Выбрать главу

– Proszę mówić dalej, mister Valaise.

Mówiłem więc dalej: o telegramie, o moim przybyciu do Edynburga, o moim przerażeniu, kiedy nie zastałem nikogo w „Learmonth Hotel", moich poszukiwaniach, o „Bed and breakfast" mrs Morthon, o czekaniu na rogu ulicy i…

– Wielki Boże, inspektorze! Udowodnię panu, że Marjorie zgadzała się na spotkanie się ze mną!

Zacząłem gwałtownie przewracać kieszenie, aż znalazłem to, czego szukałem: małą kulkę papieru. Wyprostowałem ją i prze tłumaczyłem, tekst Brettowi.

„Drogi Jean-Marie. Dzięki, dzięki, dzięki.

Po stokroć dzięki za przybycie. Niestety, mąż przyjechał za mną. Wszystko panu wytłumaczę. Proszę przyjść dziś wieczorem począwszy od pigtej do ogrcdów Princess Street i stanąć w pobliżu kiosku muzycznego.

Kocham pana. Pańska „Ma Jólie".

– Rzuciła mi ten bilecik pod nogi, gdy szła z mężem trzymając go pod rękę.

Brett wziął go i znów otworzył teczkę z próbkami pism.

–Tego nie napisała mrs Faulks! – oświadczył.

Odczułem znowu wewnętrzny niepokój, który bolał niczym ataki nieubłaganej choroby. Musiało z całą pewncścią dojść do pomyłki przy porównywaniu pisma Marjorie z otrzymanymi przeze mnie listami. Mimo usilnych starań i wszechstronnej analizy problemu nie mogłem znaleźć innego rozwiązania.

Brett, jak zwykle spokojny i jak zawsze dokładny, poprosił:

– Proszę dalej, mister Valaise.

* * *

Gdy doszedłem do końca swej spowiedzi, inspektor wyłączył magnetofon.

– Dziękuję. Od tej chwili jest pan zatrzymany!

Przyszli po mnie strażnicy. Szliśmy przez nie kończący się korytarz. Prawdziwy labirynt, który musiał prowadzić do miejsca straceń!

* * *

Pomieszczenie, w którym mnie zamknięto, nie było podobne do cełi więziennej; a przynajmniej do mego wyobrażenia takiej celi. Był to prawdziwy pckój, dość skromny, z łóżkiem z surowego drewna, z umywalką i szafką. Okno było co prawda zakratowane, ale szyby nie były matowe. Wychodziło ono na wąską, biegnącą w dół ulicę, na końcu której stał potężny ciemny budynek. Jacyś spokojni ludzie zajęci byli swoimi sprawami. Widać było antykwariat, na wystawie którego królowała wielka czerwona kobza. Z daleka instrument wyglądał jak nadęte zwierzę o cieniutkich nogach.

Strażnik przyniósł mi obiad na tacy: zupę rybną, kawałek cielęciny z niedogotowanymi ziemniakami. Pewnie dlatego, że byłem Francuzem, podano mi koszyk z bułeczkami. Wszystkie te potrawy miały typowy dla szkockiej kuchni smok zimnego łoju. Prawie nic nie zjadłem. Nie byłem zresztą głodny. Gdy już skończyłem, zapukałem do drzwi, aby zabrano te resztki, których sam widok przyprawiał mnie o mdłości. Ale nikt nie nadszedł. Położyłem się na łóżku, aby spokojnie myśleć. Zamykojąc oczy, miałem wrażenie, że jeszcze jestem w Juan-les-Pins.

Oddałbym chętnie te chwile, które jeszcze mi pozostały, aby znów móc upajać się zapachami i dźwiękami Lazurowego Wybrzeża…

Przyszli po tacę. Było ich dwóch. Czy nagle zaczęli się obawiać, że mógłbym zbiec? Nie przyszłoby mi to do głowy. Sama myśl o budzeniu po wrogim Edynburgu przerażała mnie bardziej niż siedzenie w wiezieniu. Tu przynajmniej nie musiałem już o niczym decydować. Z rękami założonymi pod głową pozwalałem toczyć się wydarzeniom. Niech inni działają! Niech inni stardją się coś z tego zrozumieć, Ja się poddawałem. Zrobiłem głupstwo i przygotowywałem się do zapłacenia rachunku. Tajemnica życia, jego największa tajemnica to pogodzenie się z losem. Człowiek, który poddaje się własnemu losowi, jest człowiekiem szczęśliwym! Obaj strażnicy już wychodzili, gdy pojawił się trzeci, aby mnie zaprowadzić do gabinetu Bretta.

* * *

Inspektor, kiedy wszedłem do jego pokoju, pykał czarną fajkę. Podniósłszy głowę, pospiesznie odłożył ją do popielniczki, tak jakby nie wypadało palić w obecności oskarżonego.

Przygłądał mi się z dziwnym wyrazem twarzy.

– Odnaleźliście trupa? – zapytałem siadając

Zaczynałem czuć się swobodnie w tym gabinecie. Pionowe oparcie siedzenia i jego niewygodne poręcze już mi nie przeszkadzały. Podobał mi się aromatyczny zapach jasnego tytoniu. Fajka tliła się, sycząc cichutko.

– Proszę chwilę zaczekać. – Brett założył ncwą taśmę i uruchomił magnetofon, którego szum znowu zaczął doprowadzać mnie do mdłości. – Rzeczywiście wykopaliśmy ciało Nevila Faulksa. – Nie wiedział, co dalej powiedzieć, zapewne chciał mi zadać jakieś delikatne pytanie i starał się przemyśleć je jak najdokładniej. – Mister Vałaise…

Byłem mu wdzięczny za jego kurtuazję. We Francji policjanci nie zwracają się do morderców per „pan".

–Mister Valaise, w pana zeznaniu coś się nie zgadza. Twierdzi pan, że zabił pan Nevila Faulksa kilka minut po siedemnastej, czy tak?

– Tak, i podtrzymuję, że to jest absolutna prawda!

– Otóż nie!

– Przysięgam panu…

– Niech pan nie przysięga! – Był wściekły. Jego pełna grzeczności cierpliwość uleciała gdzieś. – Faułks został zabity między jedenastą a północą! Lekarz sądowy nie ma najmniejszych wątpliwości.

– Boże mój – wyszeptałem – agonia trwała sześć godzin! A myśmy myśleli, że on nie żyje!

– Zgon nastgpił natychmiast, kula trafiła go w mózg! Chce pan nam wmówić, że działał pan w obronie własnej, i wmieszać mrs Faulks w tę zbrodnię, ale muszę panu powiedzieć, mister Valaise, że obrał pan zły sposób obrony. Aby pańska teza była prawdopodobna, musiałby pan zmienić godzinę popełnienia zbrodni. Niezbyt debrze do pańskiego twierdzenia przystaje. Źle to się dla pana składa, ale to, co wiemy, a mianowicie: że o godzinie siódmej wieczorem Nevil Faulks był z żoną w restauracji na Aberdeen Street. Następnie, nadal w towarzystwie żony, wrócił do mrs Morthon. Około dziesiątej zadzwonił pan do niego, telefon odebrała mrs Morthon, która przełączyła rozmowę do pokoju Faulksów. Twierdzi ona kategorycznie, że rozmówca mówił z francuskim akcentem! W chwilę potem Nevi Faulks telefonował do pana, aby powiedzieć, że zaraz wychodzi na umówione z panem spotkanie.

Znalazłem się nagle w czwartym wymiarze. Brett myślał, że porusza się po twardym gruncie, a ja wiedziałem, że posuwa się po grząskim terenie. Jedynie ja znałem teraz prawdę, ale wydawała się ona, na skutek niezwykle perfidnej machinacji, zupełnie nierzeczywista.

Wszyscy kłamali, by ratować Marjorie.

– To niemożliwe, inspektorze. Niemożliwe! Zabiłem go o piątej.

Zaciętość ustąpiła litości.

– Zaprzecza pan oczywistym faktom. Być może, takie postępowanie wywarłoby jakiś wpływ na francuską ławę przysięgłych. Ale nie jest w stanie wzruszyć angielskich ławników, proszę o tym pomyśleć, mister Valaise!

Splotłem dłonie, aż mi palce posiniały. Pojmowałem teraz, co znaczy, że ludzie walą głową o śćianę. Miałem ochotę porozbijać wszystko dookoła siebie, tarzać się po ziemi.

– Inspektorze! Albo jestem niebezpiecznym wariatem, albo Marjorie Faulks skorzystało z pomocy kilkcu wspólników, żeby być wyłączoną z kręgu podejrzeń!

Brett zbladł i żyłki na jego tworzy przybrały błękitny kolor.

– Nie sądzę, aby był pan wariatem, mister Wrlaise, ale podejrzewam, iż chętnie chciałby pan uchodzić za takiego! Od piątej do szóstej Nevil Faulks prowadził rozmowy w poważnym przedsiębiorstwie robót publicznych, w towarzystwie trzech godnych szacunku dżentelmenów. Zanim zasiadł do stołu w restauracji na Aberdeen Street, wypił z żoną aperitif w barze. Barman, maitre d'hotel i kelnerka rozpoznali pół godziny temu jego zwłoki! To samo uczyniła mrs Morthon! Czy ma pan czelność twierdzić, że wszyscy ci ludzie kłamią, żeby ratować mrs Faulks?

Miałem wrażenie, że biegnę z zowiązonymi oczami krawędzią jokiegoś dachu. A może rzeczywiście byłem wariatem? Przecież obłęd również jest złudzeniem.