Выбрать главу

Tam lgnąc z Horacjem beczkę toczyli. Dali w sadzie Tomasz spaceruje. Rzekłem więc:

– Ty tego nie zrobisz… Nie rób, nie rób tego… ale słowa moje jak Pieprz, Badyl i już pustka we mnie taka zagościła, że nawet mnie nie odpowiedział, a tylko paznokietki pod światło ogląda. Dopiroż wstaję i mówię:

– Trochę po sadzie się przejdę… a choć ledwie mnie nogi niesły od niego odszedłem. On na plac Palantowy pobiegł. Ja po sadzie chodzę i tak myślę sobie:

– A to jego Buchbachem trzepną…

Ale Tomasz po ścieżkach chodził, i do niego przystąpiłem; zaraz jednak na murawie przysiąść musiałem bo mi nogi mdlały. Siedziemy więc na murawie pod śliwką i powiada Tomasz:

– Widziałeś, jak to lgnąc z tym Horacjem się pokumał? Ano, niechże jemu na zdrowie będzie! A ja tu tak sobie chodzę i dumam… ale chyba już niedługo tego… Zapytałem:

– Myślisz to zrobić, coś mi mówił? Mówi:

– A tak, a tak.

Na murawie chłodno, przyjemnie… tyż ptaszki świergocą… i zapachy drzew, owoców, krzewów, a Mały Robaczek po trawie się wspina… Ale powiadam:

– Na Boga żywego, to ty jeszcze w zamiarze swoim trwasz? Odpowie:

– A tak, a tak… ja Syna zabije… Słysząc to, coś jemu odpowiedzieć chciałem, ale co tam gadać… a Buchbach znowu się ozwał i jak w Bęben walą i głos Bębna Pustego pośród drzew, krzewów, papug, kolibrów pierzastych, a pod palmami, kaktusami… Nasłuchując pogłosów owych Tomasz głowę schylił, dłoń z dłonią płasko złączył i mruknął:

– Jutro, jutro, jutro…

Much dużych złocistych brzęczenie i papug krzyk mnie coraz bardziej usypiały. I tak myślałem:

– Zabije, no to zabije. Zakatrupi, to zakatrupi. Tamci jego zakatrupią, no to tamci jego. Mnie Ostrogą zdybią, no to zdybią. Kuligiem przyjadą, to przyjadą… Gonzalo owoców przynieść kazał, jedliśmy owoce, potem wieczerzę podano w letniku… a już tak dziwny na leguminę Mieszaniec jakiś Przekładaniec, że jak Precelki, ale to Wafelki. I myślę:

– Dziwnie się plecie na tym bożym świecie!… Tak myślę, a Bajbak z Ignacem prawie razem jedzą, bo gdy jeden łyżkę zupy połknie, drugi chlebem zagryzie… ale myślę:

– Razem, to razem! Już tedy za dużo tych Dziwów, za dużo, za dużo, i niech się dzieje co chce, byle spocząć, byle wypocząć.

Ale gdy noc ziemię mantyllą swoją ogarnęła, a duże świecące robaczki pod drzewami, gdy z mroków ogrodu zwierza wszelkiego odgłosy, a już Szczek Miaukowaty albo Chark Kwiczący, spokojność, osowiałość moja niespokojnością jęła się wypełniać. I myślę:

– Jakże ty się nie boisz, jeżeli Bać się powinieneś? Czemu się nie dziwisz, jeżeli dziwić się potrzeba? Czemu ty tak Siedzisz, czemu Nic nie Robisz, gdy Biec, Pędzić trzeba? Gdzie strach twój, gdzie wzburzenie twoje? I już to coraz większa Trwoga moja z przyczyny, właśnie, braku Trwogi, a w pustce, w ciszy, jak Bania urasta i gniecie. Tomasza zamysł – Gonzala zamysł – Bajbaka z Ignacem zabawa – Rachmistrzowej strasznej Ostrogi za mną pościg i grożąca zemsta – Ministra myśl, żeby kuligiem zajechać – otóż to wszystko w pustce się rozdymało, a jak Pustym Bębnem biło, ja zaś siedzę… Tam zaś, za Wodą, za Lassem, za Gumnem już pewnie i cicho, a wielkie Pól, Lasów przestrzenie już nie oręża szczękiem, ale milczeniem głuchym klęski wypełnione. Poszedł spać Tomasz. Poszli tyż lgnąc, Horacjo, a i Gonzala chytra na spoczynek zdąża; więc sam zostałem z Przerażającym Brakiem Trwogi moim.

Wówczas do Syna iść postanowiłem. O Syn, Syn, Syn! Do niego ja pójdę, jego ja jeszcze raz w nocy zobaczę i może w sobie jakie uczucie poczuję… może świeżością jego się odświeżę… Ciemny tedy kurytarz, długi, a ja poprzez Chłopców, którzy tam na podłodze spali, idę… i idę, idę… a już sam nie wiem, czy jako zausznik Gonzala idę, czy Tomasza… a może idę żeby młodzieńca tego z ramienia Kawalerów Ostrogi mordować… i Chód mój, jak chmura brzemienny, ale pusty, pusty. Doszedłem więc do pokoiku jego i widzę: leży goły, jak go matka porodziła, i oddycha. Otóż leży i śpi, oddycha. O, jaki Niewinny! O, jak słodko śpi, jak spokojnie jemu pierś się wzdyma! O, jaka Uroda, jakie Zdrowie jego! O, nie, nie, ja ciebie na tę sromotę nie wydam, chyba już ja ciebie tutaj zaraz zbudzę i przed Gonzala zasadzką ostrzegę, chyba ja ci powiem, że ciebie zabawami tymi do zbrodni na osobie Ojca twojego wciągają!!…

Jakże mu tego nie powiedzieć? Miałżem pozwolić, aby, z Gonzalem śmiercią ojca własnego związany, jemu się uwieść dał i już na wieki w Puta objęcia, uściski się dostał? A toż, jeśli jego Puto z ojcowskiego domu na ciemne, czarne Bezdroża uwiedzie, to jego chyba w Cudaka przemieni!!… O nie, nigdy, przenigdy! I jużem rękę wyciągał, ażeby go zbudzić, lgnąc, lgnąc, na Boga, wstań, Ojca tobie chcą mordować! Ale patrzę, leży. I znów mnie nagle zwątpienie chwyciło. A bo, jeśli mu to powiem, a on Gonzala, Horacja przegoni, Ojcu swojemu z płaczem do nóg padnie, to i co? Z powrotem wszystko po staremu, tak jak było? On wiec znowu przy Panu Ojcu będzie, i dalej za Panem Ojcem pacierz klepać, Pana i Ojca poły się trzymać… Dalejże tedy dookoła Wojtek, wciąż to samo?

Pragnienie zaś duszy mojej takie; aby coś się Stało. O, niechże co chce się dzieje, byleby to z miejsca ruszyć… a bo już mnie zmierziło! A bo już nie mogłem! A bo dosyć, dosyć tego starego, niech co Nowe będzie! Dać tedy trochę luzu chłopakowi, niech on Co Chce robi. A niech ta Ojca sobie zamorduje, niech Bez Ojca będzie, niech z domu idzie na Pole, na Pole! Dać jemu grzeszyć, niech on siebie w Co Zechce przemienia, a choćby w Mordercę, Ojcobójcę! Choćby i w Cudaka! Niech się ta parzy z kiem chce! Gdy Myśl taka we mnie, silne mdłości mnie chwyciły i małom nie zrzucił, a jakby się we mnie Łamało, Pękało w bólu, w zgrozie przenajokropniejszej… bo już to straszna, najstraszniejsza ach chyba Najwstrętniejsza Myśl aby jego, Syna, grzechowi, rozpuście wydawać, kazić, jego Psuć, Zepsuć, ale nic, nic, niechta, niechta, co ja się będę bał, co ja się będę brzydził, owszem, niech się staje co Stać się ma, niech się łamie, pęka, niech się rozwala, rozwala i o Synczyzna Stająca się Nieznana Synczyzna! I tak ja przed nim po ciemku w nocy stojąc (bo zapałka zgasła) Nocy, Ciemności i Stawania się wzywałem, tak ja jego z rodzicielskiego ojcowskiego domu na Noc, na pole wyganiałem. O Noc, Noc, Noc! Ale co to, co to? A kto to przed dom zajeżdża? Co to za gwar, Rozgłos? A tam krzyk, hałas, zajeżdżanie, z biczów strzelanie, a śpiwki, a pokrzykiwanie. „Kulig, Kulig" krzyczą! Widząc tedy że JW. Poseł z kuligiem nadjechał, wybiegłem do pokojów gości witać.

Gonzalo z lampą przed dom wypadł, żegna się krzyżem św., że niby ze snu zbudzony. Krzyczą, zajeżdżają, wysiadają i z szumem, hukiem do domu wbiegają, przez Salony bieżą… za nimi kapela… a już stołki, dywany odsuwają, już tam jeden się przewrócił, drugi Lampę zbił, ale nic, stołki na bok, stoły na bok, i kapela we wszystkie skrzypki uderzyła! Dalejże tańcować! Tańcują! Tańcują!

Za górami, za lasami Tańcowała Małgorzatka z góralami! W pierwszej parze JW. Poseł tańcował z Prezesową Pścikową, w drugiej W. Pułkownik z JW. Panią Kielbszową, w trzeciej W. Prezes Kupucha z Panią Kownacką, w czwartej Profesor Kaliściewicz z panną Tuśką, w piątej Radca Podsrocki z panną Myszką, a w szóstej pan mecenas Worola z panią Dowalewiczową. Dalej inne pary. Tłum! Tłum! A chyba kwiat Kolonii naszej! Wszystkie pary! Hurmem zajechali i hurmem Tańcują, hoc, hoc, tirli, tirli, z podkówek krzeszą i dom cały wypełniają aż na ogród bije. Ćwir, ćwir, ćwir, za kominem, siedzi Mazur ze swym synem! Wszystkie rybki śpią w jeziorze! Kulig tedy, Kulig! Porwał pan Zenon pannę Ludkę, okręcił:

Za górami, za lasami. Tańcowała Małgorzatka z góralami!

Tu sługi biegną z jadłem, z butelkami, stoły zastawiają, tam Gonzalo rozkazy wydaje, a stangreci, czeladź przez okna zaglądają i już dom cały tak Bucha, że na łąki, na Pola wybucha!

A napijmy się! Używajmy, dlaczego nie pijesz? Jeszcze go raz!