Выбрать главу

– Nie spoufalać się? – wymamrotała.

Podniósł głowę.

– Żadnych przygód na jedną noc. Żadnych szaleństw. Jestem na to za stary, Rainie. Byłem już w tylu miejscach i spędziłem za dużo czasu na badaniu tego, co w człowieku najgorsze. Spróbowałem małżeństwa, spróbowałem ojcostwa. Z wielu rzeczy w życiu jestem dumny, a wielu żałuję. Nie wierzę już w ucieczkę od rzeczywistości na jedną noc. Nie widzę w tym sensu.

Chciała coś powiedzieć, ale zamknął jej usta pocałunkiem. Zadrżała ze zdziwienia. Przez chwilę nie odrywał od niej poszukujących warg. Czuła jego dłonie na swoich plecach. Przytrzymywał ją lekko, pozostawiając możliwość wycofania się. Była mu za to wdzięczna, ale i trochę rozczarowana.

Nagle przerwał pocałunek.

– Zaintrygowałaś mnie, Rainie – szepnął jej do ucha. – Nie spodziewałem się kogoś takiego. Jesteś bystra. Skomplikowana. I wiem już, że nie pójdziesz dziś ze mną.

– Nie pójdę – szepnęła.

– Będziesz się zadręczać myślą, o jutrzejszej wizycie u patologa. Będzie ci się śniła matka i te nieżyjące dziewczynki.

– Nie…

– Nie jestem twoim terapeutą, Rainie. Jestem tylko człowiekiem, który przeszedł przez to samo.

Oderwał dłonie od jej pleców. Odsunął się. Rainie poczuła, jak wdziera się między nich noc. Zaczęły jej marznąć ręce. Drżała, patrząc, kiedy odchodził do swojego wozu, ale nie zawołała za nim. Miała własny samochód. Jedna z jej zasad. Jedna z jej wielu zasad, którymi się obwarowała przed niebezpieczeństwami życia.

Agent specjalny Pierce Quincy odjechał.

Po chwili Rainie ruszyła w kierunku domu. Sama.

14

Czwartek, 17 maja, 1.08

Na werandzie Rainie zastała Shepa. Sądząc z liczby pustych butelek po piwie walających się u jego stóp, siedział tam już od dłuższego czasu, a czekanie nie wpłynęło korzystnie na jego nastrój.

– Gdzie ty się, do diabła, podziewasz? – warknął, gdy otwierała rozsuwane szklane drzwi.

Rainie przyglądała mu się przez moment. Było późno, dobrze po północy, a ona nie miała ochoty na tę rozmowę. Z drugiej strony powinna była przewidzieć, że do niej dojdzie.

Rozpięła mankiety znoszonej flanelowej koszuli.

– Wracaj do domu, Shep.

– Nie masz sekcji zwłok jutro z samego rana? Jezu, Rainie, to jest śledztwo w sprawie morderstwa. A ty włóczysz się gdzieś do Bóg wie której. Co ty wyprawiasz?

– Zdaje się, że to ja prowadzę tę sprawę. A teraz zmiataj stąd.

Shep udał, że nie słyszy. Odstawił piwo i podniósł się, próbując przyjąć władczą pozę. Fakt, że chwiał się na nogach, nie pomagał mu. Rainie pokręciła głową.

– Musimy pogadać.

– Jesteś kompletnie pijany. Jeśli ktoś cię tu zobaczy, George Walker będzie miał jeszcze więcej rewelacji dla dziennikarzy z wiadomości. Ojciec podejrzanego w najlepszej komitywie z policją.

– Danny tego nie zrobił!

– Mamy jego odciski na łuskach, Shep.

– Nie na wszystkich.

– Co ty, do cholery, opowiadasz?

– Sanders ci nie mówił? – W oczach Shepa pojawił się błysk samozadowolenia. – Mam swojego człowieka w laboratorium kryminalistycznym. Dziś po południu rozmawiałem z nim i powiedział mi, że znaleźli odciski na łuskach z trzydziestki ósemki i dwudziestki dwójki. Na wszystkich, oprócz jednej – kaliber trzydzieści osiem. Nie ma na niej żadnych śladów ani odcisków. Innymi słowy, wytarta do połysku. I jeszcze jedno, z tą łuską jest coś nie tak. Mój człowiek nie potrafił powiedzieć co, ale odesłał ją do dalszych analiz. No i proszę. Wreszcie jakaś luka, Rainie. Nie wiemy, co naprawdę wydarzyło się w szkole i to jest dowód.

– Chryste Panie, Shep. Nie na wszystkich łuskach można znaleźć odciski. Wiesz o tym. Mówię po raz ostatni, wracaj do domu.

– Jedna łuska wytarta do czysta, Rainie! Mówię ci, ktoś jeszcze tam był. To jest dowód. Danny może być w to zamieszany. Dobra. Z tym się zgadzam. Przyniósł broń, może myślał, że pomaga przyjacielowi. Ale ktoś inny pociągnął za spust. Musisz iść tym tropem, Rainie. Musisz mi uwierzyć.

– Nic z tych rzeczy.

– Co to znaczy?

Rainie spojrzała szeryfowi prosto w oczy.

– Shep, najpierw przekazujesz mi dowództwo – powiedziała surowym głosem. – Nie dotarłeś jeszcze do szkoły, a już wiesz, że twój syn jest zaplątany w sprawę. Potem ta konfrontacja z Dannym. Zmuszasz mnie, żebym strzeliła. Udaje ci się zostawić na broni swoje odciski. Trzydzieści sekund później większość dowodów jest zniszczona. A ty robisz wszystko, żeby całe miasteczko się o tym dowiedziało. Lorraine Conner spieprzyła sprawę. Danny wyjdzie na wolność. Shep, co się do cholery wydarzyło? Jeśli chcesz, żebym ci pomogła, musisz mi powiedzieć, co naprawdę się wtedy stało.

– Rainie, przysięgam…

– Gówno prawda! Nie chrzań. – Wściekła się. Nagle poczuła zniecierpliwienie i głęboką niechęć do Shepa. Przez niego była uwikłana w tę tragedię. A teraz on ma czelność upijać się na jej werandzie i błaga o pomoc po tym, jak Rainie w to wpakował. Jak śmie? Tym bardziej że uważała go za przyjaciela.

– Wiedziałeś, co tam się stało, Shep. Od pierwszej chwili podejrzewałeś Danny’ego. Dlaczego?

– Nie wydzieraj się na mnie, Lorraine Conner. Może nie jestem na służbie, ale wciąż piastuję urząd szeryfa w tym mieście!

– Co się, kurwa, stało? Shep? Coś ty zrobił?

– Jak możesz mnie tak traktować? Już nie pamiętasz, kto ci pomógł kilkanaście lat temu. Pomyśl, ile pytań powinienem był wtedy zadać. Ile pytań o to, co się stało tamtego dnia, nie doczekało się nigdy odpowiedzi. Nie drążyłem sprawy. Nie wywoływałem wilka z lasu. Teraz twoja kolej, żeby odpłacić tym samym.

– Wynoś się stąd!

– To mój syn! Cholera, Rainie, on jest moim synem…

Ramiona Shepa zaczęły się nagle trząść. Stał na werandzie pośród pustych butelek po piwie i ukrywając twarz w dłoniach, opłakiwał swoje dziecko.

Jezus Maria. Rainie weszła do domu i wyciągnęła z lodówki dwie butelki. Jedną bez słowa podała Shepowi. Drugą tuliła w dłoniach, czekając, aż przyjdzie poczucie siły, samokontroli. Dzisiaj też wytrzyma. Jezus Maria.

Shep wziął się w garść. Otarł twarz rękawem koszuli. Zdjął kapsel z butelki i jednym haustem opróżnił ją do połowy. Po chwili dopił resztę.

– Jak się tu dostałeś, Shep?

– Przyjechałem.

– Nie możesz wracać do domu wozem.

– Wiem.

Obydwoje zamilkli. Rainie spojrzała na nocne niebo. Po wczorajszym popołudniowym deszczu było bezchmurne. Gwiazdy przypominały srebrne główki szpilek na czarnym atłasie. Uwielbiała takie noce. Idealne, by zasiąść na werandzie, słuchać sów i wyobrażać sobie szum fal rozbijających się o skaliste brzegi. Wnętrze domu mogło kryć wszystkie złe wspomnienia z dzieciństwa, ale na zewnątrz czekało to, co w świecie najlepsze. Ziemia, drzewa, niebo. I świadomość, że cokolwiek się stanie, ona, Rainie, jest tylko cząstką tego ogrom, a gwiazdy będą świecić jeszcze długo po tym, jak jej już nie będzie.

Może inni ludzie czuli się przytłoczeni potęgą kosmosu. Ale ona znajdowała w takich myślach pocieszenie.

– Podałem Danny’emu szyfr do sejfu z bronią – powiedział cicho Shep. – Poprosił mnie o to dwa tygodnie temu, a ja mu go podałem.

– Najpierw instalujesz w domu nowoczesny sejf, a potem dajesz dziecku szyfr?

– Sandy mnie zabije.

– Shep, chyba upadłeś na głowę.

– Nie wiedziałem! Danny powiedział, że chce poćwiczyć składanie pistoletu, bo strzelbę już opanował; Cholera, byłem szczęśliwy, że chłopak się tym interesuje. Musisz zrozumieć, Rainie, to ostatnia rzecz, która nas jeszcze łączyła. Próbowałem z piłką nożną – po prostu nie był w tym dobry. Próbowałem z koszykówką, baseballem, siatkówką. Chłopak nie ma smykałki do sportu. Tylko by czytał, grzebał w komputerze, tego typu głupstwa… Nie wiesz, jak to jest, Rainie, kiedy pewnego dnia ojciec uświadamia sobie, że synowi, którego tak pragnął, w gruncie rzeczy dużo bliższa jest matka.