– Ale wszystko jedno, licz się z tym, że ja będę jakiś czas nieszczęśliwa – oznajmiła Martusia, wychodząc. – Zajmę się pracą i do kasyna pójdę przynajmniej bez obaw i wyrzutów sumienia. Tyle mojego! Ale nieszczęśliwa będę.
Pozwoliłam jej być nieszczęśliwa, byle bez wielkiej przesady…
Pożar wyszedł imponująco.
Robocze taśmy Kajtka i Pawełka należało oglądać na dwóch ekranach równocześnie, bo uzupełniały się wzajemnie. Pawełek nadążył za strażą pożarną i znalazł się na miejscu równocześnie z nimi. Strażacy, w pełni świadomi, że występują przed kamerą, akcję rozwinęli godną podziwu. Możliwe, że taką samą rozwijaliby i bez kamery, tu jednakże wypadła im działalność iście pokazowa. Tylko klaskać. Pawełkowi też należały się wielkie brawa, wyłapywał wszystko bez dłużyzn, sfilmował nawet ostateczne wylatywanie sejfu, który utkwił chwiejnie w wyprztęczonej ścianie i pierwszy strumień cieczy, możliwe, że wody, pozbawił go resztek równowagi. Gruchnął zdrowo, a mimo to rzeczywiście pozostał zamknięty.
– I ty nie dzwoń do mnie na taki temat, jak ja jestem między ludźmi – poprosiła Martusia w trakcie przygotowań do przeglądu. – Ten facet całkiem przestał mnie podrywać, chociaż zaczął już w Krakowie, a cała reszta, trzy sztuki, o mało nie uciekła z przedziału. Przy drzwiach usiedli, sobie wzajemnie na głowie i tak widać było, że strasznie myślą, obezwładnić mnie i związać od razu czy nie? Jeden już zaczynał zdejmować krawat. Musiałam im wyjaśnić, o co chodzi.
– I co? – I tu miałaś rację, zaciekawiło ich nadzwyczajnie, będą oglądać.
– Bardzo dobrze, tylko najpierw musimy to napisać. Patrz porządnie, co nam się z tego przyda. Zakładamy, że on te kasety miał w sejfie…
– Czekaj, a może nie? Może właśnie nie w sejfie, pokazujemy wcześniej, jak je chowa w piwnicy… wszystko jedno, w garażu, w kuchni, w zamrażalniku… Bo ja się już przyzwyczaiłam do myśli, że ma je u siebie, a nie w telewizji.
– I bardzo słusznie. Inaczej pożar byłby nam potrzebny jak dziura w moście. O, proszę! Sama popatrz, jakie to widowiskowe. I już mamy za darmo, tylko montaż…
Pożar na dwóch ekranach szalał wspaniale, aczkolwiek prawie wyłącznie na piętrze i w ogóle dość krótko, bo zbyt szybko został opanowany. Płonące szczątki czegoś wokół jednakże też wyglądały efektownie i nieźle się nam nadawały. Puściliśmy taśmy jeszcze raz, żeby obejrzeć towarzyszące katastrofie społeczeństwo, które dostarczało rozrywek dodatkowych, babie, wypychającej pościel oknem, rozpruła się poduszka i pierze rozleciało się na wszystkie strony, ktoś w budynku obok szlauchem do podlewania trawnika obsikiwał sobie cały dom, jakaś facetka sprała dziecko, czyjś samochód próbował oddalić się z miejsca zdarzenia, rzecz jasna nie sam, tylko z kierowcą w środku, kierowca wygrażał pięściami, bo zemocjonowana młodzież leżała mu na masce, jakiś jeden przyłożył drugiemu, który próbował zbierać porozrzucane szczątki. Na ugrzęźniętym w drzwiach pianinie siedział kot i z kamiennym spokojem oglądał widowisko.
Czysty ubaw!
W którymś momencie kompletnie rozhisteryzowana żona porzuciła klatkę dla kota i padła na kolana przy ostygłym już i nieco pogiętym sejfie. Może nawet nie był pogięty, tylko porysowany i obtłuczony, a leżał na boku. Ręce jej się wyraźnie trzęsły, zbliżenie było już dziełem Kajtka, próbowała kręcić tarczą cyfrową, bez rezultatu…
W tym momencie zobaczyłam na ekranie faceta, który stał tuż obok i przyglądał się jej w napięciu. Coś w nim było takiego, że napięcie wyszło. Patrzył tak, jakby wstrzymywał oddech, kiedy okazało się, że, nieszczęsna, otworzyć tego pudła nie zdołała i rozszlochała się ostatecznie, wyraźnie wypuścił z siebie powietrze, cofnął się o krok i odwrócił.
Dzięki temu rozpoznałam go od razu. To był ten sam, który wsiadł do samochodu przede mną i odjechał, przedtem zaprezentowawszy mi swój profil. I ten sam, który wnosił paki do domu, tego zaczynałam być już pewna. Zaciekawił mnie. Bez żadnych przeczuć i jasnowidzeń, w ogóle bez żadnego racjonalnego powodu zażądałam nagle poszukania go na wszystkich kawałkach taśm z obu kamer, i Pawełka, i Kajtka.
– Bo co? – zainteresowała się Martusia. – Znasz go? Przyda się do czegoś? – Nie wiem – odparłam uczciwie. – Ale chyba zachowuje się tak, jak powinien zachować się przestępca. Podłożył bombę, przylazł we właściwej chwili, przejęty wyłącznie sejfem, znajomy pana domu. Stracił nadzieję na otwarcie tego ustrojstwa natychmiast i poszedł precz, żeby panu domu, jak przyjedzie, nie włazić w oczy. Pasuje, zużyjemy go. Puśćcie te taśmy i szukajmy go wszyscy. Przy okazji obejrzymy go z twarzy od frontu, bo ja poznałam tylko profil. Zapamiętałam ten garbek na nosie i kitkę z tyłu.
– I wąsy, nie? – I wąsy. Szukajmy…
Pawełek w trakcie ponownego przeglądania taśm podziwiał sam siebie.
– Coś takiego! – mówił, zdumiony. – Jak to człowiek sam nie widzi, co kręci. Nie wiedziałem wcale, że udało mi się złapać tę lecącą bułę, ten sejf, to była pierwsza chwila! Bo balkon owszem, sypał się i ruszał, za nim coś nawet jeszcze wybuchło w środku, no, nie tak bardzo wybuchło, zapaliło się…
Facet z kitką, garbkiem i wąsami znalazł się na wcześniejszych klatkach. Stał z boku i przyglądał się. Wysnuliśmy wniosek, że najpierw patrzył z oddali, potem zbliżył się do żony i sejfu, a potem w ogóle sobie poszedł.
– Pasuje mi do tego, o którym donosiła baba z przenikliwym głosem – zaopiniowałam. – W razie potrzeby można babie pokazać ten film. Zapamiętałaś ją? – A po co, tu ją masz, o! Pawełek, zatrzymaj! Przyjrzałam się babie ze średnim zainteresowaniem. Sądząc po stroju, mieszkała gdzieś blisko, miała na sobie fartuch kuchenny i coś w rodzaju sabotów.
– A jego samochód? – spytała Martusia. – Też nam się przyda?
– Nie wiem. Na wszelki wypadek zapisałam numer, zdaje się, że na francuskim kwicie parkingowym, mam go tam gdzieś w śmieciach. Ale, ponieważ zapisałam, oczywiście pamiętam. WXG 6383.
– I co? – Teraz się musimy zastanowić…
Urwałam, bo Marcie zadzwoniła komórka. Z rozmowy wynikało, że to coś służbowego.
– O, dobrze, że dzwonisz – mówiła Martusia. – Przeglądamy kasety z pożaru…
Co…? No pewnie, że możesz zobaczyć ten pożar przed montażem, chociaż do scenografii potrzebny ci jak dziura w moście… Jak to, mnie się wydawało, że to ustalone…? Wcale nie tak zaraz, jeszcze tu posiedzimy, możesz przyjechać… Gdzie w ogóle jesteś…? No wiesz…! Droga do przeglądówki zajmie ci jedną minutę! No dobrze, dwie… Wyłączyła komórkę, spojrzała na ekrany.
– To Bartek – powiadomiła wszystkich. – Jest akurat w sekretariacie. Niech tu przyjdzie, pokażemy mu całość, bo co nam szkodzi? Zatroskałam się odrobinę.
– Bartek nam robi scenografię? – Bartek. A co…? On jest dobry! Współpracę z Bartkiem pamiętałam doskonale. Pewnie, że był dobry, może zgoła nadmiernie, przy czym nadmiar wychodził poza granice zawodu. Dobre serce, ukierunkowane na cztery strony świata, to cecha nawet szlachetna, choć co najmniej dla jednej albo i dwóch stron wysoce uciążliwa, bo wszystkiego nie obskoczy, a niepunktualność konkursową przy odrobinie wysiłku da się sobie wyliczyć i przetworzyć na daty i godziny realne. Na upartego nawet niesolidność, a to, że mężczyzna nie umie myśleć do końca i leci na wygodnictwo, jest zjawiskiem najnormalniejszym w świecie. Jako grafik był znakomity, jako współpracownik nader trudny, zawahałam się w głębi duszy z aprobatą, ale nagle przyszło mi na myśl, że tym razem Martusia będzie się z nim kotłować, a nie ja, więc czego mam się czepiać. Ona młodsza, ma więcej siły, da sobie z nim radę.