– Pewnie, pewnie, Rodak, Rodak, a jeszcze w takiej chwili, jak tu Rodaka zostawić, Rodakowi nie pomóc! Głowami kiwają, piwo popijają, a na mnie spod oka spoglądają.
Ja o piniądzach wolałem nie wspominać, bo mnie nijako było. Ale mówię, że chyba nie ma innej Rady i, gdy Gonzalo chce żeby bez kuł strzelanie było, jemu to przyrzec trzeba; ale cicho sza, żeby o tym żywa dusza się nie dowiedziała. A tak i wilk syty i koza cała. Rada w Radę. Spogląda Baron na Pyckala, Pyckal na Barona, ale ozwał się Baron:
– Pewnie innej Rady nie ma, ale kłopotliwa rzecz. Mówi Pyckaclass="underline"
– Niewyraźna sprawka.
Powiadam:
– Wiem ja, że Gonzalo chętnie by W. Panów Dobrodziejów Przyjaciół swoich za świadków swoich miał że to przy zwadzie byliście obecni, a tak my byśmy świadkowie, za wspólnym porozumieniem wszystko gładko między s urządzili i, jak to zwyczajnie, kule w Rękaw wpuścili; a choć to, panie, kłopotliwa rzecz, przecie intencja nasza czysta, bo o wybawienie druha, Rodaka idzie, człowieka już starszego a honorowego; a tyż o to, żeby się imieniowi Polskiemu krzywda; nie stała w tak ciężkiej Ojczyzny naszej chwili. Pyckal na Barona spojrzy, Baron na Pyckala, Baron z palców strzepnął, Pyckal nogą ruszył. Rzekł Baron:
– Za nic ja Puta świadkiem nie będę. A Pyckaclass="underline"
– Ja miałbym Puta być świadkiem! Jeszcze czego! Ale mówię:
– Oj, ciężko, ciężko, ale trzeba, trzeba i bo Rodak w potrzebie, bo dla Rodaka, dla Ojczyzny… Dopiroż westchnął Baron, westchnął Pyckal. Siedzą, na mnie spoglądają,! popijają a wzdychają. Powiadała:
– Oj, ciężko, ciężko, alej trzeba, trzeba, innej nie ma Rady, a już dla Rodaka, dla Ojczyzny! i Już tedy Ciężko, bardzo Ciężko. A głównie, że to nie wiadoma jest intencja. Bo diabli wiedza komu oni naprawdę przysłużyć się chcieli; Gonzalowi, czy też Tomaszowi? Oni tyż nie znają intencji mojej (a głównie, że im Piniędzy nie oddałem). Ale ja tyż nie znam intencji mojej i choć to Ojca Starego stronę trzymam, Synczyzna młoda mnie po głowie chodzi. Ale deszcz zaczął padać i Ciumkała z drabiny zlazł Coś jednak zacząć trzeba. Pojechałem do Gonzala, żeby jemu Pyckala, Barona na świadków naraić; on mnie ściskał Przyjacielem swoim nazywał, a już pewny, że bez kuł strzelanie, mnie złote góry obiecywał. Potem do Tomasza, któremu tyle tylko powiedziałem, że Gonzalo przyrzekł jemu na placu stanąć. Tomasz mnie uściskał.
Potem do Dr Garcyja pojechałem, którego mnie Tomasz jako drugiego Świadka swojego wskazał; on adwokatem był wziętym, a dowiedziawszy się, że od Tomasza przychodzę, zaraz najuprzejmiej mnie przyjął w kancelarii swojej, przed innymi klijentami. Powiada tedy (bo to w kancelarii hałas, stuk, klijentów mnóstwo, akta wnoszą, roznoszą, a coraz ktoś przystępuje i przerywa):
– Ja pana Tomasza znam i jego Przyjacielem jestem, ale te Akta tam wyekspediować, za pokwitowaniem, i nie byłbym człowiekiem Honoru gdybym w Honorowej sprawie, a zapytaj pan Pereza czy otrzymał kwity, więc ja tego jemu odmówić nie mogę, o, oby Bóg Najwyższy, tu dopisać trzeba ten Ekspedient, pozwolił mnie godnie, schowaj pan tę teczkę, z obowiązku mego się wywiązać, list ten wysłać. Pojechaliśmy tedy do Gonzala i tam wyzwanie rzuconem zostało, które Gonzalo z odwagą wielką i dumą przyjął w swym Salonie!
Gdy jednak późnym wieczorem, a już od zmęczenia ledwie na nogach się trzymając, do domu powróciłem, bilet od Radcy Podsrockiego zastaję; żebym do Poselstwa na 10-ą rano się zgłosił, gdzie JW. Poseł ze mną widzieć się pragnie. Wezwanie to jak grom z jasnego nieba na mnie spadło, bo już to nie wiedzieć czego chcą, co mnie zrobią, a pewnie to o ten Chód na Przyjęciu, albo i o Puto! O, czemuż męczą, czemuż Spokoju nie dają, małoż to piwa nawarzyli, małoż wstydu mnie i sobie przysporzyli! A może i kary jakie, gromy, na mnie spadną za błazeństwa moje! Ale, że to iść musiałem, więc idę, a tylko myślę, nie gryź ty mnie bo ja ciebie ugryzę i nie z byle ćwokiem ty masz sprawę, a z Człowiekiem, który tobie kością w gardle stanie. Idę tedy. Na ulicy „Polonia, Polonia" krzyk uprzykrzony, ale idę, i gdy Ojczyzny bój i krzyk niemiłosierny zewsząd słyszeć się daje, ja z Synczyzna w głowie idę i idę. W Poselstwie cicho i puste pokoje, ale idę, i do mnie Podsrocki Radca wyszedł w spodniach prążkowanych i w surducie, a w podwójnym kołnierzyku z muszka w zyg wiązana. Najuprzejmiej się ze mną przywitał, ale bardzo zimno, i dwa razy chrząknąwszy mnie palcem długim swym angielskim drzwi ukazał. Wchodzę, a tam stół, za stołem Minister, obok zaś inny Poselstwa członek, którego mnie jako Pułkownika Fichcika, wojskowego attache, przedstawiono. Na stole księga Protokułów i kałamarz na to wskazywały, że chyba nie zwykła rozmowa będzie, ale Sesja jaka.
J W. Poseł blady był i niewyspany, ale gładko wygolony, Najuprzejmiej się przywitał, choć ta może trochę jemu i nijako było… ale nic, mnie sójkę w bok, powiada:
– Niech cię nie znam, piwa nawarzyłeś boś się wczoraj zalał, strąbił jak Nieboskie stworzenie przed ludźmi, ale niech tam, było nie było…
Zaraz tyż okiem łypnął a i Fichcik z Podsrockim łypnęli. Poznałem więc że całe to głupstwo, co się przydarzyło, na przepicie zwalają i mówię:
– Trochi tam za dużo Sznapsa, niech to kolka, jeszcze mnie czkawka… Zarechotał się tedy Poseł, za nim Radca, a za nim Pułkownik.
Ale śmiech po niewoli, przymusowy; a chybaby mnie i co zrobili. Ale powiada Minister:
– Powidzże mnie, co to z tym panem Kobrzyckim, Majorem, podobnież zwada była; a tyż, jak Pan Radca do Barona pojechał wczoraj konie oglądać, to tam Baron mówił że pojedynek będzie. Prawda to? Widząc że już o tym wiadomość mają, powiedziałem, że o Kubek poszło, który na Tomasza był ciśnięty. Powiada Minister:
– Mówił tyż Baron, że nadzwyczaj godnym, honorowym postępowanie w tej okoliczności Majora Kobrzyckiego było, ku zbudowaniu wszystkich Cudzoziemców temu przytomnych, a tyż pewnym jest, że on pojedynkiem tym wstydu nie zrobi, owszem, jak rycerz, jak mąż godny, stanie. Otóż to rzecz ważna, panowie moi, żeby Męstwa tego naszego pod korcem nie chować, owszem, na cztery strony świata go roztrąbić ku większej sławie imienia naszego, a tyż to w chwili gdy my na Berlin, na Berlin, do Berlina! (Tu się porwali wszyscy, a pierwszy Poseł, drugi Pułkownik, trzeci Radca i krzyczą:
– Berlin, Berlin, na Berlin, na Berlin, do Berlina!)
Ja na kolana padłem. Ale zaraz krzyku swojego zaprzestali, a tylko go Radca do Protokułu zaciągnął.
Powiada dalej JW. Poseł:
– W tej myśli ja tu Panów z panem Gombrowiczem na Sesja wezwałem, żeby uradzić jak i co robić. A bo nie tylko Geniuszami, Myślicielami, nadzwyczajnymi Pisarzami Naród nasz sławny Przesławny, ale tyż to Bohaterów mamy i gdy tam w kraju nadzwyczajne dziś jest Bohaterstwo nasze, niechże i tu ludzie widzą, jak to Polak staje! Co i obowiązkiem Poselstwa jest żeby gruszek w popiele nie zasypiać, a wszem wobec Bohaterstwo nasze ukazować, bo Bohaterstwo nasze wroga przemoże, Bohaterstwo, Bohaterstwo Bohaterów naszych nieodparte, niezmożone trwogą moce piekielne napełni, które przed Bohaterstwem naszym zadrżą i ustąpią! (Porwali się więc, a pierwszy Minister, drugi Pułkownik, trzeci Radca i krzyczą:
– Bohater, Bohater, Bohaterstwo, Bohaterstwo!)
Ja na kolana padłem. Ale rzekł Minister:
– Dlatego to ja po Pojedynku, da Bóg szczęśliwym, obiadem wystawnym w Poselstwie pana Kobrzyckiego Majora uhonoruję; na który tyż Cudzoziemców zaproszę; a już my Moce Piekielne zmożemy! Radca zaraz przemowę tę JW. Posła zaprotokułował, a gdy pisać skończył w zapał wpadł i krzyknął:
– Doskonała Myśl, JW. Panie Dobrodzieju mój, wspaniała myśl!
Pułkownik zawołał:
– Niezrównana Myśl Pana Dobrodzieja mego!
Mówi więc Minister:
– A co, chyba Niezła Myśl! Na co jemu zakrzyknęli:
– Doskonała, znamienita Myśl!… i zaraz do Protokołu zaciągnęli. Zaciągnąwszy, Radca ponownie w zapał wpadł i krzyknął:
– Niedoczekanie, niedoczekanie Wroga naszego żeby przemógł siłę, Odwagę nasza, a już nie ma na świecie całym takiej Odwagi, jak nasza! JW. Panie!JA dlaczego by przy samym pojedynku JW. Poseł nie mógł być obecnym? Owóż ja wnoszę żeby nie tylko na Obiad w Poselstwie, ale i na Pojedynek cudzoziemców zaprosić: niech widzą, jak Polak z pistoletem staje! Niech widzą, jak Polak z pistoletem na wroga, a niechże to widza! Krzyknęli tedy, Minister razem z Pułkownikiem: