– Chciałeś o coś zapytać. Proszę, słucham, mów.
– Powiedz mi, Alojzy, szczerze i otwarcie – rzekłem przezwyciężając niepokój – jak wyglądają twoje sprawy z Rezedą? Czy wciąż jeszcze uważasz ją za swoją narzeczoną? Powiedz, to bardzo dla mnie ważne.
Pan Kleks nastroszył się, poprawił na nosie okulary i utkwił wzrok w Alojzym.
Alojzy uśmiechnął się filuternie. Przez chwilę bawił się orderami, strzepnął pyłek z munduru, wreszcie powiedział od niechcenia:
– Co, Rezeda? Cha-cha-cha… Czy nie rozumiesz, że gdy zgubiłem sprężynę prawidłowego myślenia, robiłem różne figle na złość panu Kleksowi? Rezeda? Nie, mój drogi, Rezeda zupełnie mnie nie interesuje. Jestem przeznaczony do wyższych celów. Alojzytron, ministron, Pierwszy Admirał Floty, Bąbel-prototyp. Oto moje powołanie!
– Więc dlaczego ją porwałeś? – zapytał pan Kleks.
– O, pan, panie profesorze, powinien wiedzieć najlepiej, że przeszłość zmienia się, a nieraz nawet ulega zapomnieniu i liczy się tylko to, co przed chwilą powiedziałem.
Na te słowa zerwałem się z leżaka, uściskałem Alojzego i zbiegłem na dół do kajut. Po chwili wróciłem ciągnąc za rękę… Rezedę.
– Panowie! – zawołałem drżącym głosem. – Panie Weroniku, niech pan tu przyjdzie! Posłuchajcie! Pokochaliśmy się z Rezedą jeszcze w drodze do Alamakoty, na pokładzie „Płetwy Rekina”. Opowiedziała mi o swoich niefortunnych zaręczynach z Alojzym, który użył podstępu i dał jej pigułki kochalginy. Gdy oprzytomniała, było już za późno. Nie wiedziała, jak się z tego wycofać. Postanowiłem więc uwolnić ją od Alojzego. To ja wyniosłem ją spod szklanego klosza. Bulpo i Pulbo na moją prośbę zaopiekowali się Rezedą i ukryli ją w bezpiecznym miejscu. Porozumiewałem się z nią stale za pośrednictwem Tri-Tri, którego Rezeda odpowiednio wytresowała. Dzisiaj rano wtajemniczyłem w nasze sprawy kapitana Tykwota i przyprowadziłem ją na okręt. Teraz nic już nas nie rozłączy. Rezedo, powiedz, czy tak?
Rezeda stała oszołomiona. Potem wzięła mnie pod ramię i tuląc się do mnie, potakiwała tylko głową. Wreszcie wyjąkała ledwie dosłyszalnym głosem:
– Tak… To wszystko prawda…
– Panie Adasiu – rzekł z wyrzutem Weronik. – Przede mną pan robił tajemnicę? Przed swoim dozorcą? Nieładnie. Ale już niech tam… Zameldujemy pannę Rezedę. Za przeproszeniem, będzie pani trzydziestą lokatorką w naszym domu. Ładna, okrągła liczba.
Alojzy z galanterią podsunął Rezedzie leżak.
– Widzieliśmy się z panią ostatnio w Rezerwacie Zepsutych Zegarków – powiedział mrużąc filuternie oko. – Zdaje się, że nawet stamtąd przeniosłem panią do Królewskich Ogrodów? Proszę nie patrzeć na mnie z takim przerażeniem. Dawny Alojzy Bąbel przestał istnieć. Od dziś zaczynamy nowe życie. Trzy siostry pani już się zaręczyły. Teraz kolej na panią. Jeśli chodzi o mnie, jest pani zupełnie, ale to zupełnie wolna!
Mówiąc to klasnął w ręce i kazał stewardowi przynieść butelkę laktusowego wina.
Pan Kleks przyglądał się tej scenie z uśmiechem, głaskał swą rozłożystą brodę i wesoło pogwizdywał. Wreszcie rzekł:
– Zapewniłem pana Lewkonika, że jestem na tropie panny Rezedy. A ja nie mam zwyczaju mówić na wiatr. Cały czas wiedziałem o niej wszystko, wiedziałem również, że została sprowadzona na statek i ukryta w kajucie. Nie sądźcie, że jestem jasnowidzem. Nie używałbym energii kleksycznej do spraw tak mało mających wspólnego z nauką. Po prostu Tri-Tri wszystko mi wypaplał. Tresując go, Rezeda nie przewidziała ptasiej gadatliwości. Winszuję ci Adasiu. Pochwalam twój wybór. I cieszę się, że już czwarta siostra znalazła kandydata do swojej ręki.
Strzeliły korki, w kielichach zamusowało wino. Weronik, jako najstarszy wiekiem, zaimprowizował rymowany toast na naszą cześć:
Pan Niezgódka pannę Lewkonikównę serdecznie kocha
To prawdziwa radość dla Weronika Czyściocha.
Dobrali się jak dwa ziarnka maku z korca,
A więc życzy im szczęścia stary dozorca.
Wychyliliśmy kielichy. W jednym z nich nawet Tri-Tri zanurzył swój dziobek i zaczął pić tak łapczywie, że nie można go było odpędzić, a potem przez dłuższy czas zataczał się w powietrzu.
Po tej małej uroczystości poszedłem z Rezedą na rufę, żeby swobodnie porozmawiać. Przez ostatnie dni Rezeda mieszkała u rodziców Pulba i Bulpa, gdzie znalazła troskliwą opiekę. Byli to bardzo poczciwi i pracowici ludzie. Prowadzili wytwórnię puchowych jaśków. Odwiedzałem tam Rezedę potajemnie, ale wpadałem tylko na krótko, kiedy udawało mi się wymknąć niepostrzeżenie z domu. Teraz mieliśmy sobie dużo do powiedzenia i musieliśmy ułożyć nasze plany na przyszłość.
– Smutno mi będzie rozstać się z rodziną – rzekła Rezeda – ale kocham cię i chcę być przy tobie. Mamy przecież tyle wspólnych zainteresowań. Załóżmy hodowlę ptaków, udoskonalę moją tresurę, będę ci pomagała w pracy nad słownikami ptasich języków…
Objąłem ją ramieniem i staliśmy tak przez chwilę przytuleni do siebie, gdy nagle z wieży strażniczej rozległo się wołanie:
– Uwaga, uwaga! Cyklon w polu widzenia!
Spojrzałem w górę i dostrzegłem znajomą postać z lunetą przy oku. Był to Zyzik. Pan Kleks dotrzymał obietnicy i polecił Alojzemu, aby zatrudnił go na okręcie.
Wróciliśmy szybko do reszty towarzystwa. Pierwszy Admirał Floty bystrym spojrzeniem, bez pomocy lunety, wpatrywał się w oko cyklonu.
– Zawsze tak jest, kiedy na okręcie wojennym przemyca się baby – powiedział zgryźliwie, gdyż wszedł już całkiem w rolę marynarza, a marynarze, jak wiadomo, są bardzo przesądni.
Mruczał coś jeszcze pod nosem, po czym oznajmił:
– Tak… Oczywiście… Zbliża się ku nam cyklon „Rezeda”. Z naszego okrętu mogą zostać wióry.
– Słuchaj, Alojzy, sam zajmę się tą sprawą. Moja broda znaczy więcej niż wszystkie wasze przyrządy nawigacyjne – oświadczył pan Kleks.
Mówiąc to stanął na jednej nodze i pozwolił brodzie na swobodne manewrowanie. Naładowana elektrycznością z atmosfery broda ułożyła się w szpic i odchyliła w kierunku południowo-zachodnim.
– Skręt o dwie minuty kątowe w prawo. Maszyny zastopować. Wszystkie działa na prawą burtę – zakomenderował pan Kleks.
– Skręt o dwie minuty kątowe w prawo! Maszyny zastopować! Działa na prawą burtę – zawołał Admirał do kapitana.
– Tak jest! – odkrzyknął kapitan wypluwając cygaro, po czym wydał odpowiednie rozkazy załodze.
– Cyklon „Rezeda” to największy postrach Oceanu Niespokojnego – poinformował nas Alojzy. – Swego czasu głośna była historia zatonięcia floty Porcelanii, kiedy to wszystkie statki, nie wyłączając wodoodpornych sosjerek, poszły na dno.
– Diabli mi nadali opuszczać dom na stare lata – mruknął Weronik.
– Głowa do góry! Jestem z wami! – zawołał pan Kleks. – Cyklony to moja specjalność.
„Kwaternoster Pierwszy” ustawił się prawą burtą do kierunku, skąd nadciągał cyklon, po czym zatrzymał się w miejscu, wstrząsany zgrzytem hamulców.
– Celowniczowie, do dział! Obsługa wyrzutni, na stanowiska! – zakomenderował kapitan Tykwot.
– Ognia! – rozkazał pan Kleks.
Gruchnęła salwa. Samosterujące pociski rakietowe z błyskiem i świstem uderzyły w oko cyklonu.
– Jeszcze raz – ognia!
– Dobrze, wystarczy – rzekł pan Kleks, podniósł koniec brody do ust i serdecznie ją ucałował. – Dobra broda! Kochana broda!
– Klawo! – krzyknął z góry Zyzik, gdy rozwiał się dym.- Cyklon rozbity w drobny mak!
Pożyczyłem od kapitana lunetę, żeby obejrzeć skutki bombardowania. Szczątki cyklonu rozsypały się po powierzchni oceanu jak odłamki rozbitego lustra. Oko cyklonu, podziurawione pociskami, przypominało teraz sitko do herbaty, przez które sączyły się czerwone promienie słońca.
– A więc jesteśmy uratowani – powiedział pan Kleks do Alojzego. – Pomimo że na okręcie wojennym znalazła się „baba”.
Z tymi słowy szarmancko skłonił się przed Rezedą i pocałował ją w rękę, co sprawiło mi ogromną satysfakcję. Rezeda naprzód grzecznie dygnęła, a następnie rzuciła się panu Kleksowi na szyję, dziękując mu w ten sposób za wzięcie jej w obronę przed Alojzym.
Pierwszy Admirał Floty pokiwał tylko ironicznie głową, po czym rzekł patrząc na barometr:
– Tak, uwolniliśmy się od cyklonu, ale jak poradzimy sobie z burzą, która właśnie nadciąga? Trzeba bowiem pamiętać, że wkraczamy w sferę podzwrotnikowych niżów.
Spodziewałem się tego już rankiem, gdy spostrzegłem na niebie niewielkie chmurki zwiastujące burzę.