Выбрать главу

– Taki Ptaszyński Konstanty – rzekła bez wstępów. – Póki stoję, bo właśnie most podnoszą, druga ręka mi niepotrzebna. Mówi ci to coś? W kwestii mostu mówiło mi wszystko, doskonale wiedziałam, gdzie ona stoi i dlaczego go podnoszą, najzwyczajniej w świecie jechała z Amager do śródmieścia i pomiędzy wyspami przepływał jakiś statek. Byłam jednakże pewna, że ma na myśli Ptaszyńskiego, nie zaś kopenhaski układ komunikacyjny.

Nie musiałam się zastanawiać ani przez chwilę, pamięć rozbłysła mi nagle istną eksplozją.

– Mówi cholernie dużo – odparłam natychmiast, zarazem usiłując przypomnieć sobie, jak długo trwa otwieranie i zamykanie mostu, a zatem ile czasu mamy na rozmowę. – Słodki Kocio w przeszłości, nazwisko też znałam, ale nie kojarzyłam z ksywą.

Padł trupem nad twoją głową.

– A, to już wiesz! – ucieszyła się Anita. – Jesteś pewna, że trupem? Całkowitym? – Gruntownie i dokładnie.

– Tak mi się właśnie wydawało. Czy on miał karę śmierci? Bo do tego nie dotarłam.

– Miał. Prawomocną. Teoretycznie i na piśmie została wykonana.

– A praktycznie? – Wręcz przeciwnie. Nie zadawaj głupich pytań, bo most zamkną. Skoro widziałaś go żywego…

– Odwrotnie, sama mnie upewniłaś, że martwego. Teraz, nie wtedy. Za to, skoro nie została wykonana, wiem dlaczego i kto się nim zaopiekował. I kto i dlaczego rąbnął go teraz.

Gwałtownymi gestami kazałam Marcie podnieść drugą słuchawkę. Uczyniła to i prawie przestała oddychać.

– Dlaczego, zgaduję – powiedziałam do Anity. – Kto? – Niestety, motyw jeden, ale sprawców wchodzi w grę kilku. Muszę trochę posprawdzać i połapać ludzi. No, nie tu… Spokojnie, dopiero dochodzi do pionu.

W oczach miałam ten most i wiedziałam doskonale, że to jeszcze potrwa.

– A jak na niego trafiłaś? Bo ja przez pomyłkę.

– Ja prawie też. Guzik w windzie się świecił i zdawało mi się, że to dwudzieste drugie piętro, więc zajęłam się lustrem. Zdjęcia mi przedtem robili, chciałam sprawdzić, jak wyglądam i co mi się tam mogło gdzieś spaskudzić. Dopiero jak stanęła, zobaczyłam, że to dwudzieste trzecie i zanim co, drzwi się otworzyły. Dwóch go trzymało naprzeciwko i taki ładny żywy obraz z tego wyszedł, oni na zewnątrz, ja w środku, patrzyliśmy na siebie z przyjemnym wyrazem twarzy. Ale ja już przycisnęłam dwudzieste drugie. O cholera, przepływa…

– To mów szybciej. Trzymających poznałaś? – Obce twarze z młodego pokolenia. Ale ty wiesz, że ja jestem wścibska.

Spróbowałam podpatrywać, zmienili windę i zjechali tą do garażu. Zrobiony był zresztą na pijanego albo takiego po mordobiciu.

– O której to było? – Jak wróciłam. Czekaj… Trochę po wpół do dwunastej, może za dwadzieścia dwunasta. Też zjechałam, chyba sama rozumiesz, wyjazd z garażu jest jeden.

– I co? – Zaczynają zamykać… W grę wchodzą dwa samochody, peugeot srebrny metalik, WXF169 T, albo furgonetka z zamazanymi szybami, chyba mercedes, ale głowy nie dam, WGW 528 X. Ciemnozielona.

Marta, mimo oszołomienia kompletnego, przytomnie chwyciła ze stołu długopis i zaczęła zapisywać na jakimś papierze.

– Jeśli potrzymali go tam dłużej i coś wyjechało później, to ja już o tym nie wiem, bo nie czekałam – ciągnęła Anita. – Albo wcześniej, mogli zdążyć przede mną, chociaż wątpię. Ty też go znałaś z twarzy? – Oczywiście. Mało się zmienił, trochę zmarszczek i tyle. Nawet nie wyłysiał.

– Powinien był zapuścić brodę – zaopiniowała filozoficznie Anita – i ufarbować te włoski. Chociaż może nie robiło mu różnicy, czy go ktoś pozna po śmierci.

– Rozbestwił się, tyle lat bezkarności…

– I tacy protektorzy… Ale czekaj, to jeszcze nie wszystko. Rano znaleźli w pokoju nade mną kogoś innego, pytali mnie, może trochę bezskutecznie, bo miałam jeszcze parę spraw i chciałam zdążyć na samolot. Tego drugiego przypomniałam sobie po drodze i mam z nim kłopot, nazwisko mi wyleciało… Zamknęli, już to wszystko rusza.

Możliwe, że więcej widziałam… Muszę jechać, zadzwonię później, cześć! Odłożyłam słuchawkę, Martusia również.

– Co to było? – spytała, jakby w lekkim popłochu. – Nie słyszałam początku. Czy to były właśnie te wydarzenia historyczne? Możesz je jakoś uściślić? Kiwnęłam głową w zadumie.

– Trochę mogę. Ten Konstanty Ptaszyński…

– Zaraz. Jaki Konstanty Ptaszyński? Uświadomiłam sobie, że to były pierwsze słowa Anity, te właśnie, które do Marty nie dotarły, więc powtórzyłam jej wszystko.

– I on co? – spytała z przejęciem.

– I był to bandzior. Prawdziwy. Znałam go niejako dwustronnie…

– Dziwne chyba miałaś jakieś znajomości…? – Różnie. Z twarzy go znałam, bo bywał na wyścigach, ktoś raz powiedział o nim „Słodki Kocio”, nawet nie wiem kto, i tyle. Oddzielnie znałam jego akta, ale nie kojarzyłam, że ten Ptaszyński i Słodki Kocio to jedna i ta sama osoba, teraz mi to Anita podsunęła. Ptaszyńskiego, jeszcze w jego bardzo wczesnej młodości, dwadzieścia lat miał może, złapali i skazali na parę lat za rozbój, potem wyszedł i znów go złapali, to już była recydywa, więc dostał karę śmierci za sześć zabójstw, tyle zdołali udowodnić, ale wiadomo było, że miał więcej, za napady, rabunki różne i najważniejsze: rabunek mienia państwowego.

– Zwariowałaś? Rabunek mienia miał być ważniejszy niż sześć zbrodni?! – To nie ja zwariowałam, tylko ówczesny kodeks karny i rozmaite przepisy prawne. Tak było. Kara śmierci za mięso i głupie parę lat… no, kilkanaście… za zabicie paru osób dla paru groszy. Mienie państwowe natomiast to miała być święta krowa nietykalna. A on się szarpnął na transport bankowy i jakiś nadgorliwy gliniarz go złapał, ściśle biorąc, to było paru gliniarzy, bo wtedy jeszcze zwykła milicja traktowała swoje obowiązki poważnie. Reszta sprawców uciekła, a on się zapierał, że ich wcale nie zna, tak tylko przypadkiem do nich dołączył, dla rozrywki. Potem, po przedstawieniu dowodów, zmienił zdanie i mieli to być różni z ulicy, których wziął jeden raz do pomocy i też ich nie zna…

– Co ty mi tu za idiotyzmy opowiadasz? – zgorszyła się Martusia.

– Cytuję ci akta sądowe. Nie, pardon, nie cytuję, streszczam.

– Nie mogę tego słuchać tak z marszu! Mamy jeszcze piwo…?

Poszła po nową puszkę, usiadła. Kontynuowałam udzielanie informacji.

– No więc nikogo nie wydał, został skazany, z tym że sprawa po pierwszym hałasie przycichła i toczyła się bez reklamy, bo prasę trzymała przy pysku cenzura. Telewizję jeszcze bardziej. Wyrok na papierze wykonano. W naturze nie.

– Skąd wiesz? – Osobiście znałam wtedy prokuratorów… Przypomniało mi się to, bo wydarzenia okropne albo bardzo dziwne zapadają w pamięć nawet, jeśli się o nich wcale nie myśli. Z prokuratorem, który rzekomo asystował przy wykonaniu owego wyroku, jeszcze tego samego dnia grałam w brydża. Nie był to wypadek szczególny, grywaliśmy wówczas w brydża prawie codziennie, ale po tak wątpliwej rozrywce raczej wymówiłby się od gry. Prokuratora, który naprawdę uczestniczył w podobnym akcie ostatecznym, widziałam na własne oczy przy innej okazji, nie nadawał się nie tylko do gry w brydża, ale w ogóle do niczego. Odzyskał odrobinę równowagi dopiero po półlitrze czystej, nie upił się wcale, choć zapewne bardzo chciał, do ust nie wziął żadnego pożywienia i kropnął się spać.

– I takie objawy ci wystarczyły? – zainteresowała się Martusia podejrzliwie.

– Nie musiały. Ale wtedy, przy tym brydżu, padały żartobliwe uwagi. Obaj profesjonaliści rozumieli się w pół słowa…

– Obaj…? – No to mówię ci przecież, że prywatnie i towarzysko otaczali mnie prokuratorzy! A już taka głupia nie byłam, żeby ich nie zrozumieć, bo ogólnie wiedziałam, w czym rzecz. Potem się zresztą spytałam tego mojego w cztery oczy i kazał mi siedzieć cicho, no i w rezultacie wydłubałam z niego prawdę. Właściwie teraz się dopiero upewniłam, że to była prawda, bo Słodkiego Kocia na wyścigach widywałam już po wykonaniu wyroku na Ptaszyńskim.

Martusia myślała intensywnie, robiąc przy tym wrażenie nieco zdenerwowanej i popijając piwo.

– No czekaj. No dobrze. Rozumiem. Powiesili go na niby i on sobie spokojnie został przy życiu. Po co to było i komu? – Dawne UB. Nie całe, część. I rozmaite inne takie swołocze, nie wiem dokładnie jakie, tej grupy społecznej, można powiedzieć, bliżej nie znałam. To już prędzej Anita.

Otóż oni właśnie uczestniczyli w tym napadzie na transport forsy, w rozmaitych rabunkach też, Ptaszyńskiego mieli za pomagiera wszechstronnego…

– Taka złota rączka…? – Coś w tym guście. Ale to miało szerszy zakres, bo później dopadły mnie różne dziwne zjawiska na tle przemytu. Jeden raz widziałam jedno zdjęcie, na którym znajdowała się znajoma morda, ale wtedy właśnie jeszcze nie kojarzyłam i rozumiałam, że był to Słodki Kocio z wyścigów. Występował jako prowokator, rozumiesz, ten co załatwia sprawę i nigdy nie udaje się go złapać.

– Odwrotnie niż przedtem…? – Otóż to. Inne czasy nastały. No i coś mi się widzi, że teraz się zrobił cholernie niewygodny, możliwe, że forsa mu wyszła i poszedł na szantaż…

– I teraz przestań mi już snuć te historyczne wydarzenia, bo za dużo zaczynam się domyślać – przerwała mi Martusia stanowczo. – Przypominam ci delikatnie, że piszemy serial kameralny i nasz trup też miał być kameralny. Motywy uczuciowe! – Jakie znowu uczuciowe, sama twierdziłaś, że służbowe bardziej prawdopodobne! – Wyrzucą mnie z pracy…

– To na pewno – zgodziłam się. – Szczególnie, że tu nam się pcha trup, leżący na motywach politycznych…

– Zapierałaś się, że polityki nie dotkniesz! – I nie dotknę. Nie znoszę pijawek. Ale musimy rozważyć motywy autentyczne, bo może dadzą się przekształcić w uczuciowe albo co. A wydarzenia konkretne da się zużyć, względnie nas jakoś natchną…

– Szmal z tego mieli? – upewniła się Martusia po króciutkim namyśle.

– Jak wąż ogon. Wyłącznie.

– No to z polityką możemy sobie dać spokój i na forsie się oprzeć. Czekaj, a ten drugi? Rozumiałam, że pyta o drugiego trupa, i westchnęłam z żalem.

– Drugiego nie znam, ale Anicie coś tam lata po głowie. Musimy zaczekać, niech dojedzie do domu. Może sobie przypomni więcej.