Выбрать главу

Zaczęła krzyczeć. Najbardziej zdumiewające było to, że krzyk ten nie wydawał się sztuczny.

– Niech pan się wynosi! Pani Morthon! Niech pani go wyrzuci, na miłość boską! Ten człowiek to wariat!

Staruszka piszczała ze strachu. Wszystko to było wstrętne.

– Marjorie! Co pani…

Zanim dokończyłem zdanie, już jej nie było na schodach. Zatrzasnęła za sobą drzwi. Usłyszałem suchy trzask przekręcanego klucza.

Ogłupiały, patrzyłem na pełną godności panią Morthon tak, jakby ona mogła mi wyjaśnić zachowanie Marjorie.

– Proszę mnie nie dotykać – wyjąkała, cofając się pod ścianę.

Pokręciłem głową.

– To śmieszne – westchnąłem, odchodząc.

W chwili, gdy znalazłem się na zewnątrz, znowu zauważyłem rudego kota wałęsającego się po pustej ulicy. Ledwo mnie zobaczył i już wrócił do swojej kryjówki.

ROZDZIAŁ XVI

Szedłem bez celu, co oznaczało – pamiętając, że człowiek ma podświadomość, która wyklucza przypadki – że wkrótce znalazłem się, jak zwykle, na stanowiącej coś w rodzaju stosu pacierzowego miasto Princess Street. Idąc przed siebie, powtarzałem głośno: „Ten człowiek to wariat! Ten człowiek to wariat!". To zdanie, bardzej niż jakiekolwiek inne, zraniło mnie dotkliwie. Tymi słowami Marjorie właśnie mnie obrzuciła. Jak tłumaczyć tę okrutną woltę? Tchórzostwem? Gdy stanąłem przed nią, wyraźnie się mnie przestraszyła. Pomyślała sobie, że zjawiając się u pani Morthon, pubie ja. A może jej strach miał inne źródło? Może bała się mnie, bo byłem mordercą?

Załamała się nagle i jej miłość do mnie przekształciła się w nienawiść. Biedny Ivanhoe! Biedny, oszukany bohaterze!

Byłem zgubiony. Marjorie postanowiła poświęcić mnie. Nie byłem teraz pewny, czy potwierdzi ona moją wersję wydarzeń na trawniku. Dziewczyna, którą widziołem no schodach u pani Morthon, aby uchronić się przed więzieniem, była gotowa na wszystko. Denise mnie ostrzegała: „Dla tego typu kobiet, wszyscy mężczyźni są bohaterami… przynajmniej na początku! "

Wielka Brytania doświadczała mnie okrutnie. Czułem się już teraz jej więźniem. Ten przeklęty strajk pracowników komunikacji uniemożliwiał mi ucieczkę. Ba! Gdybym mógł wsiąść do samolotu i znaleźć się we Francji. Oznaczało to możliwość ukrycia się w jakimś paryskim hoteliku czy w wiejskiej oberży…

Przeszedłem przez jezdnię i oparłem się o górującą nad doliną balustradę. Princess Garden tonął w gęstych ciemnościach. Miałem wrażenie, że tam, na dole, płynie jakiś błotnisty potok. Gdyby mógł zmieść z powierzchni ziemi i zabrać ze sobą nędzne resztki Nevila Faulksa! Martwego nienawidziłem tak samo silnie jak za życia. Czy trup nadal leży na trawniku? Zapewne już nie. Policja prowadzi śledztwo i usiłuje odnoleźć miejsce, w którym się zatrzymał. W ciągu jednej nocy nie będzie w stanie obejść wszystkich „Bed and breakfast" Edynburga, o zatem dopiero nad ranem pani Morthon przeczyta w gazecie o dramacie.

Stanąłem przed alternatywą: umrzeć albo pójść do łóżka. Poszedłem spać.

* * *

Zbudziłem się o świcie. Znowu padało i deszcz smagał okna pokoju ze zdwojoną zaciętością. Byłem cały spocony i dusiłem się. Ponura rzeczywistość, która – cierpliwa jak śmierć – nachylała się nad moim łóżkiem, zbiła mnie z nóg, zanim wysunąłem się z pościeli.

Wstałem z trudem i chwiejnym krokiem przeszedłem przez pokój. Bolały mnie szczęki. Zanurzyłem głowę w umywalce i przez krótką chwilę rozkoszowałem się lodowatym uczuciem duszenia się. Gdy byłem już ubrany, spostrzegłem, że zapomniałem się ogolić. Było dwadzieścia po szóstej. Dzień z trudem wynurzał się z otaczającej szarej wilgoci. Postanowiłem, że ogolę się później. Mój wygląd nie miał znaczenia. W tym mieście nie musiałem już nikomu się podobać.

Służąca w Fort William's Hotel była jedyną osobą, która wstała wcześniej ode mnie. Nakrywała stoły w jadalni, przygotowując je do śniadania. Cały parter pachniał krzepiącym zapachem świeżo parzonej kawy. Zapytałem kelnerkę, czy mógłbym otrzymać filiżankę, po chwili podała mi śniadanie przy stole w głębi sali. Jedząc, przyglądałem się, jak nucąc, pucowała boazerię jadalni. W pewnej chwili podniosła się i cała czerwona od zbyt długiego nachylania się, spojrzała w moim kierunku.

– Lovely day – powiedziałem do niej bezmyślnie.

Wybuchnęła śmiechem. Wskazała na okno wychodzące na nędzny ogród okolony wysokim murem.

– Lovely deszcz!

– Czy jest już gazeta?

– Jeszcze nie. Dostajemy o siódmej.

Odstawiłem filiżankę i skierowałem się ku drzwiom.

– Czy pan nie ma płaszcza, sir?

– Nie.

– Ani parasola?

– Również nie mam.

– Może panu pożyczyć?

Pod parasolem można ukryć twarz. Pomyślałem, że mniej się będę rzucał w oczy. Kelnerka udała się do schowka, gdzie trzymała miotły, i wyjęło z niego kilka, zapewne zapomnianych przez gości, parosoli.

– Proszę wybierać.

Wziąłem pierwszy z brzegu. Jego rączka pokryta była czarną skórą.

– Dziękuję. Zaraz zwrócę.

– Nie spieszy się, sir.

To dobrze, że się nie spieszyło, gdyż wszystko wskazywało na to, że mogła go więcej nie zobaczyć. Przed drzwiami mogła już czekać policja, aby mnie zatrzymać.

Przed domem stały tylko dwa puste samochody. Szara i mokra ulica przypominała portową ulicę w sztormowy poranek. Wiał silny wiatr, który powodował, że przechodnie chodzili zgięci wpół. Na Princess Street najbliższa księgarnia była jeszcze zamknięta, ale przy wejściu było już czynne stoisko z gazetami. Kupiłem miejscowy dziennik. Na pierwszej stronie tłusty i szeroki tytuł informowoł: „Strajki – nadal brak rozwiązań". Przebiegłem szybko wzrokiem pierwszą stronę, szukając bardziej sensacyjnego tytułu: o morderstwie nie było jednak ani słowa. Na innych stronach również nic nie było. Aby nabrać pewności, kupiłem inny tytuł. Wydrukowano w nim identyczne wiadomości, niemal tymi samymi słowami i tym samym krojem czcionek tytułowych. A zatem w chwili rozpoczęcia druku gazet ciało nie zostało jeszcze odkryte. Wyrzuciłem obie gazety do metalowego kosza, przymocowanego do słupa ulicznej latarni.

Nadszedł więc pierwszy dzień mordercy. Co powinienem czynić? Nie mogłem uciec, bo brak środków lokomocji przykuwał mnie do tego miasto. Nie mogłem udać się do Marjorie, skoro byłem dla niej już tylko mordercą wzbudzającym nienawiść! Bezczynność męczyła mnie. Byłem przytłoczony ciężarem otaczających mnie poczerniałych budowli, a każdy przechodzień smagany deszczem wydawał mi się mającym mnie ująć policjantem. Zacząłem myśleć o samobójstwie i z trudem odrzucałem tę wątpliwą pokusę. Są chwile, kiedy chęć śmierci bywa tak samo silna jak chęć życia. Staje się ona podobna do potrzeby snu, która ogłusza zmysły i umysł. Ale jak tu umrzeć? Możno być zrozpaczonym a jednocześnie wrażliwym na ból. Bałem się bólu, bo tak naprawdę, to nigdy go nie doznałem. Zapewne to sprawa wyobraźni.

Przyszła mi nagle myśl do głowy tak wspaniała, że wywołała we mnie falę prawdziwej radości: trzeba pójść na policję i wszystko im opowiedzieć. Nie było sensu dalej łazić tak po tym obcym mieście aż jakiś glina położy mi rękę na ramieniu. Tak: najlepiej byłoby oddać się w ręce policji i opowiedzieć wszystko. Wszystko!

Nie powinno być trudności z udowodnieniem, że rewolwer należał do Nevila Faulksa! Szkockie sądy przysięgłych muszą uznawać zasadę obrony własnej. Ale – wiedziałem to – potępiają też cudzołóstwo. To, co u nas stanowi zawsze okoliczności łagodzące, a mianowicie namiętność, w Wielkiej Brytanii staje się okolicznością obciążającą.