Выбрать главу

– Cieszę się, że się pani nie rozczarowała, mademoisełle…

– Madame!

– Och, przepraszam. Pani pozwoli, że się wreszcie przedstawię: Jean-Marie Valaise.

– Nazywam się Faulks, Marjorie Faulks.

Kelner przyniósł szampana i chciał nalać do kieliszków. Poprosiłem go, żeby zostawił butelkę w wiaderku z lodem. Pragnąłem, aby to tete-a-tete trwało jak najdłużej.

– Powiedziałem pani, że jest piękna, bo dziś rano nie odniosłem tego wrażenia – oświadczyłem znienacka.

Kiwnęła głową.

– Dziś rano wziął mnie pan za złodziejkę, o poza tym dopiero co opuściłam plażę i byłam czerwona jak rak. Wydaje mi się jednak, że to właśnie teraz się pon myli: nie jestem wcale piękna.

Jeszcze raz przyjrzałem się jej bezwstydnie, tak jak się patrzy na obraz. Czy była piękna? Może rzeczywiście nie. Miała typowe dla Angielek usta, z bardziej wydatną górną szczęką. Musiała czytać w moich myślach, bo kciukiem pogłaskała górną wargę.

Wypiliśmy pierwszy kielich. Marjorie, żeby lepiej rozkoszować się napojem, zamykała oczy. Nagle przyszło mi do głowy, że nie sama przyjechała na Wybrzeże. Gdy wsiadła do mojego MG, zajęła miejsce pasażera i wydawała się na kogoś czekać. Ta myśl zasmuciła mnie nieco.

– Mieszka pani w hotelu?

– Nie, zatrzymałam się u rodaków, którzy wynajęli willę w Cap d'Antibes.

– Przyjechała pani na długo?

– Wracam samolotem jutro wieczorem.

Moje rozczarowanie było widoczne. Przypominałem chłopca, który przekonał się, że noga, której dotykał swoim kolanem i z zachwytem stwierdzał, te się nie odsuwa, nie należy do siedzącej obok niego przy stole pięknej sąsiadki, ale jest nogą od stołu.

– Szkoda.

– Tak, szkoda. Uwielbiam Lazurowe Wybrzeże.

– Czy jest tu pani ze swoim mężem?

– Nie, z powodu swoich zajęć nie mógł w tym roku wziąć jeszcze urlopu. Jest architektem i pracuje przy budowie wielkiego budynku szkolnego na przedmieściach Londynu. A pan czym się zajmuje?

– Jeżdżę głównie samochodem – odparłem. – Sprzedaję maszyny liczące wyprodukowane przez amerykańską firmę.

Otoczeni gwarem płynącym z sal kasyna, rozmawialiśmy jeszcze z godzinę. Wokół lamp wiły się kłęby dymu i piekły nas w oczy. Marjorie wstała tak gwałtownie, że nie od razu pojąłem, iż zamierza wyjść.

– Jestem umówiona z przyjaciółmi i już dawno jestem spóźniona. Dziękuję za szampana…

– A pani torba plażowa? – wybełkotałem całkiem oszołomiony jej gwałtownością.

– Gdzie się pan zatrzymał?

– „Pod Błękitną Palmą", znajduje się…

– Poślę po nią, do widzenia panu.

Wtopiła się w tłum. Pobiegłem za nią, ale musiałem wrócić, bo jeszcze nie zapłaciłem za butelkę szampana, a barman był zajęty.

ROZDZIAŁ II

Tego wieczora troszeczkę wypiłem. Niestety, jedyne, co mi się udało osiągnąć, to nieprzyjemny kac.

Do hotelu wróciłem późno. Męczyło mnie straszne pragnienie. Napiłem się mdłej wody z kranu, jednak bez skutku. Moje życie – jak ta woda – wydawało się mieć smak zardzewiałych rur. Przez szpary w okiennicach widziałem, jak miga zielonkawy neon „Makao". Zbyt długie patrzenie na to drgające światło wywoływało we mnie nieodpartą chęć wycia.

Jak każdej nocy zasnąłem koło czwartej nad ranem. Obudziwszy się, stwierdziłem, że ból głowy wcale nie ustąpił, więc dowlokłem się do łazienki. Działanie prysznicu okazało się zbawienne.

Po mocnej kawie i aspirynie poczuję się jak nowo narodzony – myślałem. Pójdę wylegiwać się na plaży i życie powróci do normy. Czego więcej mogłem żądać? Był teraz czas wakacji, słońca, kasyna, zup rybnych. A potem Paryż i telefon do Denise! I moi klienci, którym będę zachwalał zalety maszyny do liczenia marki ACT.

Mimo nałożonego szlafroka trząsłem się z zimna i aby się rozgrzać postanowiłem powrócić na pięć minut do łóżka. Wchodząc do pokoju spostrzegłem Marjorie, siedzącą grzecznie z dłońmi splecionymi na kolanie, w fotelu w stylu prowansalskim. Nosiła białe szorty i marynarską bluzę w granatowe paski. Była nieumalowana, a włosy związała z tyłu wstążką. Wydawała się zachwycona moim osłupieniem.

– Wiem, że się tego nie robi – powiedziała – ale Lazurowe Wybrzeże jest właśnie takim miejscem, gdzie ma się ochotę czynić to, czego nie wolno.

W szlafroku, ociekający wodą, która spływała mi po karku i nogach, czułem się niezręcznie i trochę ogłupiały. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Nie mogłem proponować, by usiadła, bo już to uczyniła.

– Sama przyszłam po torbę. Wczoraj tak nagle pana opuściłam… Czy pan nigdy nie zamyka drzwi na klucz?

– Nie w hotelach.

– Dlaczego?

– Widocznie po to, aby mogły wejść takie osoby, jak pani.

Zamiast się uśmiechnąć, zasępiła się tak, jakby się obraziła. Czułem, że zastanawia się, czy nie wyjść. W końcu jednak została. Jej jasne spojrzenie błądziło przez otwarte okno.

Podszedłem do szafy i wyciągnąłem plażową torbę.

– Oto pani własność…

Położyła torbę na kolanach. Nie wiem czemu, ale nadal wydawała się przestraszona, a zarazem nadąsana. Przypominała małą dziewczynkę, którą skarcono publicznie i która za chwilę się rozpłacze.

– To miło, że pani przyszła, Mrs Faulks.

– Może mi pan mówić Marjorie.

– Dzięki, bo miałem na to straszną ochotę. Po francusku Marjorie brzmi tak jak „Moja Piękna" (Ma Jolie).

Ponieważ w pokoju nie było więcej krzeseł, usiadłem na łóżku i obciągnąłem poły szlafroka, aby zasłonić owłosione nogi.

Patrzyła teraz na zdjęcie Denise stojące na nocnym stoliku. Było w małej skórzanej ramce. W dniu, w którym Denise mi je podarowała, musiałem jej przysiąc, że zawsze będę je miał ze sobą.

– To siostra? – spytała Marjorie.

– Nie, skąd!

– Jest do pana podobna.

– Żyłem z tą kobietą sześć lat.

– A teraz?

– Teraz sprawa jest tymczasowo skończona.

Wyraźnie ją to interesowało i patrzyła na mnie uważnie, starając się zrozumieć każde słówo.

– Co to znaczy „tymczasowo skończona"?

– Znaczy to, że raz lub dwa razy do roku żegnamy się na zawsze, a po trzech tygodniach znowu się schodzimy. Jedno dzwoni do drugieczoną głową, dręczony nie wiadogo i zaczynamy od nowa.

– To miłość?

– Ma to pewne cechy miłości.

– Któregoś dnia nie będziecie do siebie dzwonić.

– Wiem. Być może ten dzień już nadszedł.

– Jest ładna.

– Ładniejsza niż na tym zdjęciu.

– Musi być dowcipna. Ma żywe oczy.

– Zgadza się.

– Mieszkacie razem?

– Nie.

– Pracuje?

– Prowadzi mały dom mody nie opodal Pól Elizejskich.

Wiedziała teraz więcej o Denise niż o mnie. Dziwne było to, że Denise stała się nagle kimś w rodźaju łącznika między nami.

– Czy nadal zamierza pani wyjechać dziś wieczorem?

– Tak, mąż na mnie czeka.

– A on, jaki to człowiek?

– Raczej poważny. Jest wysoki, szczupły…

– Nie macie dzieci?

– Nie.

Nie mieliśmy sobie nic więcej do powiedzenia. Wstata, poprawiła swoje szorty, jak czynią to wszystkie kobiety. Jednym palcem trzymała rzemyk czarnej torby, która wolno kołysała się. Od czasu do czasu torba uderzała miękko o jej piękne opalone nogi. Umiem poznawać, kiedy ktoś jest nieszczęśliwy, zwłaszcza gdy czyni wszystko, aby to ukryć. Wyczułem, że tę dziewczynę trapi jakaś zgryzota, a ona za nic nie chce tego ujawnić. Ale smutek, jak rdza, zawsze wyjdzie na wierzch, niezależnie od ilości farby, jaką się ją pokrywa.