W pewnej chwili przerwał panu Anzelmowi:
– Przepraszam na chwilę, drogi panie. Jest pan tak zdenerwowany, że relacje nie bardzo trzymają się kupy. Proszę napić się wody, siąść sobie wygodnie w fotelu i zacząć wszystko od początku.
Pan Szarotka na wzmiankę o wodzie poczuł, że gardło ma suche jak wiór. Trzęsącą się ręką napełnił szklankę i chociaż dzwoniła mu o zęby, wypił ją duszkiem. Jednocześnie spokojne i przyjacielskie brzmienie głosu Hempla wpłynęło kojąco na jego roztrzęsione nerwy.
Uspokojony już nieco, po raz wtóry kolejno zaczął opowiadać wypadki nocy. Hempel od czasu do czasu przerywał mu zadając pytania w miejscach mniej zrozumiałych.
Kiedy pan Szarotka skończył swoją relację, dziennikarz zerwał się z pościeli wsuwając nogi w nocne pantofle.
– Musimy zejść na dół, by zbadać to szczegółowo na miejscu. Potem zadecydujemy, co robić dalej.
– Ja też? – przeraził się pan Anzelm. – Za nic! Nie chcę znać tego domu, jego piwnic, mam dość tych historii! Poza tym oświadczam panu, że jutro stąd wyjeżdżam! Dziękuję za taki urlop i taki wypoczynek.
– Więc nie wskaże mi pan drogi i miejsca, gdzie leżały zwłoki?
– Przecież opisałem panu wszystko jak najdokładniej! Znajdzie pan bez wątpienia… Ja w żadnym razie tam więcej nie pójdę! – głos starszego pana zaczął nabierać histerycznych tonów. Hempel wyczuł, że jego nocny gość jest wyczerpany nerwowo do ostatnich granic, nie nalegał więc dłużej.
– Dobrze – rzekł krótko – pójdę sam. Właściwie ma pan rację, orientuję się w szczegółach dostatecznie. – A panu daję radę taką jak i wczoraj: położyć się i zasnąć. To panu najlepiej zrobi. Jutro rano skomunikujemy się i wspólnie zastanowimy nad tym wszystkim.
– Jutro rano wynoszę się stąd! – rzucił zaczepnie pan Szarotka.
– No… no… przecież nie zrezygnuje pan z wyjaśnienia tej historii – spokojnie stwierdził dziennikarz kierując się ku drzwiom.
Pan Anzelm zamilkł uderzony trafnością tej uwagi. Wyjechać i zostawić za sobą taką zagadkę? Nie dowiedzieć się jej rozwiązania? Poczuł, że mimo wszystko nie będzie mógł się na to zdobyć…
W jadalni panował półmrok. Hempel cicho przesuwał się przez pokoje parteru. Cicho zamknął za sobą drzwi od korytarza służbowego i nie zapalając światła ruszył przed siebie, krótkimi błyskami latarki oświetlając drogę. Jednak w ten sposób ostrzegł o swojej obecności człowieka, który wymknął się z piwnicznych schodów. Ujrzawszy błysk latarki skrył się on we wnęce korytarza i przylepiony do ściany za załamaniem muru, przeczekał dobrą chwilę wstrzymując oddech.
Hempel, mijając wnękę, znajdował się od niego na odległość wyciągniętego ramienia. Nie zdając sobie z tego sprawy ponownie zapalił latarkę i w jej świetle znalazł drzwi wiodące do piwnic.
Światło na schodach nie było zgaszone. Nie zdziwił się temu zbytnio, przypuszczając, że Kuszar, a tym bardziej Szarotka, byli zbyt zaabsorbowani, by o tym pamiętać.
Ostrożnie, krok za krokiem, począł schodzić ze schodów. Był w nocnych pantoflach, więc bezszelestnie stąpał po kamiennych stopniach. Kiedy miał wejść do pierwszej izby, przystanął i ostrożnie wychylił się zza muru.
I tu paliło się światło. Panowała zupełna, kompletna cisza.
Hempel rozejrzał się wokoło. Wylot prawego korytarza był oświetlony, lewego ział czarną, nieprzeniknioną otchłanią. Wzdrygnął się przypominając sobie opowiadanie starszego pana i mimo woli poczuł respekt dla tego bojaźliwego człowieka, który zdobył się jednak na ogromny jak dla niego wysiłek i opanował uczucie strachu, które przecież musiał odczuwać silniej od innych.
Zrozumienie to naszło Hempla tym wyraźniej, że sam musiał opanować nerwy, by zbadać to milczące i niesamowite w swojej cichej martwocie, średniowieczne podziemie.
Zagłębił się w oświetlony prawy korytarz. Uszedł zaledwie kilka kroków, kiedy raptem wydało mu się, że w mroku jednej z bocznych nisz, o kilkanaście metrów przed nim, coś się ruszyło. Był to ruch krótki i nieznaczny, przecież zupełnie wyraźny.
W chwilę potem ujrzał wąski klin światła elektrycznej lampki skierowany na kamienie podłogi. W tej samej sekundzie ukrył się za załamaniem muru jednej z bocznych cel. Jakiś czas stał bez ruchu, wstrzymując oddech. Ktoś znajdował się w miejscu, gdzie podług słów Szarotki, znalazł on ciało.
Pomału, cal za calem, Hempel wysunął głowę, by rozpoznać tajemniczego intruza.
Kiedy ostatecznie perspektywa korytarza znalazła się w jego polu widzenia, dojrzał nachylonego nad ziemią człowieka.
Żarówka paliła się w pobliżu i Hempel poznał, kto to był.
Wysunął się zza muru i cicho zaczął skradać się ku niemu. Kiedy zbliżył się na parę metrów, przystanął i jakiś czas przyglądał się, co tamten robi, po czym nagle zagadnął:
– Ma pan zamiar sadzić tu rzodkiewki?
– Próba zaskoczenia, panie Hempel? – Głos Brony był spokojny i cichy.
Dziennikarz, który istotnie spodziewał się, że jego nagłe odezwanie się poderwie tamtego na nogi i zmusi, być może, do jakiegoś nieostrożnego okrzyku, sam z kolei był zaskoczony zimną reakcją i spokojem, z jakim spotkała się jego uwaga.
– Podziwiam pana opanowanie – rzucił ironicznie, ale poprzez tę ironię przebijał istotny podziw.
– Ba! – Brona wyprostował się strzepując z palców kurz. – Zauważyłem pana, jak wysuwał się pan ze schodów – powiedział z lekkim uśmiechem.
Hempel w milczeniu przygryzł wargi. Jakiś czas obserwował Bronę, wreszcie powtórzył pytanie:
– No i co? Sadzimy rzodkiewkę, czy też ma to być plantacja chmielu?
Brona obrzucił go swoim sennym spojrzeniem i nic nie odpowiedział.
– Zastanawia się pan, jak to wszystko upozorować? – W głosie Hempla zadrgała zaczepna zgryźliwość.
– Co mianowicie?
– Jak to co?
– Co mianowicie upozorować?
– Swoją obecność w miejscu, gdzie przed chwilą leżały zwłoki.
Brwi Brony drgnęły nieznacznie.
– Co też pan mówi? – powiedział spokojnie. – Zastanawiałem się raczej nad czymś innym.
– Nad czym? – natarczywie zapytał Hempel, rozdrażniony spokojem Brony.
– Co pan tu robi o tej porze i w nocnych pantoflach? – Brona lekko zaakcentował słowo „pan”.
– Cóż się panu nie podoba w moich pantoflach?
– W pańskich specjalnie nic. Ale nie lubię pantofli…
– Fiu! No, proszę! A dlaczegóż to?
– Bo pozwalają na ciche skradanie się.
– Niech pan nie obraca kota ogonem. To kiepska taktyka…
– Taktyka? A po cóż mi ona?
– Żeby nie odpowiadać na moje pytanie. – Jakie mianowicie?
– Co pan robi na miejscu, gdzie niedawno znaleziono zwłoki?
– Już mnie pan istotnie raz o to pytał. Nic nie wiem o żadnych zwłokach. Czyje? – rzucił krótko na zakończenie.
– Nieznanego człowieka. – Kto je widział, czy pan?
– Nie, pan Szarotka.
– I tu miały leżeć, w tym miejscu?
– Dość tego! – rzucił rozdrażniony Hempel. – Indaguje mnie pan nie udzieliwszy najpierw odpowiedzi na moje pytanie!
– Nie będziemy się przecież targować, kto komu ma odpowiadać i w jakiej kolejności – głos Brony nabrał raptem twardych akcentów. – Bądź co bądź jestem u siebie. Przykro mi to podkreślić, ale jestem do tego zmuszony pana natarczywością. Proszę mi opowiedzieć, co to za historia z tymi zwłokami?
Dziennikarz milczał jakiś czas, rozważając słowa Brony. Po chwili odpowiedział już opanowanym głosem:
– Dobrze. Załóżmy, że ma pan pewne prerogatywy do stawiania pytań, aczkolwiek tym argumentem tylko częściowo jestem przekonany. Jednak wydaje mi się, że nie należy zatajać wypadków, które miały miejsce, i to jest zasadniczym powodem, dlaczego je panu opowiem.