Выбрать главу

TV. I doskonale pamiętam, że zbiegowisko trwało do północy, z tym że opokę stanowiłyśmy my obie, a reszta się zmieniała. To było wtedy, kiedy wypadło nam załatwianie wszystkiego na kupie i trzeba było tych ludzi jakoś od siebie odseparować. Bardzo skomplikowane popołudnie, a na końcu ktoś rozwalił donicę z asparagusem i dobrze zrobił, bo najwyższy czas był, żeby go przesadzić do większej. Asparagusa pamiętam najlepiej.

– A…! – ożywiła się Martusia radośnie. – To wtedy kłóciłyśmy się o scenariusz z Romansu wszechczasów! Co to znalazła się w nim Krowa niebiańska! Zgadza, się. To było szóstego listopada? – Tak mam zapisane…

– No to rzeczywiście były trudne chwile, doskonale pamiętam! – Nie chcę ci wymawiać, ale trzy osoby dobiły znienacka.

– Ale to później. Przedtem się wszystko zgadzało! – Bo na początku konferencja trzymała się jeszcze tematu…

Podinspektor Cezary Piękny wtrącił się w nasze wspomnienia.

– Już rozumiem, że panie spędziły kilka godzin wspólnie. Nie ukrywam, że interesuje mnie czas pomiędzy siedemnastą a północą. Czy mogą panie sobie przypomnieć, kto tu wtedy był?

Zaczęłyśmy sobie przypominać, aczkolwiek chętnie, to jednak z wysiłkiem. Martusia wiedziała lepiej.

– Ze scenariuszem skończyłyśmy po czwartej i była chwila przerwy. O wpół do piątej, jako pierwszy, przyleciał Kajtek, to wiem, bo przyniósł kasety, a zaraz potem Dominik i ten nasz ulubieniec…

– I ja próbowałam przegryźć mu gardło, a ty załatwiałaś w cztery oczy coś tam w drugim pokoju z Dominikiem i z tym, jak on się nazywa…

– Janczewski. Zgadza się. Jak wróciłam tutaj, to już było pełno ludzi…

Cezary Piękny przystąpił do zapisywania sobie każdego naszego słowa. Martusia wymieniła mu personalia gości, bo to ona je znała, a nie ja. Jakoś nam wyszło, że postacią, która interesuje go najbardziej, jest Dominik.

Co do Dominika obie mogłyśmy przysięgać na wszystkie świętości, że od chwili przyjścia zaraz po wpół do piątej, nie opuścił mojego mieszkania aż do północy, kiedy ostatni służbowi goście zdecydowali się pomieszkać u siebie. Wyszli razem, Dominik, Martusia, mój plenipotent, jeden młody reżyser i Marta Klubowicz, która świeżo skończyła zdjęcia do Całego zdania nieboszczyka w ruskiej wersji i opowiadała, jak tam było.

Dominik sprawy służbowe miał już odpracowane wcześniej, ale siedział do końca ze względu na Martusię, w owym momencie bowiem chyba ją kochał.

Cezary Piękny przyjął do wiadomości nasze zeznania i spytał, kto jeszcze mógł to zbiegowisko pamiętać.

– Każdy, kto miał je zapisane – zapewniłam go. – O ile nie wyrzucił kalendarza.

Ale jakaś umowa wstępna została wtedy podpisana, z datą, więc może pan sprawdzić.

Podpisywał mój plenipotent i ten… jak mu tam…

– Tarnowicz – powiedziała Martusia.

– Dziękuję paniom…

– Zaraz – przerwałam mu od razu. – Niech pan chociaż powie, kto z nich wszystkich jest podejrzany i dlaczego? Przecież to telewizja! Niech mnie pan nie straszy, że ten cały Słodki Kocio i ten cholerny Trupski-Lipczak mają coś wspólnego z telewizją! Nie mają prawa mieć, ja to wymyśliłam! Podinspektor musiał się chyba trochę do nas przyzwyczajać, a może kołatał się w nim cień wdzięczności za to, że, narażając się na jakieś tam konsekwencje, ujawniłam jednak śmiertelne zejście Słodkiego Kocia, czym, bądź co bądź, zepchnęłam dochodzenie ze ślepego toru. Gdyby z uporem widzieli w nim dusiciela drugich zwłok… Albo miał nadzieję, że ciągle coś ukrywamy i w atmosferze bardziej towarzyskiej wyjdzie to na jaw…? W każdym razie westchnął ciężko i odpowiedział prawie jak człowiek.

– Wręcz przeciwnie. Telewizja nam tu tylko przeszkadza i chcemy wreszcie wyeliminować ostatecznie bezpośredni udział kogoś z tego środowiska. Tyle mogę paniom powiedzieć, że szóstego listopada zaistniało wydarzenie, w którym zabójca Ptaszyńskiego bez wątpienia uczestniczył. Jeśli zatem podejrzany znajdował się gdzie indziej, jako sprawca odpada i unikamy niepotrzebnej roboty.

– Dominik! – ucieszyła się Martusia. – A obie mówiłyśmy panu od razu, że on się na mordercę nie nadaje! – Należało jednak to sprawdzić.

– No to, chwalić Boga, mamy go z głowy. Ty masz – zwróciłam się do Martusi.

– Przestaną cię gnębić wyrzuty sumienia o to kasyno.

– Już dawno mnie nie gnębią i wybij sobie z głowy, żeby gnębiły! Cezary Piękny wtrącił się, bo miał do nas jeszcze jakieś interesy. Szczególnie do Marty.

– O ile wiem, pani w dniu zabójstwa była w kasynie. Czy nic tam przypadkiem nie zwróciło pani uwagi? Nikt się nie zachował jakoś nietypowo, dziwnie, może przytrafiło się coś, co pani zapamiętała? Martusia spojrzała na niego i łypnęła okiem na mnie. Zachowałam kamienną twarz, żeby jej nie zbijać z pantałyku i nie odbierać Czarusiowi nadziei. Wiadomo przecież, że uwagę roznamiętnionych graczy może zwrócić na siebie wyłącznie zjawisko potężne, pożar szalejący za plecami, strzał, który rozwala ekran automatu przed nosem albo trafia krupiera, nagłe wyłączenie prądu, stanowiące przeszkodę w grze… Drobiazgi przechodzą niedostrzegalnie, więc co ona mogła zapamiętać? Inni tam siedzą tacy, co nie dla gry przyszli, w hazard się nie wdają, patrzą pilnie i widzą wszystko…

A jednak Martusi coś w oko wpadło.

– Owszem – rzekła zdecydowanie. – Jeden taki koło mnie, po pięć złotych grał, komórkę przyłożył do ucha, zlazł ze stołka i wybiegł. I nie wrócił. A na kredycie miał przeszło tysiąc punktów, i nie wiedzieli co z tym zrobić. Zauważyłam, bo pytali mnie o niego.

– Kto pytał? – Obsługa oczywiście. Pytali, kto tu siedział, o, już po bardzo długim czasie, a ja wiem, że wyleciał z komórką przy uchu, bo akurat mi w tym momencie grało, na karetę, więc mogłam się rozejrzeć dookoła. Nie mam pojęcia, kto to był, nie znam człowieka.

– Jak wyglądał? – Nie wiem. Nie miał brody i nie był łysy, rozumie pan, nic mu na głowie nie świeciło, a od łysiny blask bije. Nie bił.

– Ale coś więcej? Stary, młody, gruby, chudy…

Martusia zmarszczyła brwi i widać było, że z całego serca chce Czarusiowi pomóc, co nie najlepiej jej wychodzi.

– Nie stary – rzekła stanowczo. – Nie gruby… Ale i nie chudy! Duży. Takie miałam wrażenie, że duży, jak z tego stołka zlazł i wybiegał, jakoś dużo człowieka w oczach mi zostało. I chyba raczej młody… Nie miał nic rażącego, żadnych zielonych włosków, kolorowych apaszek, złotych kolczyków… Zauważyłabym.

– A nie spytałby pan tak o niego pana Stasia albo pana Zbyszka, albo pana Miecia…? – podsunęłam delikatnie i z subtelną naganą.

– I kto to mówi, pani? – zgorszył się piękny Cezary. – Pani chyba powinna z góry wiedzieć, co ja od nich usłyszę. Siedzieli tyłem i żywego ducha nie widzieli, a z nazwiska nie znają w ogóle nikogo. Plotki owszem, ale nie zeznania! – Ja za tego mojego też głowy nie dam! – zastrzegła się Martusia pośpiesznie.

– Proszę mi nie kazać przysięgać przed sądem! Nie rozpoznam faceta! Pan major jakoś łatwo się z jej zastrzeżeniem pogodził. Siedział przez chwilę w milczeniu i nad czymś rozmyślał.

Nie wytrzymałam.

– A ten Grocholski co? – spytałam niecierpliwie. – Pożar dostał pan od nas, mógłby pan coś powiedzieć z elementarnej wdzięczności. Rzeczywiście ktoś mu bombę podłożył na piętrze, tak jak ludzie gadali? – Rzeczywiście – przyznał piękny Cezary, ku mojemu zdumieniu, bez najmniejszego oporu. – I panie chyba wiedzą, że w celu zniszczenia dokumentów, które tam były zgromadzone? Ponadto chwilę dostarczania bomby pani oglądała osobiście – zwrócił się do mnie. – Ta furgonetka ze sprzętem elektronicznym… Owszem, bomba znajdowała się w nowej drukarce i była odpowiednio ustawiona.