Выбрать главу

— Masz jeszcze jeden dowód — rzekł po chwili. — Co prawda nie bezpośredni. Ale Głuchow też to wychwycił, wczoraj po prostu ściął mnie swoją intuicją… — Oczywiście! — szyderczo skrzywił się Wieczerowski. — Głównym naszym ekspertem jest teraz… ta roślina! Prawda w ostatniej instancji!

— Historia Rosji — powiedział Malanow uparcie i beznadziejnie. — Prawosławie z jego wyrzeczeniem wszystkiego, co materialne, pomnożone przez zachwyt majestatem… przez wiarę we wszechmoc państwa… Żaden kraj na świecie nigdy nie rwał się do budowy zasadniczo nowej społeczności tak jak Rosja. Do wszechświatowego imperium z anielską twarzą. Ile takich prób uczyniono w ciągu ostatnich wieków! Od Iwana III do Gorbaczowa. Powtarzalność efektu doprowadzona do laboratoryjnej dokładności. Powstała statystyka. Ciągnąć i nie puszczać Rosji.

Wolno im tylko żreć, pić, paskudzić i rżnąć, ale ponieważ właśnie do takiego stanu w naszej kulturze mamy negatywny stosunek, cała kultura jest raz po raz wydeptywana. W każdym razie zupełnie nie ma na nic wpływu.

— Milion sto siódmy niepodważalny dowód bogowybieralności Świętej Rusi — powiedział z obrzydzeniem Wieczerowski. — Mógłbyś na ten temat zmontować taką bombę!

Nacjonaliści na rękach by cię nosili! Pisz!

— Fil, dlaczego nie chcesz zrozumieć? — spytał Malanow. — Dziwne… Zawsze byłeś taki ukierunkowany i nigdy za mojej pamięci nie byłeś… oschły. Przecież ja się boję o tym pisać. Po prostu się boję. Nawet boję się mówić. Opowiadam tobie, tylko tobie, jedynie tobie, a w mojej czaszce krąży straszny lęk: czy stoi jeszcze mój dom, czy tam już nie Petersburg, lecz jakiś Harmont z czarcim puddingiem zamiast Irki.

— No to po co mi opowiadasz? Skąd ten zaszczyt? Stąd że jesteś moim przyjacielem, chciał powiedzieć Malanow, ale nie mógł tak powiedzieć, tak się nie mówi. Dlatego że nie chcę, żebyś na próżno tracił siły i wariował. Ale tego też nie mógł powiedzieć, Fil wściekłby się do końca.

Powiedział więc tę trzecią prawdę: — Dlatego że wtedy wziąłeś wszystko na siebie. Wieczerowski skrzywił się.

— Przyjacielu mój, po co ta mowa… Powinieneś być popem Dima. Uspokoję cię. I zapewne rozczaruję: nie masz zupełnie powodu upajać się swoją szlachetnością, głębią swych przyjacielskich uczuć. Ale też nie masz o co się martwić. Nic twoim kochanym nie grozi.

Wszechświat nie ma do nich zupełnie nic. Kicha na gaduły i mięczaki. Na twojego Głuchowa, na przykład. I na… — Wieczerowski z wyzywającą uprzejmością nie dokończył, tylko demonstracyjnie zmierzył Malanowa spojrzeniem. — Przyznam, że przez całe życie nie słyszałem tylu bzdur co dzisiejszego wieczoru. Zupełnie upadłeś, Dima.

Intelektualnie, duchowo… Według wszystkich, co się zowie, parametrów. Żal mi ciebie. Jesteś skończony. — Zamilkł na chwilę. — Aż mnie mdli od tego, co tu plotłeś. To obrzydliwe widzieć, jak twój przyjaciel, niech będzie, że były… z poszukiwacza prawdy stał się człowiekiem nawiedzonym z wiecznie mokrymi ze strachu przed Bogiem spodniami… I nie czekając na odpowiedź — zresztą jaka mogła paść odpowiedź — odwrócił się i bez wahania ruszył błotnistym poboczem szosy. Niewyraźna jasna plama płaszcza stopniowo oddalała się, zmniejszała, ucichły odgłosy kroków; potem z głuchej ciszy, jakby z bardzo daleka, doleciał bezpłciowy głos: — Nie próbuj mnie szukać. Jeśli będziesz potrzebny, sam gwizdnę.

I wszystko…

14. …dotarł do Pionierskiej piętnaście po jedenastej. Po ruchomych schodach co prawda nie biegł, ale śpieszył się do domu, jak mógł, tyle że sił już nie miał; tępo stał i czekał, aż zjedzie.

Wsiadł. Nawet szczęśliwie znalazł miejsce siedzące, chociaż ludzi jeszcze było dużo: niedziela, wszyscy wesolutcy — jak kto potrafi. Oparł się ramieniem o ściankę wagonu, schował ręce do kieszeni, a głowę w kołnierz. Zmęczenie gniotło, miażdżyło. Przemarzł do szpiku kości. Ani myśli nie pozostały, ani uczucia — tylko serce biło szybko jak podczas biegu: wszystko nadaremnie, wszystko nadaremnie, wszystko nadaremnie… Menel był na posterunku; wsiadł na stacji Czarna Rzeczka i od razu chwycił się jedną ręką poręczy, zawisł nad Malanowem i czkał, mętnym okiem mierząc go i kiwając się jak worek w prawo i w lewo. Ale nic nie mówił. Jechał z Malanowem do Parku Zwycięstwa, wisiał nad nim i kiwał się, i patrzył, patrzył z bezsensowną uwagą i pijackim uporem, chociaż co jakiś czas to tu, to tam zwalniały się miejsca — a kiedy Malanow ruszył do wyjścia, menel, stękając i pojękując, okręcił się i, jakby mu podcięto kolana, runął na zwolnione miejsce. Drzwi nie zdążyły się otworzyć, a już chrapał i zaczął układać główkę na ramieniu siedzącej obok kobiety.

Dom był na swoim miejscu. Nawet samochód pod łukiem; tym razem szybki nissan.

Runął zza rogu nieoczekiwanie, zapiszczał hamulcami niczym na wyścigach w jakimś Monte Carlo.

Malanow ledwie zdążył odsko…

15. …z ochrypłym jękiem zawisła mu na szyi. — Dima! Dimoczka, och, Boże ty mój, gdzieś ty był? Bobka zaginął!!!

ROZDZIAŁ 5

16. …gwałtownie złapał mniej więcej godzinę po wyjściu Malanowa. Pewnie w tym czasie jeszcze nawet nie dotarł na miejsce. Naszukała się swoich tabletek — nie ma, choćbyś pękł; a przecież powinny jeszcze być, pamiętała, powinny. Do dyżurnej apteki na piechotę piętnaście minut. Rzecz jasna po — Prosiła Bobkę, żeby skoczył. Nawet się ucieszył, że niby dobrze się stało — zostałem w domu, nie poszedłem w gości, co byś beze mnie robiła. A najważniejsze, najważniejsze, że dopadnie pięć minut po jego wyjściu znalazła swoje tabletki w pokoju, przypadkowo. Zaczęła wyciągać spod telewizora program, żeby zerknąć, jak przeleci wieczór, i razem z programem opakowanie na podłogę: płask! Kto je tam wepchnął, kiedy, po co… Ale już nic się nie da zrobić. No to połknęła, pomartwiła się, że na próżno syna od książki oderwała, ale niech będzie, lekarstwa zawsze się przydadzą, będą na zapas… po pół godzinie zaczęła się martwić. I już zapomniała o wątrobie.

Do północy zdążyła obdzwonić jakieś szpitale, jakieś niepojęte punkty opatrunkowe, jakieś posterunki… Do Wołodki dzwoniła dwa razy — miała nadzieję, że być może Bobka skorzystał z okazji, wyrwał się z domu, wpadł do przyjaciela, zapomniał się albo zagadał — chociaż wszystko to było bardzo naciągane. Wiedząc, że matka jest sama w domu, Bobka nigdzie by nie poszedł z potrzebnym lekarstwem. Jeszcze dzwoniła do jakichś przyjaciół… Jak kamień w wodę.

Nie zdecydowała się wychodzić, żeby go szukać. A nuż wróci, a w mieszkaniu nie będzie nikogo, może zagubił klucze… Zupełnie zmartwiały Malanow w milczeniu pocałował ją w słone od łez, drżące wargi i bez słowa wyszedł na ulicę. Na podwórku było pusto, wszystkie okna ciemne; owszem, świeciło się w dwóch czy trzech. Jedno to choroba, drugie — ktoś z zapałem pracował, trzecie — dopijali obowiązkową niedzielną. Świeciło się też u nich, w oknie stała Irka. Pod łukiem bramy, powarkując i gęsto nasycając mgłę spalinami, stała ciężarówka z paką zawaloną stertą jakichś mebli — nóżki sterczały ponad kabinę i nie mieściły się w prześwicie. Jakiś facet w waciaku ponuro i bez zapału grzebał w meblach, starając się jakoś poupychać manele tak, żeby można było przejechać.

— Koleś! — krzyknął do Malanowa z góry. — Pomóż mi! We dwóch uwiniemy się w pięć minut!

— Śpieszę się — odpowiedział z trudem Malanow, przeciskając się między skrzynią i ścianą.

Facet zarechotał.

— Co, mąż cię przyłapał? Czy ona cię przegoniła? No to i tak już przegoniła, co się śpieszysz?