignąć… i właśnie w tym staraniu, by dorównać i doścignąć, zdradzają się ze swoim poczuciem „drugorzędności". Pokażmy, żeśmy nie gęsi i swój język mamy… Tymczasem ktoś, kto ma mocne poczucie własnej wartości, wcale się nie kłopocze tym, jak go ocenią inni. To on ich ocenia. Chcąc dorównać, zawsze stawiamy się w pozycji niższego.

Jak zatem żyć (a także jak być artystą) w społeczności sfrustrowanej niepowodzeniami militarnymi, stale zagrożonej w swoim istnieniu i dręczonej poczuciem niedorastania do „prawdziwej" kultury? Właśnie sytuacja pisarza w społeczności zjadanej przez kompleks prowincji, szczególnie silny w chwilach klęski, stała się jednym z głównych tematów Trans-Atlantyku. Gombrowicz skupił bowiem swoją uwagę la tym, w jaki sposób ów kompleks promieniuje na całość życia zbiorowego Polaków. Ale obraz społeczności polskiej, kreowany w jego powieści, jest nie tylko błyskotliwą metaforą „kompleksu polskiego" czy „kompleksu środkowoeuropejskiego", jest także metaforą ogólniejszego socjologicznego prawa. Społeczności dotknięte kompleksem niższości – zdaje się nam mówić Gombrowicz – mają wbudowany mechanizm duchowej autodestrukcji, który odbiera wszystkim członkom wspólnoty szansę na życie autentyczne. Ulokowanie akcji powieści w archetypicznej sytuacji polskiej klęski pozwoliło Gombrowiczowi na groteskowe uogólnienie psychospołecznych mechanizmów kompleksu oblężonej twierdzy. Pod wpływem frustracji społeczność „słaba" usztywnia się i zaczyna kpić w sobie wszystko, co nie wzmacnia kurczowej woli samoobrony. Poczucie „drugorzędności" zmienia społeczeństwo otwarte w społeczeństwo zamknięte. Nie tylko najeżone wobec obcych, lecz i nastawione represyjnie wobec swoich. Kto nie służy Sprawie, jest nikim.

Pryncypia romantycznego patriotyzmu głosiły, że naród w chwilach ostatecznego zagrożenia ma prawo żądać od nas wszystkiego, także ofiary z życia, bo jednostka jest jego własnością. Nie był to tylko dogmat polskiej kultury XIX wieku, lecz w istocie dogmat całej poromantycznej „Europy patriotyzmów", która uświęciła kategorię narodowej więzi, łącząc los indywidualny z losem zbiorowości węzłem nieledwie sakramentalnym. Dogmat tej formacji ideowej, której politycznym urzeczywistnieniem stała się powersalska „Europa narodów", zbudowana na gruzach Świętego Przymierza, głosił, że narodowa tożsamość jednostki nie jest sprawą wyboru. O tym, kim jesteśmy, rozstrzyga biologiczny bądź mistyczny związek duszy (i ciała!) z Ziemią i Krwią. Wbrew temu, co działo się w rzeczywistości; wbrew temu, że Polakami stawali się (i przestawali być!) Niemcy, Rosjanie, Czesi, Litwini, Białorusini, ideologia nacjonalistyczna, z której radykalną postacią zetknął się Gombrowicz już w latach trzydziestych, obserwując choćby młodych endeków, głosiła, że narodowość jest biologiczną (czy mistyczną) esencją człowieka, której nie da się zmienić. Tak pojmowany biologiczno-mistyczny przymus tożsamości musiał się Gombrowiczowi z pewnością objawić jako jeszcze jedna z form zniewolenia.

Biologiczno-mistycznej wizji człowieka, która wyrastała z romantycznych mitów, przeciwstawił Gombrowicz w Trans-Atlantyku (a także w innych dziełach) interakcyjna wizję tożsamości jednostki. Miało to doniosłe konsekwencje. Jak być Polakiem (Rosjaninem, Niemcem, Czechem…) po egzystencjalizmie? – oto wielkie pytanie tej zabawnej, lekkiej powieści, zaszyfrowane w groteskowych przygodach bohatera. Jak być Polakiem, wiedząc, że egzystencja wyprzedza esencję, że to okoliczności historyczne i gra losu nadały każdemu z nas taką, a nie inną formę duchową Polaka, Niemca, Rosjanina, że ukształtowało nas międzyludzkie obcowanie, edukacyjna tresura, presja społecznych konwencji, że nie istnieje żadna trwała esencja polskości, niemieckości czy rosyjskości osadzona na dnie indywidualnej duszy, że polskość jest tylko jedną z form, w których człowiek objawia się innym?