– Zorganizował pan pomoc terapeutyczną? – zapytał łagodnie Quincy.
– Oczywiście. Przyjdzie do nas kilku psychologów dziecięcych.
– Nie chodzi mi tylko o uczniów. Również o pana i resztę nauczycieli.
– Oczywiście, oczywiście. – Spojrzenie dyrektora powędrowało ku stosom kwiatów i zatrzymało się na kartce z napisem „Kochamy panią, panno Avalon”.
Zachwiał się. Nagle wydał się Rainie bardzo mały. Drobny, bezradny mężczyzna starzejący się dosłownie na jej oczach.
Naprawdę próbowała mu pomóc – powiedział nagle. – Naprawdę zależało jej na uczniach, a zwłaszcza na Dannym. Gdybyście wiedzieli, ile czasu mu poświęcała, ile razy zostawała z nim po lekcjach, bo wiedziała, że chłopiec nie chce wracać do domu. Uczyła go podstaw programowania, razem z nim śmiała się z internetowych dowcipów. Była taka cierpliwa, taka troskliwa… Chwilami nienawidzę Danny’ego O’Grady. Wtedy czuję się jeszcze gorzej. Co to za nauczyciel, który nienawidzi własnego ucznia? Co to za mężczyzna, który boi się dziecka?
Dyrektor Vander Zanden nie oczekiwał odpowiedzi. Odwrócił się i ruszył w stronę samochodu. Kiedy tak szedł skulony, chmury całkiem zakryły słońce i spadły pierwsze krople wiosennego deszczu.
– Chyba potrzebuje pomocy – odezwała się po chwili Rainie.
– Też byś jej potrzebowała, gdybyś właśnie straciła ukochaną osobę.
– Dyrektor Vander Zanden jest przecież szczęśliwym mężem!
– Nie, odkąd spotkał Melissę Avalon – powiedział Quincy.
11
Środa, 16 maja, 16.46
Sandy O’Grady wydawało się, że Danny nie żyje. Małe społeczności mają swoje rytuały, tradycyjne sposoby radzenia sobie z najważniejszymi chwilami życia. Niemal zawsze wiąże się to zjedzeniem. Ktoś bierze ślub, a już piecze się ulubione ciasto panny młodej i do formy przykleja przepis dla przyszłej gospodyni. Rodzi się pierwsze dziecko, szczęśliwa matka otrzymuje kilogramy domowych ciasteczek w kształcie bucików. Uroczystość z okazji ukończenia studiów uświetnia najlepsza sałatka z trzech rodzajów fasoli. Corocznemu wyścigowi w zwózce siana, zanim zmoczą je oregońskie deszcze, towarzyszy obżeranie się kukurydzą, pomidorami prosto z ogrodu i domowego wyrobu lodami. No, mogą być jeszcze czekoladowe chrupki.
A kiedy ktoś umiera, robi się zapiekanki. Z szynką i ziemniakami. Siedmio – warstwowa zapiekanka babuni po meksykańsku. Gotowana szynka, pieczony indyk. Dużo, tłusto i pożywnie. Do tego dołączyć można paczkę chusteczek i zaoferować ramię, na którym wypłacze się osierocona rodzina. Po dwóch dniach przychodzi czas na tacę pierniczków lub szarlotkę. Wcześniej czy później nawet najwięksi stoicy szukają pocieszenia w słodyczach. Takie jest życie.
Poprzedniego wieczoru na progu O’Gradych pojawiła się pierwsza zapiekanka. Towarzyszył jej liścik. „Najszczersze wyrazy żalu”. Bez podpisu. Dopiero wówczas Sandy uświadomiła sobie, jakie ciężkie czekają ich dni. Sąsiedzi najwidoczniej to rozumieli. Niektórzy nawet im współczuli. Ale w tych okolicznościach nikt nie wiedział, jak należy się zachować.
Kiedy Danny’ego przewożono do okręgowego zakładu poprawczego, założono mu kuloodporną kamizelkę.
Tamtego wieczoru dom O‘Gradych pełen był policji. Ludzi, których Sandy i Shep nigdy przedtem nie widzieli. Ponure twarze, granatowe kurtki z napisem CSU. Zajęli pokój Danny’ego, wybebeszyli łóżko i szafę, włamali się do biurka, rozmontowali meble i zapakowali w pudełka wszystko, co mogło zostać włączone do materiału dowodowego. Przewrócili sypialnię Danny’ego do góry nogami, zasypali białym proszkiem i opuścili dom z takimi samymi posępnymi minami, z jakimi do niego weszli.
Becky schowała się w garderobie.
Przyjechali rodzice Sandy. Uściskali córkę i rozpłakali się. Wyciągnęli Becky z garderoby i rozpłakali się znowu. Rzucali chłodne spojrzenia w stronę Shepa, dając mu do zrozumienia, że cokolwiek się stało, to on jest winny. Potem matka Sandy zamknęła się w kuchni i zaczęła piec. Ojciec wcisnął się w kąt kanapy i robił wszystko, żeby jakoś się trzymać.
Przyszedł proboszcz. Posiedział z Sandy i Shepem. Przypomniał im, że Bóg nie zsyła ciężarów ponad ludzkie siły. Zapewnił, że wiara pomaga przetrwać najtrudniejsze momenty. Mówiąc o Dannym, używał czasu przeszłego, co wydawało się stosowne, ale jednocześnie doprowadzało Sandy do szaleństwa.
Danny nie umarł. Danny nie był ciężarem. Był zdezorientowanym, przerażonym dzieckiem, zamkniętym w zimnej celi zakładu poprawczego z kratami w oknach. Jest w szoku, poinformował Sandy i Shepa lekarz, gdy próbowali odwiedzić syna rano. Chłopiec leżał skulony, splatając ręce wokół kolan, jakby wyczerpany życiem chciał wrócić do łona.
Nie, nie mogą się z nim jeszcze zobaczyć. Danny potrzebuje więcej czasu i więcej snu. Może jutro.
Sandy nie chciała stamtąd wyjeżdżać. Nie chciała wracać do domu, gdzie w magiczny sposób pojawiały się zapiekanki, jedna po drugiej. Nie chciała widzieć matki, która szalała w kuchni przy kolejnym cieście, jakby to miało być kluczem do udanego życia. Nie chciała spędzić ani jednej minuty więcej z księdzem, który niegdyś dał ślub jej i Shepowi, a teraz spoglądał na nich z pełnym wyższości współczuciem, zarezerwowanym zwykle dla trędowatych. Nie chciała patrzeć na drzwi garażu, gdzie rano ktoś wypisał czerwoną farbą: „Dzieciobójca”.
Danny nie był mordercą. Był dzieckiem. Jej dzieckiem. Ona, Sandy, musi odzyskać rodzinę. Musi być dzielnym wojownikiem, pogromcą smoków.
Ale nikt nie umiał jej powiedzieć, gdzie są te smoki, którym ma stawić czoło. Nikt nie umiał wyjaśnić, co wydarzyło się wczoraj po południu i zamieniło jej ośmioletnią córkę w milczącą zjawę, a trzynastoletniego syna w masowego mordercę.
Prawnik, Avery Johnson, rozmawiał z Sandy i Shepem w kuchni ich domu. Wrócili właśnie z sądu dla nieletnich, ze wstępnego przesłuchania, które zaszokowało Sandy swoim nieformalnym charakterem. Sala o zwykłych białych ścianach i pokrytej linoleum podłodze nie różniła się zbytnio od szkolnej klasy. Widok dwóch prawników w eleganckich garniturach najwyraźniej zaskoczył odzianego w czarną togę sędziego.
– Nieczęsto tu panowie bywają, prawda? – powitał ich uprzejmie.
W tym bardzo prosto urządzonym wnętrzu, przy zastosowaniu bardzo prostej procedury, prokurator okręgowy Charles Rodriguez – Shep współpracował z nim przez wiele lat, a Sandy wielokrotnie zapraszała na kolacje – powołując się na „ohydny charakter zbrodni popełnionej przez Daniela O’Grady’ego, złożył oficjalny wniosek o przekazanie sprawy sądowi dla dorosłych.
Wniósł przeciw ich synowi pięć oskarżeń o morderstwo: jedno za pierwszą ofiarę i po dwa za dwie następne, zgodnie z paragrafem o zbrodni masowej. Uznany za winnego przez sąd dla dorosłych, Danny mógł dostać pięć wyroków po trzydzieści lat więzienia każdy. Wczoraj wieczorem przejęła nad nim pieczę policja okręgowa. Mógł już nigdy nie wrócić do domu.
Sandy nie opuszczało uczucie, że jej syn nie żyje.
– Szczęśliwie mamy się czego uchwycić – tłumaczył Avery Johnson. – Danny ma dopiero trzynaście lat. Przemawia za nim statystyka.
– Statystyka? – powtórzyła słabo Sandy.
Dziubała widelcem kawałek świeżo upieczonej szarlotki, którą dziesięć minut temu matka podała jej wraz z gigantyczną porcją lodów waniliowych. Sandy patrzyła, jak lody rozlewają się na talerzu lepkimi strumyczkami i budowała tamy z kawałków pieczonych jabłek. W końcu Shep nie wytrzymał i sięgnął po ciasto żony. W chwilach kryzysu budził się w nim wilczy apetyt. Ona reagowała odwrotnie.