Выбрать главу

Gdyby… gdyby… gdyby…

Sandy zakręciła kran. Ręce jej drżały, w oczach miała łzy.

Mamo, co się stało ze szkołą?

Chciałabym, żeby świat był bezpieczny. O Boże, kochanie. Tak bardzo bym chciała, żeby świat był dla ciebie bezpieczny.

– Mamo.

Sandy odwróciła się do Becky. Przez chwilę wydawało jej się, że widzi na twarzy córki krew. O mało nie krzyknęła. Nie, to truskawkowa galaretka, pomyślała. To tylko truskawkowa galaretka.

Ale nagle ujrzała w oczach Becky łzy.

– Boli mnie język.

Sandy błyskawicznie znalazła się przy dziewczynce. Zajrzała jej do buzi i z przerażeniem dostrzegła czerwone smugi.

– Co się stało? Ugryzłaś się w język? Ach, kochanie, przyniosę ci ściereczkę i kostkę lodu. Poczekaj chwilkę.

Machinalnie wstawiła miskę z sałatką do zlewu. Dopiero kiedy spłukiwała ściereczkę pod strumieniem zimnej wody, zauważyła, że w galaretce coś błyszczy.

Bardzo powoli Sandy wyciągnęła łyżkę i zamieszała zawartość miski. Po chwili na brzegu zlewozmywaka leżało pięć kawałków szkła.

Dzieciobójca. Dzieciobójca. Dzieciobójca.

To dziecięcy przysmak! Nawet jeśli nas nienawidzicie, jakim trzeba być zwierzęciem, żeby dosypać tłuczonego szkła do sałatki dla dziecka!

Zdziwiło ją własne opanowanie. Wytarła córeczce twarz, dała do possania kostkę lodu. Krwawienie ustało. Kawałki szkła były małe. Może nie zrobiły większej krzywdy.

Sandy czule odgarnęła jasne włosy Becky.

– Jak się czujesz, kochanie?

– Dobrze.

– Dużo zjadłaś? – zapytała od niechcenia.

Becky pokręciła głową.

– Nie jestem głodna.

– Gdy cię zabolał brzuszek, powiesz mi, dobrze?

Dziewczynka kiwnęła głową. Sandy postanowiła nie wszczynać alarmu. Miała nadzieję, że Becky nic się nie stało, a nie chciała jej narażać na kolejną wizytę na pogotowiu.

– Wiesz co – powiedziała, siląc się na entuzjazm – upieczmy ciasteczka! Zaraz przygotuję wszystkie składniki, a ty mi pomożesz. I jak? Masz ochotę?

Becky bez słowa wzruszyła ramionami.

– To świetnie. Tylko sprzątnę i już zabieramy się do roboty.

Sandy posłała córeczce pogodny, kojący uśmiech. Wyprostowała się i postarała zapanować nad twarzą. Po chwili była już gotowa. Powtarzając sobie, że nie może, nie wolno jej się rozpłakać, wyrzuciła sałatkę owocową i trzy pozostałe prezenty do kubła na śmieci.

– Nie pozwól, żeby dopadł cię potwór, mamo.

– Spokojna głowa, Becky. Nie dopadnie.

16

Czwartek, 17 maja, 6.33

Quincy nie śnił o córce. Nad ranem przewracał się z boku na bok, przeżywając na nowo śledztwo sprzed prawie dziesięciu lat. Trzynastoletnia Candy Wallace o ślicznych jasnych włosach i czarującym uśmiechu. Piękna, pogodna Candy Wallace, która została wychowana w rodzinie pobożnych baptystów i nie miała pojęcia, ile zła czai się w ludzkich sercach.

Porwano ją, gdy wracała ze szkoły w zwyczajne środowe popołudnie. Szła ulicą, a po chwili na chodniku leżała już tylko torba z książkami.

Ale porywaczowi wcale nie chodziło o Candy. Polował na Polly, jej szesnastoletnią siostrę, i pomyłka rozwścieczyła go. Zaczął wydzwaniać do domu Wallace’ów. Czasem oddawał słuchawkę Candy. Potem robił z dziewczynką różne rzeczy, a siostra i rodzice słyszeli jej rozpaczliwe wołania o pomoc. Po pierwszym telefonie wezwali Quincy’ego. Uchodził za eksperta. Teraz we śnie nie powracały do niego krzyki Candy Wallace ani zrozpaczona twarz jej matki. Nawet nie płacz Polly, która błagała oprawcę, żeby zlitował się i przestał albo przyszedł po nią. Chętnie z nim pójdzie, jeśli tylko wypuści jej młodszą siostrę. Prosi go o to, błaga.

Quincy’emu jednak zapadły w pamięć ostatnie słowa Candy po pięciu dniach męczarni.

„Mamo, tato, nie smućcie się. Niedługo wszystko się skończy. Tam, dokąd idę, będzie mi lepiej. Bóg mnie kocha i zaopiekuje się mną. Wszystko będzie dobrze. Kocham was. Kocham nawet tego strasznego człowieka. Moje serce jest czyste”.

Quincy obudził się ze śladami łez na policzkach. Leżał długo, rozmyślając o sile trzynastoletniej dziewczynki, o Bogu, wierze i tych wszystkich sprawach, które zostawił za sobą w ciągu zbyt wielu lat służby. Dzień po ostatnim telefonie znaleźli ciało dziewczynki. Nagie, posiniaczone, okaleczone. Trzy tygodnie później aresztowali sprawcę: bezrobotnego, który kiedyś naprawiał klimatyzację w domu Wallace’ów. Candy tłumaczyła mu, że Bóg go kocha, więc odciął jej język. Quincy uważał, że dla takiego bydlęcia nie ma dostatecznie surowej kary. Pojawił się wtedy w domu całkowicie wykończony. Czuł, że jakaś bariera odgradza go od rodziny. Nigdy nie nauczył się wracać z miejsca zbrodni do swoich najbliższych. W takich chwilach nie potrafił patrzeć na córki, żeby nie widzieć wszystkich tragedii, które mogły je spotkać. Bezrobotni, włóczędzy, przystojni studenci prawa. Nie mógł patrzeć na rodzinę, żeby nie widzieć bólu, cierpienia i śmierci. Dosyć tego. Wstał z łóżka i zadzwonił do szpitala. Stan Amandy nie uległ zmianie. Pani Quincy zasnęła, ale jeśli chciałby z nią porozmawiać, pielęgniarka zaraz ją obudzi. Powiedział, że nie trzeba. Drugiej córki, Kimberly, nie było w szpitalu. Prawdopodobnie wróciła do szkoły. Tak jak on pogodziła się już z tym, co nieuniknione. Matka uznała to za dezercję do obozu Quincy’ego. Stosunki między Berthie a ich młodszą córką były napięte od zeszłego roku, kiedy to Kimberly oświadczyła, że zamierza studiować socjologię na Uniwersytecie Nowojorskim. W przyszłości chciała zostać agentem FBI. Jak ojciec. Wciągnął na siebie stare sportowe szorty i szarą koszulkę. Na ulicy przeniknął go ostry chłód poranka. Biegnąc, Quincy wciąż rozmyślał o krzyku umierającej dziewczynki i o jej niezłomnej wierze. I o swojej córce, i o tragedii, przed którą nie zdołał jej uchronić, mimo tylu lat starań, by świat był bezpiecznym miejscem. A potem zaczął myśleć o Rainie, jej podkrążonych szarych oczach i silnie zarysowanym, upartym podbródku. O tym, jak przyjmowała ciosy i znowu stawała do walki. Kiedyś wydawało mu się, że izolacja jest skuteczną ochroną. Koncentrując się wyłącznie na pracy, można zrobić coś dla ludzi, dla swojej rodziny. Słuchał, jak umierała trzynastoletnia dziewczynka, ale nie dotarło do niego znaczenie jej słów. Quincy miał już swoje lata, a mimo to ciągle się uczył. Biegł przez jakiś czas, czując na policzkach chłód czystego górskiego powietrza. W żyznej dolinie budził się piękny dzień. Quincy zrozumiał, dlaczego Rainie Conner wróciła do Bakersville.

Tuż przed pierwszą zjawił się w centrum operacyjnym zespołu dochodzeniowego na strychu ratusza. Spodziewał się, że nie zastanie Rainie, która o świcie pojechała do Portland, by uczestniczyć w sekcji zwłok. Ale policjantka siedziała już za swoim prowizorycznym biurkiem. Nie podniosła od razu wzroku. Pisała coś z zacięciem. Przez chwilę przyglądał się jej. Twarz Rainie była jeszcze bledsza niż wczoraj, cienie pod oczami wyraźniejsze. Kolejna bezsenna noc, domyślił się, i w dodatku koszmarny poranek. Udział w sekcji zwłok nigdy nie jest miłym przeżyciem, a co dopiero, gdy chodzi o dzieci. Sądząc jednak po jej skupionej minie, Rainie nie miała zamiaru zwalniać tempa. Przypominała mu kogoś. Minęła dłuższa chwila, zanim uzmysłowił sobie kogo. Tess. Tess Williams. Inne śledztwo, wieki temu, ale ze szczęśliwym zakończeniem. Tess popełniła błąd. Poślubiła idealnego mężczyznę, takiego, o którym się mówi, że jest zbyt dobry, żeby był prawdziwy. Okazało się, że Jim Beckett doskonale pasuje do tego powiedzenia. Przystojny, oddany pracy policjant miał oryginalne hobby. Zatrzymywał ładne blondynki za przekroczenie prędkości, a potem je mordował. Tess jako pierwsza wpadła na trop zbrodniczej działalności męża i powoli zaczęła gromadzić przeciwko niemu dowody, jednocześnie z nim sypiając. Jim Beckett nie poddał się bez walki. Przypłaciło ją zdrowiem kilku członków grupy antyterrorystycznej, łącznie z samym Quincym, który dorobił się wtedy paru kolejnych blizn. Ale Tess była twardsza, niż ktokolwiek przypuszczał. Kiedy Beckett wytropił ją po swojej ucieczce z więzienia, załatwiła sprawę tak, że podatnicy ze stanu Massachusetts nie musieli już więcej łożyć na utrzymanie zbrodniarza. Quincy od dawna o niej nie myślał. Próbował obliczyć, w jakim wieku powinna być teraz jej córka, Samantha. Dziesięć lat? Minęło trochę czasu. Był ciekaw, jak im się wiedzie. Nigdy nie kontynuował znajomości z osobami, które poznał w trakcie śledztwa. Nawet jeśli kończyło się ono szczęśliwie, musiał kojarzyć się tym ludziom z najczarniejszymi chwilami ich życia. W tej sytuacji jakoś nie wypadało posyłać świątecznych kartek.