Szpital Santa Teresa położony był niedaleko północnej granicy miasta. Jeannie zostawiła samochód na parkingu i znalazła izbę przyjęć. Ubrana w szpitalną koszulę Lisa leżała już na łóżku i gapiła się przed siebie. Telewizor z wyłączoną fonią pokazywał ceremonię wręczania nagród Emmy: setki ubranych w wieczorowe stroje hollywoodzkich znakomitości popijało szampana i składało sobie nawzajem gratulacje. McHenty siedział przy łóżku z notesem na kolanie.
Jeannie postawiła torbę na podłodze.
– Masz tu ubranie. Co się dzieje?
Lisa milczała, pogrążona w apatii. Jest w szoku, pomyślała Jeannie. Tłumi wzbierające w niej uczucia, starając się nie stracić nad sobą panowania. Ale w którymś momencie musi wyładować nagromadzony gniew. Eksplozja nastąpi prędzej czy później.
– Muszę ustalić podstawowe fakty – powiedział McHenty. – Czy mogłaby pani zostawić nas na kilka minut samych?
– Ależ oczywiście – odparła przepraszającym tonem Jeannie, ale potem spostrzegła wzrok Lisy i zawahała się. Kilka minut wcześniej przeklinała się za to, że zostawiła ją sam na sam z mężczyzną. Teraz chciała zrobić dokładnie to samo. – Chociaż z drugiej strony – dodała – być może Lisa woli, żebym została.
Lisa potwierdziła jej domniemanie, kiwając ledwo dostrzegalnie głową. Jeannie siadła przy łóżku i wzięła ją za rękę.
McHenty sprawiał wrażenie poirytowanego, ale nie protestował.
– Pytałem właśnie pannę Hoxton, w jaki sposób broniła się przed napastnikiem – wyjaśnił. – Czy krzyczałaś, Liso?
– Raz, kiedy rzucił mnie na podłogę – odparła cichym głosem. – Potem wyciągnął nóż.
McHenty przemawiał rzeczowym tonem, wpatrując się w swój notes.
– Czy próbowałaś z nim walczyć?
Lisa pokręciła głową.
– Bałam się, że mnie potnie.
– Więc tak naprawdę po tym pierwszym krzyku nie stawiałaś żadnego oporu?
Lisa potrząsnęła głową i zaczęła płakać. Jeannie ścisnęła jej rękę. Miała ochotę zapytać McHenty'ego: „A co, u diabła, miała robić?”, ale ugryzła się w język. Zdążyła już dzisiaj potraktować obcesowo chłopaka, który wyglądał jak Brad Pitt, pozwoliła sobie na obraźliwą uwagę o cyckach Lisy i objechała strażnika przy drzwiach. Wiedziała, że nie potrafi rozmawiać z przedstawicielami władzy i na pewno nie chciała nastawić do siebie wrogo tego policjanta, który wykonywał tylko swoją pracę.
– Czy tuż przed penetracją sprawca rozsunął ci nogi? – zapytał McHenty.
Jeannie skrzywiła się. Czyżby nie mieli na komendzie policjantek, które mogłyby zadawać tego rodzaju pytania?
– Dotknął mojego uda czubkiem noża – powiedziała Lisa.
– Czy cię skaleczył?
– Nie.
– Więc rozłożyłaś nogi własnowolnie?
– Jeśli podejrzany celuje z pistoletu do gliniarza, na ogół kładziecie go trupem, prawda? – wtrąciła się Jeannie. – Nazywa pan to własnowolnym użyciem broni?
McHenty posłał jej gniewne spojrzenie.
– Proszę zostawić to mnie. Czy odniosłaś w ogóle jakieś obrażenia? – zapytał, zwracając się ponownie do Lisy.
– Tak, krwawię.
– W wyniku wymuszonego stosunku?
– Tak.
– Gdzie dokładnie odniosłaś obrażenia?
Jeannie nie mogła tego dłużej wytrzymać.
– Może powinien to raczej ustalić lekarz?
McHenty spojrzał na nią, jakby była niespełna rozumu.
– Muszę to umieścić we wstępnym raporcie.
– W takim razie niech pan napisze, że w wyniku gwałtu odniosła wewnętrzne obrażenia.
– To ja prowadzę to przesłuchanie.
– A ja mówię, żeby nie przeciągał pan struny – oznajmiła Jeannie, przygryzając wargę, żeby nie krzyczeć. – Moja przyjaciółka jest w stresie i nie sądzę, żeby musiała opisywać panu swoje wewnętrzne obrażenia, kiedy i tak zaraz zbada ją lekarz.
McHenty był wściekły, ale nie dawał za wygraną.
– Zauważyłem, że nosisz czerwoną koronkową bieliznę, Liso. Nie sądzisz, że to mogło mieć jakiś wpływ na to, co ci się przydarzyło?
Lisa odwróciła wzrok. Jej oczy lśniły od łez.
– Gdybym zawiadomiła, że skradziono mojego czerwonego mercedesa – wtrąciła Jeannie – czy uważałby pan, że sprowokowałam złodzieja, jeżdżąc tak atrakcyjnym samochodem?
McHenty zignorował ją.
– Nie wydaje ci się, że mogłaś spotkać sprawcę już wcześniej, Liso?
– Nie.
– Ale w kłębach dymu nie widziałaś go chyba zbyt wyraźnie. A on miał zawiązaną na twarzy jakąś szarfę.
– Z początku prawie nic nie widziałam. Ale tam, gdzie… to zrobił, nie było tak dużo dymu. Widziałam go. – Lisa pokiwała głową. – Widziałam go – powtórzyła.
– Więc rozpoznasz sprawcę, jeśli go ponownie zobaczysz? Lisa zadrżała.
– Tak.
– Ale nigdy przedtem go nie widziałaś? W barze albo gdziekolwiek?
– Nie.
– Czy często chodzisz do barów, Liso?
– Jasne.
– Barów dla samotnych? Tego rodzaju lokali?
Jeannie nie mogła tego dłużej słuchać.
– Cóż to w ogóle za pytania?
Takie, jakie zadaje obrońca – odparł McHenty.
– Lisa nie jest na rozprawie! Nie jest sprawcą, ale ofiarą!
– Czy byłaś dziewicą, Liso?
Jeannie wstała z krzesła.
– Dosyć tego dobrego. Nie wierzę, żeby tak to powinno wyglądać. Nie wolno panu zadawać takich napastliwych pytań.
– Próbuję ustalić, czy jest wiarygodna – oświadczył, podnosząc głos McHenty.
– Godzinę po tym, jak została zgwałcona? Niech pan to sobie wybije z głowy!
– Robię to, co do mnie należy.
– Nie wierzę, żeby robił pan to, co do pana należy. Nie sądzę, żeby pan w ogóle wiedział, na czym polega pańska praca, McHenty.
Zanim policjant zdążył odpowiedzieć, do pokoju wszedł bez pukania lekarz. Był młody i sprawiał wrażenie zagonionego i zmęczonego.
– Czy to ten gwałt? – zapytał.
To jest pani Lisa Hoxton – oznajmiła lodowatym tonem Jeannie. – Owszem, została zgwałcona.
– Muszę zrobić wymaz z pochwy.
Był bezduszny, ale stwarzał przynajmniej pretekst, żeby pozbyć się McHenty'ego. Jeannie spojrzała na gliniarza. Nie ruszał się z miejsca, jakby miał zamiar obserwować pobranie wymazu.
– Zanim pan to zrobi, doktorze – powiedziała – być może posterunkowy McHenty zechce nas na chwilę opuścić.
Lekarz spojrzał na McHenty'ego. Gliniarz wzruszył ramionami i wyszedł.
Doktor ściągnął gwałtownym ruchem okrywające Lisę prześcieradło.
– Podciągnij koszulę i rozsuń szeroko nogi – polecił.
Lisa zaczęła płakać.
Jeannie nie mogła w to uwierzyć. Co się działo z tymi facetami?
– Przepraszam pana – odezwała się głośno.
Lekarz posłał jej niecierpliwe spojrzenie.
– Ma pani jakiś problem?
– Czy mógłby pan łaskawie zwracać się do niej trochę grzeczniej?
Na jego policzkach pojawiły się rumieńce.
– Mamy w tym szpitalu wiele osób, które doznały poważnych urazów i cierpią na zagrażające życiu choroby – oświadczył. – W tej chwili na izbie przyjęć leży troje dzieci, które wydobyto z rozbitego samochodu i które zapewne umrą. A pani skarży się, że nie jestem grzeczny dla dziewczyny, która poszła do łóżka z nieodpowiednim facetem?
Jeannie miała wrażenie, że ktoś zdzielił ją pałką w głowę.
– Poszła do łóżka z nieodpowiednim facetem? – powtórzyła.
Lisa usiadła na łóżku.
– Chcę iść do domu – powiedziała.
– Z tego co widzę, to chyba najlepszy pomysł – stwierdziła Jeannie. Rozsunęła zamek błyskawiczny torby i zaczęła wykładać garderobę na łóżko.
Doktora na chwilę zamurowało.