Выбрать главу

Tym bardziej że od Pionierskiej mam bezpośrednią linię. Czy może bliżej od Czarnej Rzeczki?

Zupełnie nie wyobrażam sobie, jak załatwić resztę drogi. Pokonam się… Przekonam się, do diabła! Znawca języka rosyjskiego się znalazł, czyściciel dosłownych przekładów.

Nie jestem mówcą ni oratorem… Czyje to? Wyleciało z czachy, a dobrze to wiedziałem. Dowiem się pewnie, że żadnego Wieczerowskiego tam nie ma i z czystym sumieniem wrócę do domu. To nie jest tak daleko. Głuchow jest ode mnie starszy, a już od rana spaceruje.

Odświeżył, powiada, głowę.

Nie trzeba się przekonać. Że nic nie zagraża. Trzeba koniecznie się przekonać.

Po prostu zbieg okoliczności, po prostu wygłup — Nic się nie zaczęło, słyszycie? Nic się nie zaczęło jak zwykle!

A jeśli to rzeczywiście Fil… To znaczy, że jest chory. Coś się z nim stało.

Pewnie przez te wszystkie lata coś się z nim działo i teraz mnie wzywa. Potrzebuje pomocy.

Trzeba mu po móc.

Nie mogę nie pojechać, po prostu nie mogę.

A jeśli nam coś grozi — muszę to wiedzieć na pewniaka Muszę być przygotowany na wszystko, muszę wiedzieć dokładnie, co w końcu się wydarzyło i czy w ogóle się wydarzyło. Nit będzie lepszej okazji. Nie będzie lepszego sposobu.

Ale ani słowa…

11. …pytająco odwrócił się do ojca.

— Naprawdę tak bardzo musisz dzisiaj iść do Wołodki?

— No… A bo co, tato?

— Rozumiesz, ja też muszę wyjść wieczorem na jakieś trzy godzinki i nie chciałbym, żeby mama zostawała na długo sama — To coś nowego! Coś ty, tato? Złodzieje chodzą tylko na pewne cynki. Do nas nie zwabisz ich nawet półlitrem!

— Synu, nie rób sobie jaj! Chcę, żebyś posiedział w domu. Chcę, żebyś był dzisiaj z mamą, żebyście mieli na siebie oko — Ale numer… — Z powodów wyższej politycznej konieczności. To nie jest eskalacja ogólnych działań reżimowych, obiecuję.

— Czy ty mnie prosisz? — tonem skazańca sprecyzował Bobka. — Tak. Proszę.

Syn odwrócił się.

— Dobrze — powiedział mężnie. — Zum befel, panie blokowy.

— No i wspaniale. Nie gniewaj się.

— Co się mam gniewać. — Bobka szarpnął ramieniem. — Oddać forsę?

— Po co? Zostaw sobie. Przyda się innego wolnego dnia albo kiedy tam zechcesz iść grzać do tych swoich potworów… — One są Wołodki, a nie moje — powiedział Bobka, nie odwracając się.

Malanow przemilczał to.

— Chłopcy! — rozległ się z kuchni głos Irki. — Niewdzięcznicy! Obiad stygnie!

— Idziemy? — zapytał Malanow.

— Trzeba wtrząchnąć… Przez przedpokój na spotkanie im uderzał apetycznie zapach dopiero co zdjętej z ognia ogórkowej. Kalamusiek już krzątał się po kuchni z zadartym ogonem — ocierał się o nogi Irki, kręcił się wokół nich po skomplikowanej orbicie jak elektron wokół jądra atomowego, i stękał z nadmiaru uczuć. Talerze stały w gotowości, a zarumieniona od gotowania Irka gościnnie machała chochlą.

— Do ataku, Bobka, do ataku — powiedziała. — Bo, jak rozumiem, zaraz wychodzisz.

— A jak nie wychodzę, to nie dostanę obiadu? — zapytał Bobka. — Nawiasem mówiąc, nigdzie nie idę, ale obiad zjem.

— Przecież wybierałeś się w gości.

— Rozmyśliłem się.

Irka podejrzliwie zmarszczyła brwi.

— Źle się czujesz? Gardło?

— Dlaczego od razu gardło? Po prostu rozmyśliłem się! Mam ciekawą książkę, nie mogę się oderwać.

W pokoju odezwał się telefon.

— Oczywiście — powiedziała Irka — jak tylko do stołu, to od razu telefon.

— Nie odbierajmy — zaproponował Malanow. Dzisiaj szczególnie bał się wszystkiego.

Zwłaszcza teraz, kiedy za pół godziny miał wyjść.

Irka prychnęła.

— Ja jestem za. Ale któryś z was nie wytrzyma.

— To międzymiastowa — pierwszy uświadomił sobie Bobka. Telefon starał się jak mógł. Za oknem jakby zmierzchało.

Z powodu mżawki powietrze było gęste, szare, domy naprzeciwko były raczej wyczuwane niż widoczne, a zewnętrzne szkła pokryły drobniutkie kropelki wody. Szyby stały się mętne. Mentne.

Odbiorę — powiedział Malanow.

Podniósł słuchawkę i nie od razu uświadomił sobie, dlaczego dobiegający po jego „Tak?” głos wydaje mu się znajomy.

— Mitka?

— Tak… Kto mówi?

— Nie poznajesz, zarazo?

I rozległ się znajomy od dzieciństwa gardłowy, jakby pociągnięty tłuszczykiem śmiech.

To był Weingarten.

— Walka… Boże, Walka, skąd dzwonisz? Gdzie jesteś? Przyjechałeś czy jak?

Nie, nie było życia. Tylko na jakieś mgnienie, jedno, jedyne, Malanow zatchnął się z niespodziewanej radości; w duszy eksplodował różnokolorowy fajerwerk i natychmiast zgasł, tylko ciężkie ciemne skrzepy poleciały na boki, a w środku, w osierdziu, w sercu pozostały słowa: Zaczęło się. Takie przypadki się nie zdarzają. Zaczęło się. Takie przypadki się… — Stary, ty zupełnie nie zmądrzałeś! Czego ja tam u was zapomniałem?

Słychać było lepiej, niż gdyby Weingarten dzwonił z sąsiedniego mieszkania, i nie trzeszczało ni cholery.

— To ty z Tel Awiwu? Znowu tłusty śmieszek — Jednego ideokratycznego państwa spokojnemu Żydowi wystarczy na całe życie, stary. Aż nadto! Drugiego nie potrzebuję!

Teraz dał się słyszeć w jego głosie lekki obcy akcent. Leciusieńki. Wszystko po staremu, nawet głoska „r”, bez której aktorzy za skarby nie mogliby grać Anglosasów, była normalna, petersburska, ale intonacja… rytm zdań, podnoszenie tonu i opuszczanie… „Aż nadto”

zadźwięczało raczej jak pytanie: — Aż naaadto?”

— Poczekaj, Walka, nie rozumiem… Co ty, przyjąłeś zasadę..proszę mi dać, panie naczelniku, inny globus”?

— Na pewno drugą półkulę. Stany Zjebnoczone. Tam… to znaczy tu… wszyscy są zjednoczeni!

— Walka, coś ty, nachlałeś się?

— Ile byś nie pił, Rosjaninem nie zostaniesz — uchylił się od odpowiedzi Weingarten. — Tylko nie wciskaj mi, że ty się nie nachlałeś! No bo co: nooormalka! Niedziela!

W takim dniu Stirlitz bardzo chciał czuć się radzieckim oficerem! Malanow nie mógł powstrzymać się od śmiechu.

— No i co u ciebie?

— W sezonie się nudzę — niezbyt jasno odpowiedział Weingarten, ale po sekundzie milczenia ponuro wyjaśnił: — Słońce słońce… Palmy przeklęte… Plus trzydzieści w cieniu, rozumiesz, a wpadnę tylko do speluny: pełno rosyjskich wódek i reklamka się jarzy: „Najlepsza prosto z mrozu!” Idioci… Ach, po co dzwonię, stary! Zrobiłem ci prezent z okazji dnia zwycięstwa.

— Jakiego zwycięstwa? — osłupiał Malanow.

— W historycznej ojczyźnie, jak widzę, wszyscy zupełnie sfiksowali od tej pierestrojki… czy co wy tam dzisiaj macie. Może Rosjanie mają już to w nosie, ale Żyd zawsze się cieszy.

Zwycięstwa nad faszystowskimi Niemcami, ty dupo wołowa! My tu ze Swietką… Właśnie, pozdrowienia i ukłony od Swietki, oczywiście.

— Wzajemnie — powiedział Malanow.

— My tu ze Swietką świętujemy w ogóle wszystkie radzieckie rocznice. I dwudziestego trzeciego lutego, i ósmego marca, i chcesz, to się śmiej, siódmego listopada… Ubaw po pachy, ty tam w Sowdepii tego nie zakosztujesz! Więc tak. Możesz to rozumieć, jak chcesz, ale wykończyłem tu swoją rewertazę. Pięć lat orałem jak na Syberii, ale wykończyłem.

Teraz na wiosnę. I żadna zar-raza mi nie przeszkadzała. Ani jedna zaraza, ani jednego razu!