Выбрать главу

– Rewolwer! Prędko, Jean-Marie, zabierz mu rewolwer! – wykrzyknęła zdyszanym głosem.

Nevil walczył desperacko, aby wyszarpnąć rękę z uwięzi. Targał nią na wszystkie strony, ale bezskutecznie.

Chciałem odgiąć mu palce jeden po drugim i wyrwać rewolwer, niestety, zaciskał je natychmiast na nowo. Uderzyłem go w rękę z całej siły. Upuścił broń. Nie próbował jej podnieść, ale za to nagle rzucił się w bok i lewą ręką złapał Marjorie za szyję.

– Jean-Marie – zaczęła błagać niepewnym głosem.

Skierowałem lufę w twarz Faulksa, nad ramieniem Marjorie. Teraz wszystko stało się proste. Wskazującym palcem nacisnąłem spust i rozległ się strzał. Z tak bliska huk nie wydawał się zbyt głośny i przypominam sobie, źe zdziwiło mnie to nieco. Nevil podskoczył. Lewa ręka opadła. Zrobił ruch, jakby chciał stanąć na równe nogi, ale upadł twarzą do ziemi. Z lufy, jak z tlącego się papierosa, unosił się lekki dym. Marjorie nachyliła się nad mężem i wsunęła dłoń pod jego twarz. Gdy ją wyjęła, palce ociekały krwią. Długo wycierała je o trawę, wstrząsnął nią dreszcz obrzydzenia.

– Nie żyje – oświadczyła bezbarwnym głosem.

Zamordowałem człowieka! Na trawnik padł cień szubienicy, przynajmniej taką obrzydliwą wizję miałem przez chwilę.

Cały dramat rozegrał się tuż nad ziemią. Marjorie podniosła się rozglądając się uważnie dookoła siebie. Panował absolutny spokój. Z powodu zgiełku dochodzącego z pobliskiego teatru na świeżym powietrzu i miejsca, jakie zajmowaliśmy w głębi doliny nikt nic nie słyszał, nikt nic nie zauważył. Wydawało się to nieprawdopodobne, a jednak była to prawda: przed chwilą, w biały dzień i w obecności co najmniej tysiąca ludzi, zabiłem w publicznym parku człowieka. I znowu przypomniał mi się ten humor rysunkowy z wisielcem w parku.

– Chodźmy stąd, szybko – rozkazała Marjorie.

Nadal trzymałem rewolwer w dłoni. Marjorie potrząsnęła nią, aby mi go wytrącić. Wyraźnie wróciła do siebie i przejęła inicjatywę. Rzuciła okiem na trawnik, jakby chciała sprawdzić, czy nie zgubiliśmy czegoś. Na trawie leżał tylko trup.

– Trzeba zawiadomić policję! – wyjąkałem idąc za nią. Nic nie odpowiedziała. Szliśmy obok siebie alejką prowadzącą w stronę teatru. Czułem się śmiertelnie zmęczony, jak po ogromnym wysiłku. Kroczyłem u jej boku jak ślepiec i w uporczywym majaczeniu powtarzałem sobie: „Zabiłem człowieka! Zabiłem człowieka! Zabiłem człowieka ".

ROZDZIAŁ XIII

Spoglądałem na mężczyznę stojącego przy furtce. Niski, krępy, przypominał małpę. Z uszu sterczały mu pęczki włosów. Z klapy jego wytartej marynarki zwisała gruba niklowana dewizka od zegarka.

– Proszę mi dać dwa pensy – szepnęła Marjorie.

Zacząłem grzebać w kieszeniach. Położyłem dwa pensy na miedzianym blacie i mężczyzna nacisnąwszy na pedał otworzył furtkę. Marjorie wepchnęła mnie. Powinienem był ją przepuścić, ale byłem jej posłuszny i wszedłem pierwszy. W amfiteatrze były zajęte nie wszystkie miejsca, wybraliśmy jednak pierwszy lepszy rząd i zająłem miejsce w pobliżu starego Szkota w kiłcie. Musiał to być ktoś z lepszych sfer, o czym bardziej świadczył jego sposób bycia niż strój. Ubrary był w dobrze skrojoną marynarkę, w białą koszule z żabotem, na głowie miał beret z wstążką. Skórzany sporran z wyrzeźbionym srebrnym zamkiem opierał się o jego brzuch.

Wpatrywałem się w plac u stóp estrady, na którym tancerze podskakiwali w takt muzyki niczym automaty. Staruszkowie z orkiestry grali tak, jakby mieli świadomość, że rzępolą dla automatów. Kobieta przy mikrofonie, ubrana w spódnice z arubego materiału, w skarpety i zbyt obszerną bluzkę, gardłowo pokrzykując nadal kierowała ruchem tancerzy.

– Powinniśmy pójść na policje, Mariorie.

Mimo że mówiłem cicho, dobrze usłyszała. Nie patrząc na mnie, gdyż tak jak ja miała wzrok utkwiony przed siebie, odpowiedziała:

– Nie. Byłoby to szaleństwo!

– Działałem przecież w obronie własnej – odparłem tym samym jękliwym głosem, cedząc słowo kątem ust.

– Policja nie uwierzy.

– Co więc zrobimy?

– Nic. Po spektaklu proszę wrócić do hotelu, wieczorem zadzwonię. Jak on się nazywa?

– „Fort William's Hotel".

– Teraz proszę już ze mną nie rozmawiać.

– Ale…

Wstało i opuściła rząd krokiem osoby szukającej bardziej wygodnego miejsca. Patrzyłem, jak wspina się po trybunach i niknie w tłumie widzów, którzy gorąco oklaskiwali wyczyny tancerzy.

Nigdy w życiu nie czułem się tak opuszczony.

Straszliwa sytuacja, w której się znalazłem, wydała mi się wręcz nieprawdopodobna. Wszystko dookoła wirowało. Miałem potwornego kaca, ale powoli uświadamiałem sobie, że niedługo zniknie, źe nie może nie zniknąć.

Siedziałem w teatrze na świeżym powietrzu u boku szkockiego dżentelmena w spódnicy, słuchając złej muzyki i przyglądając się podrygom idiotycznie wyglądających par. A za teatrem leżał trup człowieka, którego zabiłem. Przed chwilą żona tego człowieka, siedząc obok mnie, oglądało to samo przedstawienie. Moje palce czuć było prochem. Wszystko kręciło mi się w głowie. Myśli układały się w karuzelę mniej lub bardziej wyraźnych obrazów. Zobaczyłem podkurczone ciało Nevila na trawie. Pojawiła się twarz Marjorie, nabrzmiała w chwili, gdy chciał ją udusić. W ręku odczuwałem jeszcze potężny wstrząs wypalającej broni. Gdy podnieśliśmy się i stwierdziliśmy, że nie było żadnych świadków dramatu, odczuliśmy ulgę. A przecież ten brak świadków oznaczał naszą zgubę.

Teraz policja będzie miała tylko naszą wersję wydarzeń. Jeśli gliny nam nie uwierzą, jesteśmy zgubieni.

Nagle, zupełnie jak na meczu piłkarskim, gdy ktoś strzela gola, wszyscy powstali. Podskoczyłem. Wydawało mi się, że przyniesiono na estradę trupa Nevila Faulksa. Dopiero po chwili zrozumiałem, że to po prostu skończyło się przedstawienie i ludzie wychodzą. Na zewnątrz rozejrzałem się dookoła. Byłem przekonany, że na tym przeklętym trawniku ujrzę grupę policjantów i pielęgniarzy, ale nie było nikogo. Trupa Faulksa jeszcze nie odkryto.

* * *

Do hotelu wróciłem, nie społkawszy Marjorie. Szukałem jej w tłumie widzów wspinających się alejkami Princess Garden, ale bez rezultatu. Pomyślałem sobie, że musiała wyjść jeszcze przed końcem programu.

Zanim wróciłem do „Fort William's Hotel" zatrzymałem się chwilę na górującym nad doliną chodniku Princess Street. Przede mną rozciągał się cały park. Tu i ówdzie jakieś pary siedziały jeszcze na trawniku. Dzieci graty w piłkę. Starzy ludzie gawędzili siedząc na ławkach. Niestety, jedynej części ogrodu, która mnie interesowała, nie mogłem ujrzeć, bo była zasłonięta estradą. A tam leżało krwowiące ciało Nevila Faulksa… Czy nie powinniśmy byli włożyć mu do ręki rewolweru, aby upozorować samobójstwo? A może zabrać mu portfel, aby uprawdopodobnić wersję zabójstwa w celach rabunkowych?

Nie, nie miało to żadnego sensu i rozumiałem teraz, dlaczego większość zabójców popełnia tyle błędów.

Do hotelu miałem zaledwie dwa kroki. Z ulgą wszedłem do pokoju, ale to uczucie względnego bezpieczeństwo trwało krótko. Nie mogłem się doczekać telefonu od Marjorie. Musieliśmy się porozumieć, bowiem nasz ratunek zależał od zgodności naszych przyszłych zeznań. Byłem tylko elementem, połową dramatu, bez jego drugiej połowy moja pozycja była wyjątkowo krucha. Widziałem przez okno, jak blednie słońce. O tej porze Lazurowe Wybrzeże zaczynało szaleć. Hałas, światła, zapachy, kobiety, kasyno.