Выбрать главу

A to już tak Chodzę! Z trwogą spoglądano, bo chyba nikt nigdy na żadnem przyjęciu tak nie Chodził… otóż tam pod ścianami, a jak trusie, przycupnęli, siaki taki i pod mebel wlazł, albo się meblem odgrodził… a już Chodzę, Chodzę; i już nie tylko Chodzę, a tak Chodzę, że aż Chód jak diabli, że wszystko chyba porozbijam… O, Jezus, Maria! To już Moi nie moi ogon pod siebie, dudy w miech, patrzą, a ja Chodzę i wciąż Chodzę, Chodzę, a już Chód mój jak po moście dudni, diabli, diabli, i ja nie wiem, co z tym Chodem pocznę, bo to, Chodzę, Chodzę, a już jak pod górę Chodzę, Chodzę i ciężko,i ciężko, pod górę, pod górę, o, co to za Chód, o, co ja robię, o, już chyba jak Szaleniec jaki Chodzę i Chodzę i Chodzę, a to przecie za Wariata mnie będą mieli… ale Chodzę, Chodzę… i diabli, diabli, Chodzę, Chodzę…

Aż tu patrzę, a tam jeden kole pieca tyż chodzić zaczai i Chodzi i Chodzi, a już tak Chodzi, Chodzi, że gdy ja Chodzę to tyż i on Chodzi. Dopiro ja od ściany do ściany, a on tam pobok od pieca do okna… i gdy ja chodzę to tyż i on Chodzi…

Mnie diabli biorą: a co on się przyczepił, czego chce, może przedrzeźnia?… czemu ze mną Chodzi? Alem Chodu mego przerwać nie mógł. Owóż ze strachu samego oni by pewnie i jego i mnie za łeb, za drzwi!… Ale, choć to się boją, a tyż i gniewają, przecie i gniew i strach własny lekce sobie ważą, więc im się rozłazi… i dopiroż, choć to jeden zbladł, drugi brew zmarszczył, trzeci nawet kułak wystawił, zarazem ciasteczka, bułki z szynką j jedzą i jeden do drugiego:

– Wyszła ta rewista? – A ja sobie Kafelki sprawiłem… – Ja tom nowy Poezji wydaję… Owóż tak gadają, gadają, choć to się gniewają, może i strachają, ale tyż widzę, że się wyśmiewają i, choć tam jeden z bułką, drugi może z kieliszkiem, a za stołkami, pod stołkami, gniewają się; gadają, strachają, ale tyż chyba się i wyśmiewają… a ja Chodzę, Chodzę i on tyż obok Chodzi, Chodzi, a diabli, a diabli!… Myślę tedy, a co to, a jak, a dlaczego do mnie ten człowiek się przyplątał?… i baczniej jemu się przyjrzałem… Przyjrzałem v się i widzę: człek słusznego wzrostu, Brunet silny, a nawet nietępego, owszem, dość szlachetnego oblicza… Ale czerwone ma wargi! Wargi ma, powiadam, Czerwone, Uczerwienione, Karminowe! I tak z Wargami Czerwonymi chodzi, Chodzi, Chodzi! A to już jakby mnie kto w pysk strzelił! A to jak rak sczerwieniałem! Dopiroż ja, jak oparzony, czerwony, Chód mój, diabli, diabli, do drzwi skierowałem i przez te drzwi, o już nie Chodzę, Chodzę, a tylko Uchodzę… Uchodzę, jakby mnie diabli, szatani gonili!

Przeklęteż Ludzkości spaczenie! Przeklętaż ta świnia nasza w błocie utytłana! Przeklęteż to bajoro nasze! A toż ten co tam Chodził, chodził, z którym ja Chodziłem, nie Bykiem był, a tylko krową!

Mężczyznę co, mężczyzna będąc, mężczyzną być nie chce, a za mężczyznami się ugania i za nimi Lata jak w Koszuli, ich uwielbia ach kocha, do nich się zapala, ich pożąda, na nich się łakomi, do nich się wdzięczy, mizdrzy, im się podlizuje, lud tutejszy wzgardliwą darzy nazwa: „puto". Wargi te ujrzawszy, które różem kobiecym, choć Męskie, krwawiły, ani cienia wątpliwości mieć nie mogłem, że los mój Puto takiego mnie zdarzył. Z nim to ja wobec wszystkich Chodziłem, Chodziłem, jak w parze jakiej na zawsze sparzony!

Nic dziwnego przeto, że jak Szalony po schodach od wstydu mego uciekałem. Ale gdy tak przez ulicę biegnę, czyjś bieg za sobą posłyszałem i tak biegnąc, słyszę, że ktoś za mną biegnie; a nie kto inny to był, jeno Puto, który za rękaw mnie złapał. O! – zawoła. – Wiem ja wzgardę twoje i wiem, żeś ty tajemnicę moje odkrył (a jemu się wargi czerwieniły) ale wiedz, że we mnie Przyjaciela masz i Wielbiciela, boś ty chodem swoim wszystkich przemógł… A tyż ja razem z tobą tam Chodzić zacząłem, żeby tobie jaką taką pomoc dać i abyś sam przeciwko wszystkim nie był… Chodźmy tedy, Chodźmy! (To mówiąc, mnie pod ramię ujął i oddechem swoim męskim a kobiecym mnie przysmala.) Ja mu się umknąłem, a bo i nie wiedziałem już w pomieszaniu i oszołomieniu mojem czego chce ode mnie i czego żąda, a może Pożąda, do tego zaś przed ludźmi wstyd mnie było (choć pusta ulica). Lecz śmiechem wybucha i jak kobita cienko, piskliwie zawoła:

– Nie bój się, ty już za stary dla mnie jesteś, ja z Młodymi tylko zadaję się Chłopcami! Tak wzgardzony, ja z gniewem jego odepchnąłem, ale on czule się przycisną}; – Chodźmy, chodźmy, chodźże ze mną, razem trochę sobie Pochodziemy!… Ja nic na to. Ale, że to razem po ulicy szliśmy, on mnie swoje opowiadać zaczął. Owóż szeptem mnie wszystko swoje opowiada, a ja słucham, Owóż człowiek ten, Metys chyba, Portugalczyk, z perskiej tureckiej matki w Libii urodzony, Gonzalem zwał się; a bardzo Bogaty, około 11-tej lub 12-tej z rana z łóżka wstaje i kawę wypija, a potem na ulicę wychodzi i tam po niej chodzi, a za Chłopcami albo Chłopakami. Gdy sobie jakiego upatrzy, zaraz do niego podchodzi i jego o jaką ulicę zapyta; a tak z nim zapocząwszy, gawędzić zaczyna o tym a o owym, żeby tylko wymiarkować czy Chłopca owego namówić do grzechu można za 2, 5 albo i 10 Pezów. Przeważnie tedy w strachu, trwodze mówić o tym się nie ważył i go tam zbywali, jak zmyty odchodził. Więc tedy za innym Chłopcem, Młodzieńcem albo i Chłopakiem, który mu w oko wpadł… i tam, panie, znowuż o ulice rozpytywanie, rozmawianie, to znowuż o Grach jakich, albo Tańcach, zagadywanie, a wszystko żeby jego za 5 lub 10 pezów skusić; ale mu Chłopiec ten co ostro powiedział, albo splunął, On tedy ucieka, ale rozogniony. Więc znowuż za innym Brunetem albo Blondynem, zagadywać, rozpytywać. Gdy tedy j się zmęczy, do domu wypoczywać wraca, i tam, na szezlongu nieco wypoczawszy, znowuż na ulicę szukać, chodzić, zagadywać, rozpytywać, a to Rzemieślnika jakiego, a to Robotnika, albo Pomocnika, albo Pomywacza, albo Żołnierza, albo Marynarza. Przeważnie jednak w lęku, strachu, co przystąpi, to zaraz Odstąpi; albo tyż, panie, idzie za jakim, to tamten gdzie. do sklepu wszedł, albo z oczu zginał, i nic z tego. Znowuż więc do domu swego zmęczony, znużony, choć w ogniach powraca, a przekąsiwszy co i wypoczawszy na szezlongu znowuż na ulicę bieży, aby jakiego Chłopca, byle zgrabnego, upatrzyć,, przygadać. Jeśli więc takiego zdybał, a z nim za 2, 5 lub 10 Pezów się ugodził, zaraz jego do mieszkania swojego prowadzi i tam, na klucz drzwi zamknąwszy, kurtkę, krawat, spodnie zdejmuje, na podłogę rzuca, do Koszuli się rozbiera i światło przyciemnia, Perfumę rozpyla. A tu dopiro Chłopak go w mordę i do szafy jemu bieliznę wybierać, albo piniądze wydziera!

Zmartwiały od strachu okropnego Puto krzyczeć się nie waży, wszystko jemu zabierać pozwala i bolesne razy jego znosi. Od Razów tych, Kuksów, jeszcze większy ogień jego! Gdy więc wyszedł Chłopak, on znowuż na ulicę rozogniony, rozpalony, zachwycony, a też wystraszony, umęczony, i dalejże za Czeladnikami, Rzemieślnikami młodymi, Żołnierzami lub Marynarzami; ale co przystąpi to odstąpi, bo choć żądza wielka, strach większy od żądzy. A już noc późna i coraz puściejsze ulice: do domu wiec swojego Puto wraca, do koszuli się rozbiera i kości zmęczone na łóżku samotnie utula, a to żeby nazajutrz znów wstał, kawę wypijał i za Młodymi uganiał chłopcami. I dnia następnego znowuż wstaje, spodnie, kurtkę przywdziewa i znowuż za Młodymi ugania chłopcami. A dnia następnego z łóżka swego wstawszy, znów na ulicę, żeby za Chłopcami się uganiać.

Dopiroż powiadam:

– Jestże to możliwe, człowieku nieszczęsny, żeby pokusie twojej Rzemieślnik, lub Czeladnik, lub żołnierz ulegał, gdy ty w nim tylko wstręt, odrazę wzbudzić możesz wdziękami swoimi? Zaledwiem to wyrzekł, zawoła, a bardzo, widać, urażony:

– Mylisz się, bo ja oczy mam duże, pałace, a rękę białą, stopę delikatna! I zaraz kilka kroków naprzód wybiegł, mnie figurę swoją w przegibach i szarmantach pokazując i silnie nią drobiąc.

Ale potem mówi:

– Zresztą w potrzebie są, grosza potrzebują. – Dlaczegóż jednak – powiadam – dlaczegóż ty więcej im pieniędzy nie dasz, a tylko 2, 5 lub 10 Pezów, skoro bogatym jesteś, a tyle trudu ciebie kosztuje którego namówić?

Odpowie:

– Spójrz pan na ubranie moje. Ja jak zwykły Subiekt, albo Fryzjer ubrany chodzę i koszulę mam za 3 Pezy, a to żeby z Bogactwem się moim nie zdradzić; bo już do tej pory pewnie dziesięć razy byłbym uduszony, albo Nożem, albo Łeb rozkiełbaszony; i jeślibym ja Chłopcu jakiemu więcej dał Pezów to zaraz o więcej by prosił i dopiroż domu nachodzenie, Grożenie, Prześladowanie, żeby tylko więcej jeszcze wydusić, wyłudzić. Dlatego ja, choć pałac mam, własnego lokaja udaję. I własnym swoim lokajem jestem w mym pałacu!