— Ich musi być więcej, Taim, potrzebuję ich. Znajdź innych, w taki czy inny sposób. Naucz ich przede wszystkim tego sprawdzianu.
— Czyżbyś chciał zrównać siły z liczebnością Aes Sedai? — Wbrew zamierzeniu Randa Taim najwyraźniej się nie przejął. Ciemne skośne oczy wyrażały pewność siebie.
— Ile w sumie jest wszystkich Aes Sedai? Tysiąc?
— Moim zdaniem nawet nie tyle — odparł ostrożnie Taim.
Selekcja ludzkiej rasy. Oby sczezły, nawet jeśli miały dostateczny powód.
— No cóż, przynajmniej wrogów będzie dość. — Jedyną rzeczą, jakiej mu nie brakowało, byli wrogowie. Czarny i Przeklęci, Pomiot Cienia i Sprzymierzeńcy Ciemności. Białe Płaszcze z pewnością i najprawdopodobniej Aes Sedai, a w każdym razie ich część, te, które należały do Czarnych Ajah, a także ci, którzy chcieli przejąć nad nim kontrolę. Tych ostatnich uważał za wrogów, nawet jeśli oni się za takich nie uważali. Bez wątpienia dołączą do nich jeszcze Władcy Strachu, dokładnie tak, jak przewidział. I jeszcze inni. Dość, by zniweczyć wszystkie jego plany, zniszczyć wszystko. Zacisnął dłoń na rzeźbionym drzewcu Berła Smoka. A najgorszym wrogiem z wszystkich był czas, wróg, w walce z którym najmniejsze miał szanse na zwycięstwo. — Zamierzam ich pokonać, Taim. Co do ostatniego. Oni uważają, że mają prawo wszystko burzyć. Burzyć, zamiast budować! Ja natomiast zamierzam coś zbudować, pozostawić coś po sobie. Cokolwiek by się działo, dokonam tego! Zwyciężę Czarnego. I oczyszczę saidina, więc mężczyźni nie będą się musieli obawiać szaleństwa, a świat nie będzie musiał się obawiać przenoszących mężczyzn. Ja...
Zielono-biała tasiemka zakołysała się, kiedy gniewnie potrząsnął kikutem włóczni. Mówił o rzeczach niemożliwych. Upał i kurz igrały sobie z jego umysłem. Część na pewno da się zrobić, nigdy jednak nie dokona wszystkiego. Najlepsi ze zgromadzonych tutaj mogli co najwyżej liczyć, że zwyciężą i umrą, zanim popadną w obłęd, a on sam nie miał pojęcia, jak osiągnąć bodaj tyle. Mógł tylko nadal się starać. W końcu musiał istnieć jakiś sposób. Musiał, jeśli miało istnieć coś takiego jak sprawiedliwość.
— Oczyścić saidina — powtórzył cicho Taim. — Moim zdaniem do tego potrzeba większej siły, niż tobie się wydaje. — Przymknął oczy, zastanawiając się. — Słyszałem o takich przedmiotach, które się nazywają sa’angrealami. Czyżbyś miał taki, który rzeczywiście...
— Nie twoja sprawa, czy go mam czy nie — odburknął Rand. — Masz wyszkolić każdego, który może się uczyć, Taim. A potem szukaj innych i też ich ucz. Czarny nie będzie na nas czekał. Światłości! Mamy za mało czasu, Taim, ale musimy sobie jakoś poradzić. Musimy!
— Zrobię, co będę mógł. Ale nie spodziewaj się, że Damer już jutro obali mury miasta.
Rand zawahał się.
— Taim! Strzeż się takiego, który będzie robił zbyt szybkie postępy. Powiadom mnie o nim natychmiast. Do grona uczniów może się wślizgnąć jakiś Przeklęty.
— Przeklęty! — Taim wypowiedział to niemalże szeptem. Już po raz drugi wyglądał na wstrząśniętego, wręcz porządnie przerażonego. — Czemu...?
— Jak silny jesteś? — przerwał mu Rand. — Obejmij saidina. Zrób to. Obejmij taką ilość, jaką potrafisz utrzymać.
Przez chwilę Taim tylko patrzył na niego oczyma pozbawionymi wyrazu, a potem nagle zalała go Moc. Nie było tej łuny, jaką przenosząca kobieta widziała wokół drugiej, jedynie wrażenie siły i zagrożenia, ale Rand czuł je wyraźnie i potrafił oszacować. Taim objął taką ilość saidina, za pomocą której byłby zdolny w ciągu kilku sekund zniszczyć farmę i zgromadzonych na niej ludzi, dość, by obrócić w perzynę wszystko w zasięgu swego wzroku. Nie brakowało temu wiele do ilości, jaką Rand był w stanie objąć bez wspomagania. Ale z kolei ten człowiek mógł coś ukrywać. Nie widać było po nim wysiłku i być może nie chciał ujawniać całej swojej siły; skąd mógł wiedzieć, jak Rand zareaguje?
Wrażenie wywołane przez saidina ustąpiło i Rand dopiero teraz zorientował się, że sam wypełnił się męską połową Źródła, wściekłą powodzią, wszystkimi wątkami, jakie był w stanie ściągnąć za pośrednictwem ukrytego w kieszeni angreala.
“Zabij go — mruknął Lews Therin. — Zabij go natychmiast!”
Przez chwilę szok obezwładnił Randa; otaczająca go skorupa Pustki zadrżała, saidin rozwścieczył się i napuchł, a on ledwie zdążył wypuścił Moc, nim roztrzaskała Pustkę i jego samego. Czy to on objął Źródło czy Lews Therin?
“Zabij go! Zabij go!”
Ogarnięty furią Rand wrzasnął we wnętrzu własnej głowy:
“Zamknij się!”
Ku jego zdumieniu drugi głos umilkł.
Po twarzy ściekały mu strumienie potu; starł go dłonią, która mało co, a byłaby widocznie drżała. To on sam chwycił Źródło; musiało tak być. Nie mógł tego zrobić głos nieżyjącego człowieka. Sam to zrobił, bez udziału świadomości; po prostu nie zaufał Taimowi, kiedy ten objął aż taką porcję saidina, podczas gdy on stał tu całkiem bezbronny. Tak to właśnie było.
— Miej tylko oko na każdego, który będzie się uczył zbyt szybko — burknął. Może zdradzał Taimowi zbyt wiele, ale ludzie mieli prawo wiedzieć, z czym mogą mieć do czynienia. Tyle, ile musieli wiedzieć. Bał się tylko, by Taim albo ktoś inny się nie dowiedział, gdzie on się nauczył tak wiele. Gdyby odkryto, że on trzymał w niewoli jednego z Przeklętych i że pozwolił mu uciec... w plotkach pojawiłyby się wzmianki o jakimś więźniu, gdyby to przeciekło. Białe Płaszcze twierdziły, że jest fałszywym Smokiem i poza tym najprawdopodobniej Sprzymierzeńcem Ciemności; mówili tak o każdym, kto parał się Jedyną Mocą. Wielu by uwierzyło, gdyby świat się dowiedział o Asmodeanie. Nieważne, że Rand potrzebował mężczyzny, który mógł przekazać mu wiedzę na temat saidina. Nie mogła tego zrobić żadna kobieta; kobiety nie widziały jego splotów, jak on nie widział efektów ich przenoszenia. Mężczyźni z łatwością wierzą w najgorsze, kobiety zaś wierzą, że pod tym najgorszym kryje się coś jeszcze mroczniejszego; tak brzmiało stare porzekadło z Dwu Rzek. Sam się rozprawi z Asmodeanem, jeśli ten człowiek jeszcze się kiedyś ujawni. — Miej oko na wszystko. Dyskretnie.
— Jak Lord Smok rozkaże. — Mężczyzna skłonił się lekko, zanim ruszył w drogę powrotną przez podwórko.
Rand zorientował się, że Panny patrzą na niego — Enaila i Somara, Sulin i Jalani i inne — oczyma pełnymi troski. Akceptowały niemalże wszystko, co on robił, wszystko to, przy czym, robiąc to, się wzdrygał, albo przy czym wzdrygali się wszyscy prócz Aielów; im natomiast zazwyczaj włosy jeżyły się od spraw, których on nie pojmował. Akceptowały i martwiły się o niego.
— Nie wolno ci się przemęczać — rzekła cicho Somara. Rand spojrzał na nią i wtedy policzki lnianowłosej kobiety poczerwieniały. To miejsce mogło się nie liczyć jako publiczne — Taim nie mógł już tego usłyszeć, ale tym razem posunęła się za daleko.
Enaila z kolei wyciągnęła zza pasa zapasową shoufę i wręczyła mu ją.
— Za dużo słońca ci nie służy — burknęła.
Któraś z pozostałych Panien mruknęła:
— On powinien mieć żonę, która by się nim opiekowała.
Nie miał jak stwierdzić, która to powiedziała; nawet Somara i Enaila z takim gadaniem chowały się za jego plecami. Wiedział natomiast, o kim mowa. O Aviendzie. Kogóż lepszego mógłby poślubić syn Panny niźli Pannę, które wyrzekła się włóczni, żeby zostać Mądrą?