Выбрать главу

– To miało być moje pytanie.

– Sytuacja Danny’ego poprawia się – odparła. – Mnóstwo ludzi zaproponowało pomoc. Nie żeby pochwalali jego czyn, ale Henry Hawkins alias Richard Mann alias Dave Duncan przechytrzył całe miasto, łącznie z władzami szkolnymi. Po tym wszystkim łatwiej jest zrozumieć, jaki mógł mieć wpływ na jedno zagubione dziecko.

– A Becky?

– Lepiej. Gdy tylko Sandy powiedziała jej, że Richard Mann nie żyje, jakby ciężar spadł małej z serca. Podczas zamieszania w szkole pobiegła szukać brata. Niestety, zobaczyła go razem z Richardem w pracowni komputerowej, koło ciała panny Avalon. Richard zagroził, że jeśli Becky piśnie słówko, on zabije Danny’ego. A jeśli Danny coś powie, zabije ją. Widzisz, miał rację. Proste strategie bywają najbardziej skuteczne.

– Teraz może dokładnie omówić swoje koncepcje z diabłem. – Quincy uniósł w uśmiechu jeden kącik ust. Ten znajomy widok coś w niej poruszył. Nie chciała czuć się taka skrępowana. Chciała go dotknąć.

– Rainie? – zapytał cicho. – A co z tobą?

Wzruszyła ramionami. Nie było sensu dłużej kłamać. Wielki agent miał przed sobą nową, ulepszoną wersję Lorraine Conner, prawdomówną aż do bólu.

– Bywało lepiej.

– Prokurator wniesie oskarżenie?

– Nie wiem. – Ruchem głowy wskazała budynek sądu. – Miałam właśnie spotkanie z adwokatką, żeby rozważyć wszystkie opcje. Prawo stanu Oregon jest bardzo dziwne. Myślałam, że skoro zastrzeliłam Lucasa, mając siedemnaście lat, podpadnie to pod jurysdykcję dla nieletnich. Ale nie. W Oregonie liczy się moment, w którym sprawa zostaje przedstawiona sądowi, nie wiek, w jakim popełniło się przestępstwo. A to oznacza do pięciu lat więzienia. Prokurator powiedział, że „zważywszy na okoliczności łagodzące” jest skłonny zgodzić się na niecały rok w lokalnym pudle. Muszę tylko przyznać się do popełnienia morderstwa. Tego… tego nie oczekiwałam.

Rainie nie musiała mówić nic więcej. Quincy zrozumiał. Taki wyrok oznaczał zakaz służby w organach ścigania już do końca życia. Nie będzie nawet mogła zatrudnić się w ochronie, bo straci prawo do noszenia broni.

– Może trzeba walczyć? – zapytał po chwili. – Nie przyznawać się do winy, powołując się na ograniczoną poczytalność. Spróbuj dowieść, że działałaś pod wpływem wstrząsu po tragicznej śmierci matki.

– Mówisz jak moja prawniczka. Jej zdaniem prokurator nie ma na czym się oprzeć. Przerażona siedemnastolatka. Podejrzany o morderstwo brutal, który ma więcej tatuaży niż skrupułów. Ona uważa tę sprawę za wygraną.

– Więc nie przyznajesz się do winy? – zapytał Quincy.

Rainie tylko się uśmiechnęła. Spojrzała na błękitne niebo. Musiała zastanowić się nad tyloma rzeczami, które wciąż były dla niej nowe i niepokojące.

– Chyba chcę się przyznać – powiedziała wreszcie cicho.

– Dlaczego? Masz ochotę na więzienny wikt?

– Mam ochotę o tym opowiedzieć, Quincy. Muszę to wyrzucić z siebie. To, co zrobiłam czternaście lat temu, było straszne. I miałeś rację: nie ważne, ile minęło czasu, zawsze będzie mi go za mało.

– On cię zgwałcił, Rainie.

– Tak.

– Próbowałaś zwrócić się z tym do matki?

– Tak.

– Ale ci nie uwierzyła.

– Nie, nie uwierzyła. A potem poszłam do Shepa. Po raz pierwszy Quincy był zaskoczony.

– On wiedział?

– Chciałam wnieść oskarżenie, ale Shep też mi nie uwierzył. Dopiero zaczynał pracę w policji, a ja nie byłam panienką z dobrego domu. Każdy w życiu czegoś żałuje.

– Więc zdecydowałaś się wrócić do matki – wydedukował Quincy.

– Nie. Po prostu nie miałam dokąd pójść. Nie wiedziałam, co jeszcze mogę zrobić. Ale zdaje się, że matka potrzebowała trochę czasu, żeby wszystko przemyśleć. Nie jestem pewna. Tamtej nocy przyszedł Lucas. Pijany jak zwykle. Potwornie się pożarli i wyrzuciła go, wrzeszcząc, żeby trzymał łapy z dala od jej córki. Chyba wtedy po raz pierwszy czułam się z niej dumna. Po raz pierwszy miałam nadzieję, że poprawi się między nami. Następnego dnia, zanim wróciłam ze szkoły, Lucas już rozwalił jej głowę.

– I Shep miał wyrzuty sumienia?

– Nie kiedy mnie aresztował. Ale na posterunku w Bakersville nie było żadnej kobiety, więc musiał mnie zabrać do Cabot. Tam policjantką kazała mi się rozebrać i zapakowała moje zakrwawione ubrania jako dowody. A ja… ja byłam dosyć poturbowana po tym, co Lucas ze mną robił. Kiedy wyszła, słyszałam, jak mówi do Shepa, że albo mój chłopak lubi to na ostro, albo spędziłam długą noc w klubie dla sadomasochistów. Biedny Shep. Na pewno nie było mu łatwo, gdy zdał sobie sprawę, jaki popełnił błąd.

– Dał ci strzelbę, Rainie?

– Nie. Wtedy po prostu zrozumiał swój błąd. Mój stan zdrowia i zeznania sąsiadów wystarczyły, żeby rozesłano za Lucasem list gończy. Policji wydawało się, że zwiał gdzieś daleko, ale ja nie byłam tego taka pewna. Nie miał za dużo pieniędzy i był wrednym sukinsynem. Chyba… chyba po prostu wiedziałam, że wróci. Przecież mama nie żyła i mógł teraz robić, co mu się podobało. Nie miałam broni. Byłam za młoda, żeby legalnie kupić pistolet. Przychodziła mi do głowy tylko nasza strzelba. Pojechałam więc do miasta. Poczekałam do szóstej, kiedy zamyka się posterunek. Wiedziałam, że ochotnicy są na patrolu. Automatyczna sekretarka podawała domowy numer szeryfa, biuro było więc puste i bezpieczne. Włamałam się tam.

– Nie było żadnego alarmu?

Rainie uniosła brwi.

– W Bakersville? Zresztą kto jest na tyle głupi, żeby włamywać się do biura szeryfa? Nawet teraz często zapominamy zamykać drzwi na klucz. Nie mamy drogich ekspresów do kawy, których trzeba by pilnować.

– Ale trzymacie w biurze dowody.

– W specjalnym sejfie na zapleczu. Teraz jest sejf. Bardzo solidny, trudno byłoby go rozpruć. Ale czternaście lat temu mieli tylko zwykłą szafkę. Otworzyłam ją szpilką do włosów. I zabrałam strzelbę matki z powrotem do domu.

Quincy westchnął, potarł nos. Wiedział, jak dalej potoczyły się wydarzenia.

– Zjawił się Lucas.

– Podszedł do drzwi werandy, zanim mnie zobaczył. I wtedy… uśmiechnął się, jakby zapowiadała się jeszcze lepsza zabawa, niż oczekiwał. Otworzył. Strzeliłam mu w pierś z bliskiej odległości. I wiesz co? Umarł z tym samym cholernym uśmiechem na twarzy.

– Dlaczego nie wezwałaś policji, Rainie? Mogłaś powiedzieć, że się broniłaś.

– Byłam dzieciakiem. Nie znałam kodeksu karnego. Słuchałam tylko swojego serca, a ono mówiło mi, że to nie była samoobrona. Ten drań skrzywdził mnie. Odebrał mi matkę. I chciałam jego śmierci. Chciałam, żeby zniknął z powierzchni ziemi. Właśnie po to ukradłam z posterunku naszą strzelbę.

– Zakopałaś go pod werandą.

– Zajęło mi to całą noc.

– A potem uciekłaś – domyślił się Quincy.

Kiwnęła głową.

– Wyjechałam do Portland i spędziłam następne cztery lata, próbując utopić wspomnienia w alkoholu.

– A co z jego wozem, Rainie? A sąsiedzi? Nie słyszeli strzału?

– Mój sąsiad wyjechał na ryby. W okolicy nie było żywego ducha.

– Dobra, ale czy nikt nie zauważył, że Lucas nagle przepadł jak kamień w wodę? Ani tego, że pewnej nocy z szafki na dowody zniknęła strzelba twojej matki, a jakiś czas potem w cudowny sposób pojawiła się tam na nowo? Na to nie trzeba umysłu geniusza. W ciągu paru dni Shep powinien był przeszukać twój dom. Nie ukryłaś nawet dobrze ciała.

Rainie milczała.

Po chwili Quincy westchnął.

– Udał, że nic się nie stało, prawda? Przypomnij mi, żebym nie dawał Shepowi odczuć, że jest mi winien przysługę.

– To małe miasteczko, Quincy. I małomiasteczkowe metody policyjne… A one czasem są inne. Każdy dostaje to, na co sobie zasłużył. To nie zawsze zgodne z prawem, ale zazwyczaj sprawiedliwe. A jeśli chcesz wiedzieć, do dzisiaj nie rozmawiałam o tym z Shepem.