Выбрать главу

Therava, która chyba się zaraziła wątpliwościami Desaine, zaczęła coś mruczeć, tylko z pozoru mówiąc do siebie.

— Każdy zły uczynek jest występkiem przeciwko Aes Sedai. Służyliśmy im przed Pęknięciem i zawiedliśmy; dlatego właśnie zostaliśmy wypędzeni do Ziemi Trzech Sfer. Jeśli znowu je zawiedziemy, to zostaniemy zniszczeni.

W to właśnie wszyscy wierzyli; był to wątek wielu dawnych opowieści, niemalże część obyczaju. Sevanna nie miała takiej pewności. Te Aes Sedai, jej zdaniem, były słabe i głupie, skoro podróżowały z eskortą złożoną z kilkuset mężczyzn przez ziemie, na których tysięczne rzesze prawdziwych Aielów, Shaido, mogły je dosłownie stratować.

— Nastały nowe czasy — odparła ostro, powtarzając część jednej ze swych przemów, które zwykła wygłaszać na użytek Mądrych. — Nie jesteśmy już związani z Ziemią Trzech Sfer. Każdy, kto ma oczy, widzi, że to, co było dotąd, teraz uległo zmianie. My też więc musimy się zmienić, albo przestaniemy istnieć, jakby nas nigdy nie było. — Oczywiście wcale im nie powiedziała, jak wielkich zmian zamierzała dokonać. Mądre Shaido nigdy już nie poślą mężczyzny do Rhuidean, jeśli uda jej się postawić na swoim.

— Nowe czasy, stare czasy... — burknęła Desaine — Co zrobimy z Randem al’Thorem, jeśli uda nam się odebrać go Aes Sedai? Lepiej, a z pewnością łatwiej byłoby wepchnąć mu nóż między żebra, gdy będziemy go wiozły na północ.

Sevanna nie odpowiedziała. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Na razie. Wiedziała tylko, że jak już będzie miała tego tak zwanego Car’a’carna, wodza wodzów wszystkich Aielów, a on spętany łańcuchami będzie wył przed jej namiotem niczym wściekły pies, wówczas ta ziemia będzie naprawdę należała do Shaido. I do niej. Wiedziała o tym, jeszcze zanim ten dziwny mieszkaniec mokradeł znalazł ją jakimś sposobem w górach, które ci ludzie nazywali Sztyletem Zabójcy Rodu. Dał jej małą kostkę z jakiegoś twardego kamienia, zawile rzeźbioną w dziwne wzory, i powiedział jej, co ma z nią zrobić, z pomocą jakiejś Mądrej, która potrafi przenosić, jak już al’Thor znajdzie się w jej rękach. Odtąd zawsze nosiła tę kostkę w mieszku u pasa; nie postanowiła jeszcze, co z nią zrobi, ale jak dotąd nie opowiedziała nikomu ani o niej, ani o wizycie mężczyzny. Maszerowała dalej, z zadartą głową, pod słońcem prażącym z jesiennego nieba.

Pałacowy ogród dawałby może przynajmniej złudzenie chłodu, gdyby rosły w nim drzewa, ale najwyższymi roślinami były wymyślnie przystrzyżone krzewy, storturowane w formy cwałujących koni albo niedźwiedzi wykonujących koziołki, sztuczki i tym podobne. Ogrodnicy w samych koszulach pomykali z wiadrami pełnymi wody, dobywając z siebie siódme poty w żarze palącego popołudniowego słońca, rozpaczliwe próbując ratować swoje dzieła. Dawno już zrezygnowali z hodowli kwiatów, zniknęły wzorzyste rabaty, które obsadzono darnią, też zresztą już pożółkłą od upału.

— Co za potworny upał — poskarżył się Ailron. Wyciągnąwszy koronkową chusteczkę z obrzeżonego koronkami kaftana z żółtego jedwabiu, delikatnie otarł nią twarz, po czym cisnął na ziemię. Sługa w złoto-czerwonej liberii prędko porwał ją ze żwirowanej ścieżki i natychmiast ponownie wtopił się w tło; inny, również odziany w liberię, włożył do ręki króla świeżą chusteczkę. Ailron rzecz jasna tego nie zauważył; nawet nie udał, że zauważył. — Tym ludziom zazwyczaj udaje się utrzymać wszystkie przy życiu aż do wiosny, ale tej zimy chyba stracę część roślin. Zwłaszcza, że wcale nie zanosi się na zimę. Rośliny lepiej znoszą zimno niźli suszę. Czy twoim zdaniem nie są wspaniałe, moja droga?

Ailron, Pomazaniec Światłości, Król i Obrońca Amadicii, Strażnik Południowej Bramy, nie był tak przystojny, jakim kreowały go pogłoski, ale Morgase, już kiedy spotkała go po raz pierwszy, przed wieloma laty, nabrała podejrzeń, że to on sam jest źródłem tych plotek. Ciemne włosy miał długie i falujące — ale głębokie zakola zdecydowanie powiększały czoło. Nos nieco za długi, uszy odrobinę za duże. Całość rysów twarzy niejasno przywodziła na myśl miękkość charakteru. Któregoś dnia będzie musiała zapytać. Południowa Brama dokąd?

Wachlując się wachlarzem wyrzeźbionym z kości słoniowej, zmierzyła wzrokiem jedną z... konstrukcji wykonanych przez ogrodników. Były to bodajże trzy ogromne nagie kobiety rozpaczliwie zmagające się z gigantycznymi wężami.

— Zaiste godne uwagi — powiedziała. Kiedy zjawiasz się gdzieś jako żebrak, mówisz to, czego od ciebie oczekują.

— O tak. Godne uwagi, to prawda. Ach, zdaje się, wzywają mnie sprawy państwowe. Obawiam się, że nie ścierpią żadnej zwłoki. — Na niskich marmurowych schodkach przy przeciwległym krańcu chodnika pojawiło się kilkunastu mężczyzn, odzianych tak barwnie jak barwne musiały być te kwiaty, które już tam nie rosły; czekali pod grupą kanelurowanych kolumn, które stanowiły jedynie ozdobę, niczego nie wspierając. — Do wieczora, moja droga. Odbędziemy wtedy dłuższą rozmowę o twoich straszliwych kłopotach i o tym, jak można by im zaradzić.

Skłonił się nad jej ręką, kończąc ukłon w momencie, gdy już miał ją ucałować, a ona lekko dygnęła, mrucząc stosowne grzeczności. Potem oddalił się dostojnym krokiem, pociągając za sobą stado służących; odeszli wszyscy, co do jednego. Najwyraźniej wlekli się tak za nim, dokądkolwiek szedł.

Kiedy zniknął jej z oczu, Morgase jęła wachlować się energiczniej, niż mogła to czynić w jego obecności — tamten udawał, że ledwie odczuwa upał, mimo iż pot spływał mu z twarzy niemal strumyczkami — po czym skierowała się w stronę swych apartamentów. Przyjętych z taką samą pokorą, z jaką przyjęła tę jasnoniebieską szatę, którą miała teraz na sobie. Wbrew pogodzie uparła się na wysoki karczek; jej stanowisko w kwestii głęboko wyciętych dekoltów zostało raz na zawsze wyraźnie sprecyzowane.

Za nią szedł samotny sługa, trzymając się w niewielkiej odległości. I rzecz jasna Tallanvor, który deptał jej po piętach, nadal uparcie odziany w ten sam zgrzebny zielony kaftan, w którym tu przyjechał, z mieczem przy biodrze, jakby się spodziewał ataku na Pałac Seranda, oddalony nawet nie dwie mile od Amadoru. Starała się nie zauważać tego wysokiego młodzieńca, ale on jak zwykle nie pozwalał na to.

— Powinniśmy pojechać do Ghealdan, Morgase. Do Jehannah.

Dopuściła, by niektóre sprawy wymknęły się jej spod kontroli. Aż spódnice jej zaświstały, kiedy obróciła się gwałtownie, by z płonącymi oczyma spojrzeć mu w twarz.

— Podczas naszej podróży pewne środki dyskrecji były niezbędne, ale ci, którzy nas teraz otaczają, wiedzą, kim jestem. Ty też to sobie przypomnij i okaż swej królowej należny szacunek. Na kolana!

Ku jej zaskoczeniu Tallanvor ani drgnął.

— Jesteś moją królową, Morgase? — Przynajmniej zniżył głos, dzięki czemu sługa nie mógł wszystkiego podsłuchać i rozgłosić, ale jego oczy... Omal nie cofnęła się. przed ukrytym w nich czystym pożądaniem. A także gniewem. — Nie opuszczę cię po tej stronie śmierci, Morgase, ale to ty sama wyrzekłaś się wielu rzeczy, gdy zrezygnowałaś z Andoru na rzecz Gaebrila. Kiedy na nowo go odzyskasz, uklęknę u twych stóp i będziesz mogła ściąć mi głowę, jeśli taka będzie twoja wola, ale do tego czasu... Powinniśmy byli jechać do Ghealdan.