Выбрать главу

– Czy słyszał pan, by już wówczas oskarżano o to Danny’ego? – zapytał Quincy.

Vander Zanden pokręcił głową.

Słyszałem tylko, jak Dorie krzyczy, że jakiś mężczyzna w czerni chciał ją zabrać. Ale Dorie ma zaledwie siedem lat i w przeszłości mieliśmy już problemy z jej wyobraźnią. Kiedyś przekonała całą swoją klasę, że nie mogą chodzić do łazienki, bo w muszlach czają się trolle pożerające dzieci. Nie mają państwo pojęcia, jaki może powstać bałagan, kiedy dwudziestu jeden siedmiolatków nie chce korzystać z toalet. Rodzice potem wydzwaniali do mnie tygodniami.

– Dużo dzieci było w pobliżu, kiedy ta mała opowiadała o mężczyźnie w czerni? – zapytała Rainie.

– Wszystkie. Ewakuowaliśmy całą szkołę i zgodnie z instrukcjami przeciwpożarowymi zebraliśmy uczniów na parkingu przed budynkiem.

Rainie wydała z siebie zniecierpliwione westchnienie.

– To wiele tłumaczy – mruknęła do Quincy’ego. Jedna rozhisteryzowana dziewczynka i dwustu pięćdziesięciu łatwowiernych słuchaczy. – Zwróciła się do dyrektora. – Jest pan pewien, że żaden z nauczycieli nie widział sprawcy? Ą pani McLain? Nie wierzę, że można strzelać na szkolnym korytarzu i nie zwrócić niczyjej uwagi.

– Wątpię, czy morderca pokazywał się na korytarzu. Jednemu z nauczycieli wydawało się, że strzały padły z sali na końcu zachodniego skrzydła. Może z pracowni komputerowej, W miejscu, gdzie stałem, niczego nie było widać.

Rainie zerknęła na Quincy’ego. Skinął lekko głową, odgadując tok jej rozumowania. Zabójca zaczął od panny Avalon, potem odwrócił się. Zobaczył Sally i Alice, więc je też zastrzelił. Gdy rozpętało się piekło, schronił się w pustej pracowni komputerowej. To by tłumaczyło brak świadków, a także chaotyczne tory pocisków.

– Co może nam pan powiedzieć o Dannym O’Grady? – Quincy podjął kolejny wątek. – Dobrze się uczy? Dogaduje się z rówieśnikami?

– Jak dotąd świetnie sobie radził. Kilka razy zdobywał świadectwo z wyróżnieniem. Prawie nigdy nie przysyłano go do mnie w sprawach dyscyplinarnych. Melissa… panna Avalon powiedziała mi kiedyś, że jeszcze nie miała tak uzdolnionego ucznia. Chłopak ma wrodzony talent do komputerów.

– Jacyś wrogowie? – naciskał delikatnie detektyw. – Inne dzieci nie dokuczały mu? Był lubiany przez kolegów? Czy może stawał się często obiektem zaczepek?

Rainie z uznaniem kiwała głową. Sama powinna wczoraj zadać te pytania. Słusznie lub nie, większość sprawców strzelanin czuje się prześladowana przez rówieśników. Rainie czytała nawet, że tego typu morderstwa nie różnią się specjalnie swym podłożem od samobójstw nastolatków. Zazwyczaj nielubiane dziecko bardzo cierpi i postanawia coś z tym zrobić. Tyle że w przypadku szkolnej rzezi, zamiast odebrać życie tylko sobie, chce ukarać jeszcze swoich wrogów. Tak już bywa z bardzo młodymi ludźmi: wydają wyroki niewspółmierne do winy.

Wyglądało na to, że Vander Zanden ma trudności ze sformułowaniem odpowiedzi. W końcu pokręcił głową.

– O żadnych scysjach nie słyszałem – oświadczył. I dodał niechętnie: – Ale jestem dorosły, a w dodatku pełnię tu rolę dyrektora. Innymi słowy, choć próbuję utrzymać dobry kontakt z uczniami, pewnie nie jestem osobą najlepiej poinformowaną o tym, co naprawdę dzieje się wśród nastolatków podczas długiej przerwy.

– A przyjaciele Danny’ego? Mogliby nam powiedzieć coś więcej?

– Wątpię, czy Danny ma bliskich przyjaciół. Jest spokojny, trzyma się na uboczu. – Nagle Vander Zandenowi coś się przypomniało. – Ale nie tak dawno mieliśmy tu pewien incydent…

Quincy i Rainie wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

– Chodzi o starszego chłopaka. Nazywa się Charlie Kenyon. Znają go państwo?

– Pewnie - przytaknęła Rainie i wyjaśniła Quincy’emu: – Charlie jest synem naszego byłego burmistrza. Ma dziewiętnaście lat, trochę za dużo pieniędzy i o wiele za dużo wolnego czasu. Cztery lata temu rodzice wysłali go na wschód do szkoły wojskowej, ale wrócił zeszłej wiosny wcale nie lepszy. Teraz uważa się za wielkiego gangstera. Pęta się tam, gdzie go nikt nie chce i co drugi weekend pijany rozbija się wozem po okolicy. Zgarnialiśmy go kilka razy, ale to były zawsze drobne przewinienia. Ojczulek szybko załatwia mu kaucję i drogich prawników. Moim zdaniem nie zanosi się, żeby w najbliższym czasie ten obiecujący młodzieniec poczuł chęć poprawy.

Vander Zanden wyraźnie się ożywił.

– Otóż to. Cały Charlie. Jakieś dwa miesiące temu zaczął kręcić się w okolicach naszej szkoły. Nauczyciele widywali go, jak wystawał pod ogrodzeniem i rozmawiał z dziećmi. Póki jednak nie wchodził na szkolny teren, nie mogliśmy nic zrobić. Któregoś dnia pani Lund zauważyła, że Charlie podaje Danny’emu przez siatkę papierosa. Ukarała Danny’ego. Kazała mu zostać w klasie po lekcjach. Ale nie mogła nic zrobić z Charliem, który wykrzykiwał bezczelnie, żeby O’Grady się nie przejmował. „Po szkole dopiero zacznie się prawdziwa zabawa”, czy coś w tym sensie. Zawiadomiliśmy rodziców Danny’ego i już nigdy nie przyłapano chłopca z papierosami. Ale Charlie nadal kręcił się w pobliżu. Nie wiem, dlaczego uwziął się na nas. Wydawałoby się, że bardziej powinna go interesować starsza młodzież.

– Charlie znał pannę Avalon? – zapytał Quincy.

– Nie sądzę. Przeprowadziła się do naszego miasta dopiero, kiedy dostaliśmy subwencję na pracownię komputerową. Ale z drugiej strony… – Dyrektor Vander Zanden zaczerwienił się. Rzucił Rainie zażenowane spojrzenie.

– Panna Avalon była bardzo ładna – dokończyła za niego policjantka. – Bardzo, bardzo ładna.

Była bardzo dobrą nauczycielką – dodał natychmiast Vander Zanden, a w jego ciemnych oczach pojawił się smutek. Melissa Avalon wydawała mu się piękna.

– Ile miała lat?

– Dwadzieścia osiem.

– Na tyle młoda i atrakcyjna, żeby spodobać się dziewiętnastolatkowi – uznała Rainie i spojrzała na Quincy’ego.

Stał zatopiony w myślach.

– A więc panna Avalon przeprowadziła się do Bakersville stosunkowo niedawno?

– Zeszłego lata. Zatrudniliśmy ją w sierpniu. Szczerze mówiąc, już straciliśmy nadzieję na tę subwencję, a tu nagle bum. Tak to bywa.

– Skąd przyjechała panna Avalon?

– Właśnie obroniła dyplom na uniwersytecie w Portland.

– Pierwsza praca?

– Pierwsza pełnoetatowa praca w szkole. Przedtem odbyła tylko praktyki w Beaverton. Między innymi dlatego ją zatrudniliśmy. – Vander Zanden rzucił swojej rozmówczyni ponure spojrzenie. – Mamy tu bardzo ograniczone środki finansowe, a młodzi nauczyciele nie kosztują tyle, co ci z doświadczeniem.

– Wie pan coś o jej życiu prywatnym? – Rainie nie interesował budżet szkoły. – Gdzie mieszka rodzina, cokolwiek.

Vander Zanden zawahał się. Znów sprawiał wrażenie zawstydzonego i unikał wzroku Rainie.

– Jej rodzice mieszkają chyba w okolicach Portland.

– A związki z mężczyznami? Wie pan o jakimś chłopaku, którego rzuciła? A może teraz ktoś chciał spędzać z nią więcej czasu?

– Chyba… chyba powinni państwo zapytać rodziców panny Avalon. Nie wypada, żebym rozmawiał o życiu prywatnym mojego personelu.

– Panie dyrektorze, nie mamy dużo czasu.

– Na telefon nie trzeba go dużo – odparł stanowczo. – To jedna z zalet współczesnego świata.

Rainie zmarszczyła brwi. Nie podobała jej się ta nagła niechęć do udzielenia informacji. Zanim jednak zdążyła nacisnąć mocniej, Quincy w irytujący sposób przejął pałeczkę.