Выбрать главу

– Rozumiem – Dickstein czuł się przytłoczony i beznadziejnie zniechęcony. Niewątpliwie Pfaffer przesadzał, mówiąc o sprawności systemu, ale jeśli nawet w połowie była to prawda, ich komputery i musiałyby zarejestrować ulotnienie się stu ton rudy uranowej. Po to, by Pfaffer gadał dalej, Dickstein odezwał się znowu: – Zatem wasze komputery cały czas rejestrują lokalizację każdej okruszyny uranu w Europie?

– Na terenie państw członkowskich – we Francji, Niemczech, Włoszech, Belgii, Holandii i Luksemburgu. I nie tylko uranu, lecz wszystkich substancji radioaktywnych.

– A jeśli chodzi o transport?

– Każdy szczegół musi być przez nas zaakceptowany.

Dickstein zamknął notatnik.

– Wygląda na to, że macie bardzo sprawny system. Czy mógłbym zobaczyć, jak to działa w praktyce?

– To nie zależy od nas. Musiałby się pan skontaktować z władzami do spraw energii atomowej danego państwa członkowskiego i poprosić o zezwolenie wizytowania danego obiektu. Czasem organizuje się w niektórych z nich wycieczki z przewodnikiem.

– Czy mógłbym otrzymać jakiś spis telefonów?

– Oczywiście. – Pfaffer wstał i otworzył szafę z aktami.

Dickstein rozwiązał jeden problem tylko po to, by stanąć przed innym. Chciał wiedzieć, gdzie można znaleźć informacje o rozmieszczeniu zapasów materiałów radioaktywnych. I oto poznał odpowiedź: w komputerze Euratomu. Ale cały uran, o którym wiedział komputer, był przedmiotem ścisłej obserwacji, przez co planowana kradzież okazywała się nieprawdopodobnie trudnym zadaniem. Siedząc w małym, obskurnym pokoju, obserwując, jak krząta się zadowolony z siebie Pfaffer, Dickstein pomyślał: jeśli tylko ty, mały biurokrato, domyślasz się, co mi chodzi po głowie, możesz mieć kłopoty. Powstrzymał uśmiech i poczuł się nieco bardziej odprężony.

Pfaffer wręczył mu ulotkę odbitą na kserografie. Dickstein złożył ją i schował do kieszeni.

– Dziękuję panu za pomoc – powiedział.

– Gdzie się pan zatrzymał? – spytał Pfaffer.

– W “Alfie” naprzeciwko dworca.

Pfaffer odprowadził go do drzwi.

– Życzę miłego pobytu w Luksemburgu!

– Postaram się, by był jak najmilszy – obiecał Dickstein i uścisnął mu dłoń.

***

Dickstein odkrył tę sztuczkę w dzieciństwie, gdy przesiadywał ze swoim dziadkiem w małym pokoiku nad piekarnią na Mile End Road i zmagał się z rozróżnieniem dziwacznych liter hebrajskiego alfabetu, idea polegała na tym, by wyodrębnić i zapamiętać jakiś jeden konkretny znak, nie zwracając uwagi na pozostałe. Sztuczka przydała się przy zapamiętywaniu twarzy ludzi z Euratomu.

Późnym popołudniem stał przed gmachem Jeana Monneta i patrzył na wychodzących z pracy ludzi. Niektórzy z nich interesowali go hardziej niż inni. Sekretarki, hostessy i gońcy nie liczyli się, podobnie jak wyżsi urzędnicy. Chodziło o programistów komputerowych, menedżerów, szefów małych departamentów, sekretarzy osobistych i asystentów dyrektorów. Nadawał im imiona, które uwzględniały ich cechy charakterystyczne: Diamencik, Sztywny Kołnierzyk, Tony Curtis, Beznosy, Śnieżnogłowy, Zapata, Tłusty Zadek.

Diamencik była pulchną kobietą dobrze po trzydziestce, bez obrączki. Jej imię nasunął Dicksteinowi kryształowy odblask oprawek jej okularów. Nat szedł za nią po parkingu, gdzie wbiła się za kierownicę białego fiata 500. Wynajęty peugeot Dicksteina stał obok.

Przejechała most Adolfa, prowadząc wóz źle, choć powoli, i dojechała do małej wioski o nazwie Mondorf-les-Baines leżącej mniej więcej piętnaście kilometrów na południowy wschód od miasta. Zaparkowała na brukowanym podwórku przed domem zbudowanym na planie kwadratu. Przekręciła klucz w drzwiach i weszła do środka.

Wioska była atrakcją turystyczną, biły tu gorące źródła. Dickstein zawiesił sobie na szyi aparat fotograficzny i krążył w pobliżu, mijając dom Diamencika kilka razy. Raz zobaczył, przez okno, jak Diamencik podaje jedzenie jakiejś starszej kobiecie.

Mały fiat stał przed domem aż do północy, gdy Dickstein odjechał.

Diamencik nie okazała się strzałem w dziesiątkę. Stara panna opiekująca się matką, ani bogata, ani biedna (dom najpewniej należał do matki), najwidoczniej bez żadnych grzechów na sumieniu. Gdyby Dickstein był innym typem mężczyzny, mógłby ją uwieść, ale skoro był, jaki był, nie widział sposobu, by zbliżyć się do niej.

Trzy dalsze dni nie przyniosły nic nowego. Przy Zapacie, Tłustym Zadku i Tony Curtisie zostały puste miejsca.

Za to Sztywny Kołnierzyk okazał się doskonały. Liczył mniej więcej tyle lat co Dickstein. Był szczupłym, eleganckim mężczyzną w ciemnoniebieskim garniturze, szerokim błękitnym krawacie, w białej koszuli z usztywnionym kołnierzykiem. Ciemne włosy, nieco dłuższe niż u innych mężczyzn w jego wieku, siwiały na skroniach. Nosił buty robione na zamówienie.

Przeszedł pieszo z biura przez most na rzece Alzette, po czym skierował się w górę, na stare miasto. Następnie skręcił w ciasną brukowaną uliczkę i zniknął w starym domu z tarasem.

Dickstein wałęsał się w pobliżu przez dwie godziny. Gdy Sztywny Kołnierzyk wreszcie się pojawił, miał na sobie obcisłe jasne spodnie i pomarańczowy szalik na szyi. Włosy sczesał do przodu, co nadawało mu młodszy wygląd. Poruszał się lekkim krokiem.

Dickstein podążał za nim do rue Dicks, gdzie Sztywny Kołnierzyk wszedł na nie oświetlony ganek i zniknął za drzwiami. Dickstein zatrzymał się na zewnątrz. Drzwi były otwarte, ale nie mógł dostrzec, co działo się w środku. Schody prowadziły w dół. Po chwili Dickstein usłyszał cichą muzykę.

Dwaj młodzi ludzie w takich samych żółtych dżinsach minęli go i weszli do środka. Jeden z nich uśmiechnął się i powiedział:

– Tak, to właśnie tutaj. – Dickstein udał się za nimi.

Lokal wyglądał na zwyczajny nocny klub: stoły, krzesła, kilka łóżek, nieduży parkiet do tańca i jazzowe trio w rogu. Dickstein zapłacił za wstęp i usiadł w jednej z lóż, tak by mieć na oku Sztywny Kołnierzyk. Zamówił piwo.

Odgadł już, dlaczego to miejsce otaczała specyficznie dyskretna atmosfera, a gdy się lepiej rozejrzał, jego teoria potwierdziła się: siedział w klubie dla homoseksualistów. Pierwszy raz znalazł się w takim lokalu i był trochę zdziwiony, że jest tu tak zwyczajnie. Owszem, kilku mężczyzn miało lekki makijaż, para bezwstydnych ciot obejmowała się przy barze, bardzo ładna dziewczyna trzymała się za ręce ze starszą kobietą w spodniach. Jednak większość klientów była ubrana normalnie, choć oczywiście zgodnie z kanonami jaskrawej europejskiej mody.

Sztywny Kołnierzyk siedział obok jasnowłosego mężczyzny w brązowej dwurzędowej marynarce. Dickstein nie miał określonego stosunku do homoseksualistów. Nie obrażał się, gdy ludzie czasem brali go mylnie za homoseksualistę, jako że był kawalerem po czterdziestce. Dla niego Sztywny Kołnierzyk był tylko człowiekiem, który pracował w Euratomie i musiał ukrywać swoje skłonności.

Słuchał muzyki i pił piwo. Podszedł kelner i zapytał:

– Czy jesteś samotny, kochanie?

Dickstein pokręcił głową.

– Czekam na przyjaciela.

Trio zastąpił gitarzysta, który zaczął śpiewać sprośne piosenki ludowe po niemiecku. Dickstein nie rozumiał większości dowcipów, ale reszta publiczności ryczała ze śmiechu. Potem kilka par zaczęło tańczyć.

Dickstein zobaczył, że Sztywny Kołnierzyk kładzie rękę na kolanie swojego towarzysza. Wstał i podszedł do ich loży.

– Cześć – powiedział beztrosko. – Zdaje się, że widziałem cię niedawno w biurze Euratomu?

Sztywny Kołnierzyk zbladł.

– Nie wiem, kim…

Dickstein wyciągnął dłoń.

– Ed Rodgers – przedstawił się podając to samo nazwisko, którym posłużył się u Pfaffera. – Jestem dziennikarzem.

– Jak się masz – zamruczał Sztywny Kołnierzyk. Przywitał się, ale wolał nie podawać swojego nazwiska.

– Muszę już iść – powiedział Dickstein. – Miło było cię poznać.

– A więc do widzenia.

Dickstein odwrócił się i wyszedł z klubu. Na razie zrobił wszystko, co było konieczne. Sztywny Kołnierzyk wiedział, że jego tajemnica została odkryta, i był przestraszony.

Dickstein ruszył w stronę hotelu. Czuł się zbrukany i zawstydzony.

***

Śledzono go od rue Dicks. Ogon nie był profesjonalistą i nie próbował się kamuflować. Trzymał się piętnaście, dwadzieścia kroków z tyłu, a jego buty na skórzanych podeszwach odzywały się regularnym stukotem na chodniku. Dickstein udawał, że nic nie zauważa. Przechodząc przez ulicę, rzucił okiem: bardzo młody, długie włosy, brązowa skórzana kurtka.