– Wiemy, że dziewczynki zastrzelono z trzydziestki ósemki – powiedziała Rainie, marszcząc brwi. – Ale skąd ta pewność, że to Danny pociągnął za spust?
– Mamy odciski Danny’ego na łuskach znalezionych na miejscu przestępstwa. Zręczny adwokat będzie twierdził, że Danny mógł załadować broń, ale nie musiał z niej strzelać. Jednak na tym etapie dowody poszlakowe są nie do odparcia. Możemy powiązać osobę oskarżonego z narzędziem zbrodni. Poza rym chłopak nie ma alibi na czas strzelaniny, a świadek – czyli ty – zezna, że widział go w szkole tuż po morderstwie, gdy trzymał na muszce własnego ojca. Nawet jeśli nie uda nam się włączyć zeznań dzieciaka do materiałów dowodowych, to, co mamy, wystarczy, żeby ława przysięgłych domyśliła się reszty.
– A co z Melissą Avalon? Jak na razie dowody łączą Danny’ego tylko z dziewczynkami.
– Nie wiemy jeszcze. Wygląda na to, że strzelono do niej tylko raz, z pistoletu samopowtarzalnego kaliber 22. Nie ma rany wyjściowej, więc musimy poczekać, aż patolog wydobędzie pocisk podczas jutrzejszej sekcji. Ale nie liczyłbym specjalnie na wyniki. Pociski kaliber dwadzieścia dwa ważą zaledwie czterdzieści gramów i robi się je z miękkiego ołowiu. Najczęściej są zbyt zdeformowane od uderzenia w kość, żeby nadawały się do badań porównawczych. Zresztą zobaczymy. A swoją drogą, usłyszałem dzisiaj u fryzjera interesującą plotkę. Podobno ta Avalon i dyrektor szkoły byli bardzo zaprzyjaźnieni… Wiecie, o czym mówię.
– Wielkie rzeczy – powiedziała Rainie. – Quincy domyślił się tego po dziesięciu minutach rozmowy z Vander Zandenem. No pochwal się, agencie.
Quincy wzruszył skromnie ramionami. Sanders wyglądał na zawiedzionego.
– Wiedziałeś, że facet puszczał żonę kantem?
– Jego reakcja na śmierć panny Avalon wydawała się zbyt emocjonalna, nawet biorąc pod uwagę okoliczności.
– Aha. – Sanders zasępił się, ale po chwili znów się ożywił. – To nie ma żadnego znaczenia dla śledztwa – powiedział stanowczo. – Sprawdzałem w sekretariacie szkoły. Kiedy oddano strzały, dyrektor Vander Zanden siedział w swoim gabinecie. Z tego, co mi wiadomo, niewyjaśniona pozostaje tylko nieobecność Danny’ego. Kolejna sprawa do naszych raportów.
– Trzeba też wziąć pod uwagę uczniów, których wczoraj nie było w szkole – powiedziała Rainie.
– Dwudziestu jeden nieobecnych – odparł Sanders. – Szesnaściorgu gorliwi rodzice już zapewnili alibi. Założę się, że pozostała piątka do jutra zdobędzie usprawiedliwienia.
– A co z komputerami? – zapytał Quincy. – Dyrektor mówił, że Danny spędzał mnóstwo czasu w Internecie. To mnie zastanawia.
Sanders popatrzył na niego przenikliwie.
– Myślisz o wpływie kogoś z zewnątrz?
– Ten czynnik wystąpił przy paru innych strzelaninach. I jeszcze jedna rzecz mnie dziwi. Jakim cudem Danny potrafił włamać się do nowoczesnego sejfu?
Sanders chrząknął.
– Nie ustaliliśmy jeszcze, czy trudno jest dostać się do tego sejfu. Wiemy za to, że Shep ma ładną kolekcję broni. Na szczęście Danny nie wziął strzelb, tylko dwie mniejsze sztuki. Bóg jeden wie, co by się wtedy mogło stać.
– Wiemy, dlaczego wybrał trzydziestkę ósemkę i dwudziestkę dwójkę? – zapytał Quincy, Sanders zerknął na Rainie.
Pokręciła głową.
– Nie wspominał o tym, a ja nie wpadłam na to, żeby zapytać. Pewnie założyłam, że pistolet łatwiej ukryć w szkolnym plecaku.
– Ale Danny czasem polował, prawda? – zapytał Quincy.
– Jasne. Od najmłodszych lat.
– Często miał do czynienia z bronią palną?
Musiała się zastanowić. Tymczasem podano jedzenie. Sałatka Quincy’ego wyglądała świeżo i apetycznie – uroki wiejskiej kuchni – a dobrze wysmażony stek pływał w gęstym sosie. Od zapachu jedzenia Rainie aż zaburczało w brzuchu, ale kiedy wzięła do ręki widelec, stwierdziła, że rozmowa odebrała jej apetyt.
– Shep nieraz opowiadał o polowaniach – odezwała się po chwili. – Wiem, że Danny zdobył parę nagród, ale chyba zawsze używał strzelby kaliber dwadzieścia dwa, a nie pistoletu.
– Pierwsze miejsce w kategorii juniorów – potwierdził Sanders. – Zabraliśmy trofea z jego sypialni.
Rainie skrzywiła się. Wolała nie myśleć o tym, co czuli Sandy i Shep, kiedy technicy policyjni pakowali do pudełek rzeczy Danny’ego. I jakie to musiało zrobić wrażenie na Becky.
Quincy najwyraźniej nie był przekonany o winie chłopca.
– Więc Danny najpewniej czuje się ze strzelbą, ale sięga po pistolety, a na cel bierze nauczycielkę, którą podobno uwielbia. Chowa się w sali, żeby nikt go nie zobaczył, ale po strzelaninie nie ucieka z budynku. Ciekawe. – Znowu odwrócił się do Sandersa. – A co do szkolnych komputerów…
– Badają je teraz specjaliści – powiedział detektyw stanowy. – Główny komputer i trzy stacje robocze. Szkoła miała serwer Firewall, więc prawdopodobnie da się ustalić, które strony internetowe odwiedzano i kiedy. Do końca tygodnia mam otrzymać ich pełną listę. Dziś po południu dostałem wiadomość, że ktoś szperał w komputerach. Usunięto pamięć podręczną, skasowano plik historii i tak dalej. Wszystko wskazuje na próbę zatarcia śladów. Ale nasi spece nie zmartwili się tym zbytnio. Z większymi problemami potrafili się uporać. Obiecywali wziąć się do roboty dziś rano.
– Jeśli będą jakieś problemy, mamy w Biurze świetnych ekspertów od odzyskiwania danych – rzucił od niechcenia Quincy.
– Tak, tak. – Sanders zdecydowanie nie miał zamiaru dopuścić do sprawy FBI. Machnął ręką lekceważąco. – Jestem pewien, że poradzimy sobie.
Już zgromadziliśmy mnóstwo dowodów. Na tym etapie dane z komputera będą tylko kropką nad i.
– Nie mamy niczego, co wiązałoby Danny’ego z morderstwem Melissy Avalon – zauważyła Rainie.
– W takim razie prokurator wniesie oskarżenie o spowodowanie śmierci dziewczynek. To mi wystarczy. Ile dożywotnich wyroków może odsiedzieć człowiek?
– Dziecko – powiedziała w zamyśleniu Rainie. Rezygnując całkowicie ze swojej kolacji, sięgnęła do talerza Quincy’ego po liść sałaty. – Ile dożywotnich wyroków może odsiedzieć dziecko.
Sanders przewrócił oczami.
– Jakby wiek miał tu coś do rzeczy. Grozi nam zalew młodocianych psychopatów. Nie mam racji, Quincy? Zapracowani rodzice hodują potwory, pozbawione uczuć i sumienia. Ci milusińscy najpierw niszczą i zabijają na ekranie komputera, a potem robią to samo na ulicy. Mordują ciężarne kobiety i wracają do domu obejrzeć „Królika Bugsa”. „New York Times” drukował o tym kiedyś artykuły.
– Nie wierzyłbym we wszystko, co piszą gazety – powiedział Quincy.
– Dlaczego? Czytałem to na początku lat dziewięćdziesiątych, a ile mieliśmy od tamtej pory strzelanin w szkołach?
– Na pewno kilka – zgodził się posłusznie Quincy – ale za to rok 1998 należał do najspokojniejszych.
Sanders rzucił Quincy’emu pełne powątpiewania spojrzenie. Agent FBI nie przejął się tym zupełnie.
– W roku szkolnym 1992/93 – ciągnął – o czym pewnie wspominał „New York Times”, mieliśmy pięćdziesiąt pięć ofiar śmiertelnych. Ale jak zaznaczyłeś, to było przed plagą rzezi w szkołach. W roku 1997/98 doszło do trzech strzelanin, podczas których zginęło czterdzieści osób. Niemal trzydziestoprocentowy spadek. Prawda jest taka, że tragedie w szkołach przypominają trochę katastrofy lotnicze. Szokują i dostają się na pierwsze strony gazet, ale trudno je uznać za reprezentatywne dla określonej sfery życia. Dzieci są wciąż bezpieczniejsze w szkole czy w samolocie niż w prowadzonym przez rodziców samochodzie.