Выбрать главу

– I chciał, żeby uciekła z nim? Została jego partnerką? – zapytał z niedowierzaniem Sanders.

Quincy pokręcił głową.

– Nie. Myślę, że popełnił ten sam błąd, co większość mieszkańców Bakersville. Rainie nie zastrzeliła matki. Głęboko go tym rozczarowała…

Sanders dopowiedział sobie resztę.

– A jeśli jest rozczarowany…

– Jeśli szybko ich nie znajdziemy – powiedział cicho Quincy – wątpię, czy Rainie przeżyje tę noc.

Z lasu doleciał nagle czyjś krzyk.

– Tutaj, tutaj! – wołał technik. – Mam coś!

Puścili się biegiem. Na ziemi leżał skrawek białej bawełny, jakby oddarty z podkoszulka.

– Więc tędy uciekł – oznajmił triumfalnie Sanders. – Szybko, niech ktoś sprowadzi psy.

– Obsadzić okoliczne drogi – zarządził natychmiast Quincy. – Wszystkie, łącznie z wiejskimi. Pieszo nie zajdą przecież daleko.

Abe zaczął gorączkowo telefonować, a potem zapuścili się w zarośla, desperacko szukając tropu. Desperacko szukając Rainie.

– Cholera! – zaklął Richard Mann po raz piąty w ciągu mniej więcej tylu minut. Zatrzymał się, ocierając z czoła obfity pot, i rzucił Rainie spojrzenie, w którym narastała irytacja.

Policjantka udawała, że nie zauważa jego nienawiści. Ostrożnie osunęła się na ziemię, co nie jest najłatwiejsze przy związanych z tyłu rękach. Bolała ją głowa. Szybko odzyskała świadomość, ale nie był to powód do radości. Szczęka pulsowała jej z bólu od uderzenia kolbą. Rainie podejrzewała złamanie. Oko spuchło i nie mogła go otworzyć. Bała się, że oczodół został poważnie uszkodzony. Zaczynała widzieć podwójnie, a ból stawał się coraz ostrzejszy. Może to krwotok? Skrzep? Ewentualności było nieskończenie wiele.

Ale też z pewnego drobiazgu mogła się w duchu cieszyć. Kiedy Richard Mann zamierzył się na nią kolbą, strzeliła na oślep i trafiła go w prawy pośladek. Zignorował draśnięcie, lecz po krótkiej wspinaczce stromym zboczem, zaczął oszczędzać prawą nogę. Nie szedł już miarowym krokiem i poczerwieniał na twarzy. Częściej robili teraz przerwy i zatrzymywali się na coraz dłużej. W ciemności trudno było się upewnić, ale podejrzewała, że Mann mocno krwawi. Wcisnął kurtkę do spodni, żeby zatamować upływ krwi. Chyba jednak zaczął powątpiewać w skuteczność tego opatrunku, bo co chwila przystawał i wypatrywał na ziemi brunatnych śladów.

Zadrzyj ze mną, a jeszcze dostaniesz w dupę, pomyślała Rainie. Rozbawił ją własny czarny humor, chociaż po chwili skrzywiła się z bólu.

Danny wciąż był z nimi i teraz siedział cicho obok Rainie. Nie powiedział jeszcze ani słowa. Szedł tylko z pochyloną głową i rękami wciśniętymi w kieszenie niebieskiego kombinezonu. Noc była zimna. Chłopak cały czas nerwowo szarpał biały podkoszulek, jakby próbował staranniej się nim okryć. Rainie żałowała, że nie może więcej dla nieszczęśnika zrobić.

Do diabła, w tym momencie, gdy drzewa kołysały się przed nią, przyprawiając ją o mdłości, żałowała, że nie może zrobić więcej dla samej siebie.

Jak Danny wydostał się z poprawczaka? I dlaczego przybiegł do niej? Podejrzewał, że pojawi się tam Richard Mann? Chciał jej pomóc?

A może wciąż był pomocnikiem Richarda? Pomyślała o tym, co wczoraj powiedział Quincy. Gdy dominujący partner skłoni drugiego do zabójstwa, ten słabszy nie potrafi odejść. A Danny zabił. Wyznał jej to dzisiaj cienkim, wysokim głosem, który brzmiał jak pisk.

Nie wiedziała już. Starała się zebrać myśli, uporządkować je, stworzyć jakiś plan. Twarz paliła ją żywym ogniem. Ból wzmagał się i wzmagał.

Mann chwiejnie stanął na nogi. Latarka zakołysała się gwałtownie. Oświetliła na piaszczystym szlaku dwie ciemne plamy, na widok których tylko zaklął. Krwawił coraz bardziej. Stopą próbował przygarnąć piasek. Gałązką pozacierał ślady i rzucił Rainie nienawistne spojrzenie.

– Wstawać – warknął.

– Chyba zaraz się porzygam – wymamrotała Rainie.

– No już!

– Dobrze – powiedziała. Pochyliła się i zwymiotowała mu na buty.

– Ja pierdzielę! – Mann odskoczył pół metra do tyłu i na próżno próbował pozbyć się wymiocin, kopiąc wściekle w krzaki. Młócił rękami powietrze. Jego twarz zrobiła się purpurowa. Rainie nie wahała się. Może nie był to elegancki plan, ale lepszego nie zdołała wymyślić.

– Uciekaj – zawołała do Danny’ego. – Uciekaj!

I rzuciła się na Manna.

Gdy toczyli się bezwładnie, wyślizgnęła mu się broń. Rainie słyszała, jak Mann rzuca się i przeklina. Wydawało jej się, że jego kolana i stopy są wszędzie. Instynktownie próbowała osłonić głowę. Oko, jej oko. O Boże, czuła, jakby policzek zajął się ogniem. Ale nie mogła podnieść rąk. Były związane z tyłu, więc tylko wiła się na ziemi jak bezbronny robak.

Richard usiłował dosięgnąć ją silnym kopniakiem. Ledwie zrobiła unik, przetaczając się kawałek dalej, gdy nagle ją zostawił.

Cholera. Chciał odzyskać broń. Przeturlała się z powrotem i kopnęła go z całej siły w zgięcie kolana. Zachwiał się, upadł. Wierzgając, zaatakowała jego ranny pośladek.

Nie widziała nigdzie Danny’ego. Oby tylko udało mu się uciec. Gdyby mogła dać mu więcej czasu…

Richard znów próbował się podnieść. Widziała, jak jego wzrok pada na odebrany Danny’emu pistolet, który leżał teraz półtora metra dalej w piasku. Mann zgrzytnął zębami i rzucił się do przodu. Rainie jak najszybciej przetoczyła się w prawo. Udało jej się kopnąć go w głowę.

– Ty cholerna suko – zaklął i nagle na jego twarz wypłynął uśmiech. Wyciągnął rękę i nabrał pełną garść sosnowych igieł i piachu. Rainie odwróciła głowę. Zamknęła oczy, ale nie mogła zakryć się rękami, gdy prosto w zakrwawioną twarz cisnął jej igły i piasek.

Prychnęła, instynktownie zamrugała powiekami. W zdrowe oko, którym jeszcze cokolwiek widziała, wbiło się osiem małych szpileczek.

– Psiakrew!

Bolało. Bolało bardziej, niż mogła sobie wyobrazić. Bolało nawet bardziej niż przed laty, kiedy była taka mała i bezradna. Pieprzyć to. Nie będzie już mała. Nie będzie bezradna.

Zaatakowała Richarda Manna nogami i wtedy zdała sobie sprawę, że on się śmieje. Stał teraz, nawet nie próbując podnieść broni. Stał tylko i patrzył, jak Rainie wije się na ziemi. To go bawiło.

– Wybierasz się gdzieś, Lorraine?

– Sukinsyn!

Znowu się roześmiał.

Przetoczyła się w stronę Manna z bojowym wrzaskiem, a on spokojnie kopnął ją w zranioną część twarzy.

Eksplodowały światła. Niesamowite kolory zmieszały się w rozpaloną do białości plamę. A potem równie intensywny ból wyrwał z jej piersi krzyk.

– Dość już, Lorraine? Czy może masz ochotę na więcej?

Znowu zaczęła się turlać. Nic nie widziała. Czuła tylko, że idzie za nią, i podejrzewała, jakiego rodzaju ból jej teraz zada. Chciała być twarda i dzielna, ale cierpienie było nie do zniesienia, więc próbowała uciec. Toczyła się i toczyła, desperacko szukając ratunku.

Uderzyła kolanem o pień drzewa. Zawyła. Mann roześmiał się. Usłyszała kroki. Szybciej, szybciej. Zmieniła nagle kierunek, poruszając się na wyczucie. Broń, broń, broń. Gdzieś tutaj leżała broń.

– Nie! – wrzasnął nagle Richard Mann.

Wiedziała już, że jej się udało. Wtoczyła się prosto na pistolet i chwyciła go zakrwawionymi palcami.

– No i co teraz zrobisz, Lorraine? – szydził jej prześladowca. – Będziesz strzelać kolanami?