Выбрать главу

Nie skończyła jeszcze sześćdziesiątki. Dwudziestodziewięcioletnia Jeannie i dwudziestosześcioletnia Patty miały nadzieję, że przez kilka lat mama będzie sobie jeszcze jakoś radzić, ale nadzieja ta legła w gruzach o godzinie piątej tego ranka, kiedy gliniarz z Waszyngtonu zadzwonił do Jeannie i zakomunikował jej, że znalazł mamę w brudnej nocnej koszuli na Osiemnastej Ulicy, powtarzającą z płaczem, że zapomniała, gdzie mieszka.

Jeannie wsiadła do samochodu i pojechała w ten cichy niedzielny ranek do Waszyngtonu, oddalonego o godzinę jazdy z Baltimore. Odebrała mamę z posterunku, odwiozła do domu, umyła ją i ubrała, po czym zadzwoniła do Patty. Obie siostry załatwiły następnie mamie miejsce w domu spokojnej starości Bella Vista w mieście Columbia, w połowie drogi między Waszyngtonem i Baltimore. Spędziła w nim swoje ostatnie lata ich ciotka Rosa. Miała taką samą polisę ubezpieczeniową jak mama.

– Nie podoba mi się to miejsce – stwierdziła mama.

– Nam też – odparła Jeannie – ale w tej chwili to wszystko, na co nas stać. – Chciała być rzeczowa i rozsądna, ale jej słowa zabrzmiały bardziej szorstko, niż zamierzała.

Patty spojrzała na nią z dezaprobatą.

– Daj spokój, mamo, mieszkałyśmy już w gorszych warunkach – powiedziała.

To była prawda. Kiedy ich ojciec trafił po raz drugi za kratki, mama i dwie córki zamieszkały w jednym pokoju z płytą grzejną na kredensie i kranem na korytarzu. To były lata pomocy społecznej. Ale przeciwności losu zawsze mobilizowały mamę do działania. Kiedy tylko Jeannie i Patty poszły do szkoły, znalazła pracę – była fryzjerką, niezłą, chociaż może mało oryginalną – wynajęła godną zaufania starszą panią, która opiekowała się dziewczynkami, gdy wróciły do domu, i przeniosła się do małego mieszkanka z dwiema sypialniami w Adams-Morgan, porządnej robotniczej dzielnicy.

Smażyła grzanki na śniadanie, wysyłała Jeannie i Patty do szkoły w czystych ubraniach, a potem czesała się i malowała trzeba było wyglądać elegancko, kiedy pracowało się w salonie – i zawsze zostawiała wysprzątaną kuchnię i ciasteczka dla dziewczynek, kiedy wracały do domu. W niedzielę wszystkie trzy robiły porządki i duże pranie. Mama zawsze wydawała się taka zaradna, taka solidna i wytrzymała, że żal było patrzeć na tę leżącą w łóżku narzekającą kobietę.

Teraz zmarszczyła brwi, jakby coś ją zadziwiło.

– Dlaczego nosisz kolczyk w nosie, Jeannie? – zapytała.

Jeannie dotknęła palcem delikatnego srebrnego kółka i lekko się uśmiechnęła.

– Kazałam sobie przekłuć nos, kiedy byłam dzieckiem, mamo. Pamiętasz, jak się z tego powodu wściekałaś? Myślałam, że wyrzucisz mnie na ulicę.

– Zapomniałam – szepnęła mama.

– Ja pamiętam – powiedziała Patty. – Uważałam, że to najwspanialszy pomysł pod słońcem. Ale miałam wtedy jedenaście, a ty czternaście lat i wszystko, co robiłaś, wydawało mi się odważne, mądre i zgodne z najnowszą modą.

– Może wcale się nie myliłaś – stwierdziła żartem Jeannie.

Patty zachichotała.

– Na pewno nie można było tego powiedzieć o pomarańczowej kurtce.

– Mój Boże, ta kurtka. Mama spaliła ją w końcu po tym, jak nocowałam w opuszczonym budynku i oblazły mnie pchły.

– Pamiętam to – odezwała się nagle mama. – Pchły u mojego dziecka! – Wciąż ją to oburzało, mimo że minęło piętnaście lat.

Nagle poprawiły im się humory. Wspomnienia uświadomiły im, jak bardzo były kiedyś ze sobą związane. To był najlepszy moment, żeby wyjść.

– Muszę już lecieć – oświadczyła wstając Jeannie.

– Ja też – stwierdziła Patty. – Muszę zrobić obiad.

Żadna z córek nie kwapiła się jednak do drzwi. Jeannie dręczyło poczucie, że porzuca matkę w potrzebie. W tym miejscu nikt jej nie kochał. Powinna się nią opiekować rodzina. Jeannie i Patty powinny u niej zamieszkać, powinny gotować jej posiłki, prasować nocne koszule i nastawiać telewizor na jej ulubiony program.

– Kiedy was znowu zobaczę? – zapytała mama.

Jeannie zawahała się. Chciała powiedzieć: „Jutro. Przyniosę ci śniadanie i zostanę z tobą przez cały dzień”. Ale to było niemożliwe, czekał ją pracowity tydzień. Ogarnęło ją poczucie winy. Jak mogę być taka okrutna?

Patty przyszła jej w sukurs.

– Przyjadę jutro – powiedziała – i przywiozę ze sobą dzieci. Zobaczysz, będzie wspaniale.

Mama nie zamierzała jednak tak łatwo odpuścić starszej córce.

– Ty też przyjedziesz?

– Kiedy tylko będę mogła – oparła Jeannie. Pochyliła się nad łóżkiem i czując, jak żal dławi ją w gardle, pocałowała matkę. – Kocham cię, mamo. Postaraj się o tym nie zapomnieć.

Kiedy znalazły się na korytarzu, Patty wybuchła płaczem.

Jeannie też chciało się płakać, lecz była starsza i dawno temu przyzwyczaiła się panować nad własnymi uczuciami i opiekować Patty. Objęła ją ramieniem i ruszyły razem aseptycznym korytarzem. Patty nie miała słabego charakteru; była po prostu bardziej zgodna od wojowniczej i upartej Jeannie. Mama zawsze krytykowała starszą córkę twierdząc, że powinna być podobna do Patty.

– Chciałabym ją zabrać do siebie do domu, ale nie mogę – stwierdziła ze smutkiem Patty.

Jeannie pokiwała głową. Patty wyszła za mąż za stolarza, niejakiego Zipa. Mieszkali w małym domku z dwiema sypialniami. Drugą sypialnię zajmowali ich trzej synowie. Davey miał sześć, Mel cztery, a Tom dwa lata. Nie było gdzie umieścić babci.

Jeannie mieszkała sama. Jako asystentka na Uniwersytecie Jonesa Fallsa zarabiała trzydzieści tysięcy dolarów rocznie – znacznie mniej, była tego pewna, niż mąż Patty. Zaciągnęła właśnie swój pierwszy dług hipoteczny, kupiła dwupokojowe mieszkanie i umeblowała je na kredyt. W pokoju dziennym miała aneks kuchenny, w sypialni szafę i malutką łazienkę. Gdyby oddała mamie swoje łóżko, musiałaby co noc spać na kanapie; poza tym przez cały dzień nie byłoby tam nikogo, kto mógłby się zaopiekować kobietą chorą na Alzheimera.

– Ja też nie mogę jej wziąć – powiedziała.

Patty, mimo że zapłakana, wpadła nagle w gniew.

– Więc po co mówiłaś, że ją stąd zabierzemy? Nie możemy tego zrobić!

Wyszły na zewnątrz i uderzyła je w twarz fala gorąca.

– Jutro pojadę do banku i wezmę pożyczkę – oznajmiła Jeannie. – Umieścimy ją w lepszym domu i dopłacę do tego, co daje ubezpieczenie.

– Ale jak spłacisz pieniądze? – zapytała praktycznie Patty.

Za parę lat zostanę adiunktem, a potem profesorem. Załatwię sobie zlecenie na napisanie podręcznika, a także posadę konsultanta w trzech międzynarodowych konglomeratach.

Patty uśmiechnęła się przez łzy.

– Ja ci wierzę, ale czy uwierzą ci w banku?

Zawsze wierzyła w Jeannie. Sama nigdy nie była zbyt ambitna. Uczyła się średnio w szkole, wyszła za mąż w wieku dziewiętnastu lat i bez większego żalu poświęciła się wychowaniu dzieci. Jeannie była inna. Najlepsza w klasie, pełniła funkcję kapitana wszystkich szkolnych drużyn, doszła do niezłych wyników w tenisie i ukończyła studia, korzystając ze stypendiów sportowych. Kiedy mówiła, że coś zrobi, młodsza siostra ani przez chwilę w to nie wątpiła.

Patty miała jednak rację, bank nie da jej kolejnej pożyczki zaraz po sfinansowaniu zakupu mieszkania. Poza tym zaczęła dopiero pracować jako asystentka; musiało upłynąć co najmniej trzy lata, nim można było pomyśleć o awansie.