Możemy tylko określić się względem tego nowego rozumienia. Tylko ustalić pozycję. Nic więcej.
— Powtarzasz słowa, którymi usiłowałem dotrzeć wtedy do was — odparł Wieczerowski. — Musimy pójść dalej. Na dzisiejszym poziomie to, nad czym tak się rozwodzisz, to nic innego, tylko osłodzona kapitulacja, nic innego.
Malanow milczał, zbierając myśli. I nagle przypomniał sobie, że chciał tylko się przekonać i milczeć, nie odzywać się ani słowem. Ale w istocie przecież milczę, uspokoił siebie.
— Czy można nazwać kapitulacją to, że człowiek godzi się na konieczność oddychania? — zapytał. — Czy szanowałbyś szaleńca… zarozumialca… który poderwałby się przeciw tej konieczności z krzykiem: Dość! Trzeba iść dalej!
— Sofistyka! — Policzkiem Wieczerowskiego szarpnął tik. — Wszystko zależy od sytuacji.
Kiedy człowiek chce przeniknąć do innych światów, gdzie nie da się oddychać, to żeby uwolnić się od tego przymusu oddychania, wymyśla skafander, aparat do nurkowania… — Akurat przeciwnie — miękko odpowiedział Malanow. — Zrobił wszystko, żeby przenieść do tych światów konieczność oddychania.
— Wybacz, ale to bzdura. To oczywiste, że gdyby znaleziono sposób odejścia od konieczności oddychania, to w istotny sposób zwiększyłoby to możliwości człowieka.
— W ten sposób zostanie z człowieka niewiele, co, Fil?
Trudno stać się Bogiem 339 Mnie to nie interesuje. O wiele bardziej interesuje mnie, co jeszcze wiesz o Weingartenie.
Malanow wzruszył ramionami.
— Nic. Obiecał, że zadzwoni za kilka dni… Chociaż, być może, nie zadzwoni. Chce mnie ściągnąć tam, do Stanów… żebym pracował.
Wieczerowski znowu zabrał się do gryzienia czarnych strupów na wargach.
— Zamierza wszystkich wciągniętych do sfery zagarnąć pod swoje skrzydła. Cóż, logiczne.
Pojedziesz?
— Za wcześnie, żeby o tym mówić… Nie sądzę, żeby coś z tego wyszło. — Malanow sam poczuł, że wstrętnie mamrocze, i potrząsnął głową. — Ach, Fil! Nigdzie nie pojadę, coś ty!
— Uważaj — poważnie powiedział Wieczerowski. — Ja ci jeszcze wierzę. Ale jednocześnie byłoby bardzo ciekawe i ważne wiedzieć… Czyżby to naprawdę Weingarten? A Głuchow? — nagle przypomniał sobie.
— Co Głuchow? — zapytał zmęczonym głosem Malanow.
— Nie sprawiał wrażenia, że wie więcej, niż mówi?
— Fil, ty nie pracujesz teraz w KGB?
— Głupi jesteś, Mitka… Przez sekundę brzmiał dawny głos Fila. Malanow natychmiast rozluźnił się.
— Wybacz. Po prostu zadajesz dziwne… bezsensowne pytania. O czym niby wie? O czym mówi?
— Naprawdę nie rozumiesz? — Wieczerowski podniósł głos. — O wszystkich naszych perturbacjach.
— Wczoraj cały wieczór gadaliśmy o naszych perturbacjach. Właściwie on mówił. Ja milczałem.
— Dlaczego?
— Bo jestem tchórzem.
— Ach tak? A masz coś do powiedzenia? — Mam.
— Oho? No to mów.
Malanowowi pociemniało w oczach; na chwilę zniknęła i latarnia na przystanku, i dalekie rozmyte ogniki okien.
Fil patrzył wyczekująco i poważnie. I nieco ironicznie. I niewątpliwie z góry.
Po to tu przyjechałem.
Nie mogę, nie mogę, nie mogę!!! Nie wolno!
Jak on schudł. Ten podarty kołnierz… A przecież zawsze wyglądał, jakby właśnie zakończył five o’clock z królową brytyjską. A płaszcz — cudzy, za duży, wisi jak na wieszaku… Co on wymyślił, jaki świadomy opór? Wrogów szuka, rudy? Przecież zwariuje.
A może już… Czyżby szlachetne dążenie do takiego zrozumienia, żeby można je było wykorzystać, było tylko jedną z form dążenia do podporządkowania? Kiedy podporządkowanie się nie udaje — raz się nie udaje, drugi, trzeci, czwarty — i nie powstają wątpliwości co do możliwości podporządkowania, umysł, sam tego nie zauważając, usprawiedliwia się z dręczenia tych, którzy już wcześniej się podporządkowali, i teraz złośliwie intryguje przeciwko nim?
Jaka koszmarna pułapka… Biedny Fil.
Trzeba to wyjaśnić. Koniecznie trzeba wyjaśnić. On to zrozumie.
— Pewnie będę długo mówił, Fil.
— Postaraj się skracać. Nie wiem, jak twój, ale mój czas jest drogi.
— Postaram się. — Malanow wcale nie był pewien, co z tego wyjdzie. Ani razu nie mówił o tym, ani razu nawet nie próbował przemyśleć tego tak, żeby sformułować wszystko logicznie i konsekwentnie. — Najpierw dwa malutkie lematy. Wierzysz w telepatię?
Na wątłej twarzy Fila natychmiast pojawiło się ironiczne lekceważenie.
— Widzisz, Dima — powiedział Wieczerowski z przesadną uprzejmością. — Jestem, wiesz, uczonym. Operowanie kategoriami wiary i niewiary zostawmy nawiedzonym.
— Dobrze. Powiem inaczej. Wykluczasz możliwość istnienia telepatii?
— Nie zastanawiałem się nad tym. Ale słowo honoru, Dima, wszystkie te latające talerze, podskakiwanie stolików, poltergeisty… — Nie wykluczasz. Dobrze. Ja też się tym nie zajmowałem jakoś starannie, ale nie mogę ze stuprocentową pewnością tego wykluczyć. Istnieje szereg faktów, których nie da się zmieść jednym ruchem. Ale jeśli istnieje jakiś nieznany i nie podlegający naszej świadomości typ postrzegania sygnałów, to dlaczego, powiedz, powinniśmy wychodzić z założenia, że tylko nasze umysły są w stanie generować te sygnały? Jeśli we Wszechświecie zachodzi pewna wymiana informacji… — Tak. Pełny zestaw banałów. Telepatia, przybysze… Co tam jeszcze masz w swoim skarbczyku?
— Nie przybysze, poczekaj. Wszystko, co… Na przykład twoja homeostaza. Na początek.
Jeśli we Wszechświecie zachodzi pewna samoregulacja, sygnały towarzyszące sprzężeniom zwrotnym mogą czasem zupełnie dobrze… czasem, powtarzam, bardzo rzadko… być odbierane przez ludzi. Jako niepewne, nie — werbalizowane, olbrzymie obrazy, do których wątła i przyziemna ludzka świadomość będzie usiłowała przypasować jakieś adekwaty w zwyczajnym obrazowym szeregu. Następnie jeszcze raz nastąpi uproszczenie: przy próbie znalezienia dla tych wtórnych obrazów adekwat słownych, próbie wypowiedzenia ich na głos. Wyobraź sobie… powiedzmy… czerwone przesunięcie. Zjawisko wyraźnie owocujące poważnymi zmianami budowy Wszechświata za miliard lat. Według twojej teorii, zjawisko wyraźnie podpadające pod kategorię zjawisk, które Wszechświat powinien hamować. Znaczy to, że Wszechświat nie może być po prostu nafaszerowany pewnymi sygnałami, na wszelkie sposoby manifestującymi negatywny stosunek do czerwonego przesunięcia. Nie ma w nich emocji, tylko rozkazy typu: zjawisko niosące niebezpieczeństwo; wstrzymać”. Włącza się homeostaza. Ale co się dzieje, kiedy któryś z tych sygnałów wpada nieumyślnie w ten czy inny szczególnie wrażliwy, szczególnym talentem obdarzony ludzki mózg? Sto lat temu, tysiąc lat temu… Od czasu do czasu. Zupełnie nie rozumilejąc, o co w sumie chodzi, człowiek, który odebrał sygnał, Przeżywa koszmarny lęk, nieprzezwyciężalny i na niczym konkretnym nie oparty wstręt do czerwonego koloru. Do tego, co — będąc człowiekiem — odbiera jako czerwony kolor. No i co dalej. — U jednego obraz czerwieni wywoła skojarzenie, powiedzmy, z sygnalizacją uliczną, u drugiego z lampką nad burdelem, u trzeciego z kremlowską gwiazdą. Powstaną zupełnie różne, ale emocjonalnie jednakowo nasycone interpretacje. To się nazywa objawienie. Każde z nich jest zrodzone przez przybyły z zewnątrz emocjonalny wstrząs i jednocześnie przez realia własnej kultury, istniejącej w danym czasie i w danym miejscu.