Выбрать главу

– Czy idziemy razem?

– Tak. Jest już blisko jedenasta i wszyscy są w swoich pokojach. Proszę pójść do siebie i włożyć nocne pantofle, musimy poruszać się możliwie cicho. Ja zrobię to samo i spotkamy się przy schodach, powiedzmy… – Brona rzucił okiem na zegarek – za trzy minuty.

– Dobrze, już idę. Czy ma pan dla mnie jeszcze jakieś specjalne instrukcje?

– Nie. Będziemy razem, od momentu spotkania nie wolno rozmawiać ani palić papierosów. Jeśli ma pan na ręku zegarek ze świecącym cyferblatem, to proszę go zdjąć. Porozumiewać się tylko na migi, to wszystko. Trudno jest przewidzieć rozwój wypadków, więc nie może być mowy o układaniu jakiegoś planu akcji. Będziemy działali zależnie od okoliczności.

– Więc idę i za trzy minuty jestem przy schodach! Ale, ale, jeszcze dwa słowa!

– Słucham.

– Co z obietnicą wyświetlenia zagadki, o której mówiliśmy? Co z tym sławetnym „cięciem”?!

– Zostało dokonane – odpowiedział Brona z uśmiechem.

– No i co? – Hempel z zaciekawieniem spoglądał w twarz Brony.

– Z powodu braku czasu służę chwilowo dwoma informacjami, które będą zapewne dla pana niespodzianką! Reszta jutro, dobrze?

– No cóż, zgoda…

– A więc, po pierwsze: plamy na koszuli pochodziły nie z krwi, lecz z czerwonego tuszu, co zresztą podejrzewałem od początku. Po drugie: stwierdziłem, że ślady palców na liście pochodzą od… Jolanty.

– Cóż to znaczy?! – wykrzyknął Hempel. Brona uśmiechnął się.

– Ustaliliśmy, że dalsze wyjaśnienia nastąpią jutro. Czas obecnie ucieka, nie możemy ryzykować dalszej zwłoki. Proszę sobie później samemu przemyśleć ten problem, teraz musimy iść!

Hempel zaklął pod nosem, zdając sobie sprawę, że Brona ma rację. Bez słowa skierował się ku drzwiom.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Cicho, niby dwa duchy, mijali pokoje uśpionego domu. Stojąca na zwykłym miejscu nocna lampa rzucała krąg światła, którego refleksy padały na posadzkę jadalni. W półmroku, jaki panował, widać było zaledwie zarysy mebli i ich długie, pozacierane cienie. Nikły odblask tu i ówdzie kładł się na poręczy krzesła, na politurze stołu, migotał w szybach szafy kredensowej. Te odblaski i refleksy pozwoliły im bez zapalenia latarek dotrzeć do drzwi korytarzowych. Była to sprzyjająca okoliczność, gdyż każdy błysk zapalonej lampki lub potrącenie któregoś z mebli mogły ich łatwo zdradzić przed człowiekiem, który zapewne teraz czuwał, by w ustalonym czasie odbyć tę samą drogę równie cicho i czujnie.

W zupełnych ciemnościach, wolno i ostrożnie, minęli korytarz służbowy. Brona, który szedł pierwszy przesuwając ręką po ścianie, odnalazł drzwi prowadzące do piwnicy. Ostrożnie ujął za klamkę i równie ostrożnie ją nacisnął. Drzwi ustąpiły bezszelestnie. Krok za krokiem, odnajdując stopą krawędzie schodów, poczęli zstępować w atramentową otchłań.

Hempel idąc za Broną od czasu do czasu dotykał wyciągniętą ręką jego ramienia. Zastanawiał się jednocześnie, gdzie jego towarzysz postanowił urządzić zasadzkę.

Po chwili schody się skończyły i mijając załamanie muru, dziennikarz wyczuł, że znaleźli się w pierwszej izbie. Dalsze orientowanie się bez światła było niemożliwością. Brona przystanął i wyciągnąwszy do tyłu rękę,- zatrzymał Hempla. Stali tak nasłuchując przez dłuższą chwilę.

Panowała jednak zupełna cisza i nieprzenikniona ciemność. Hemplowi zaczęło się wydawać, że płynie wokół niego falami, pulsuje, że nie jest to ciemność, lecz czarna, zawiesista mgła. Cisza towarzysząca tej ciemności była tak całkowita, że własny oddech i bicie własnego serca stawały się hałasem.

Hemplowi przyszło na myśl, że słowo „ciemność” nie oddaje należycie tego, co otaczało go obecnie, tej zupełnej, czarnej martwoty. Miał wrażenie, że ciemność ta spowodowała wzmożoną działalność jego zmysłów. Zdawało mu się, że teraz słyszałby nawet szelest nóg pająka biegnącego po ścianie, i – po raz pierwszy chyba – uderzył go w nozdrza zapach wilgoci: ni to mokrej ziemi, ni to stęchlizny.

Jednocześnie zaczęło mu się zdawać, że oślepł, że ta czerń już nigdy nie rozstąpi się przed nim, że tkwić w niej będzie niby pod wiekiem trumny, pozbawiony widzianych dotychczas obrazów, ich blasku, kolorów, ruchu…

Raptem, nie wiadomo skąd, gdzieś z ciemności przed nimi dobiegł ich krótki pisk, a potem chrobot.

Hempel drgnął. Jednocześnie poczuł, że ręka Brony, która dotąd obejmowała jego przegub, również drgnęła. Ten nieoczekiwany odgłos podziałał na nich jak raptowny wystrzał.

W tej chwili naszła Hempla refleksja: Szczury – bo to one dały im znak życia – nie zostały dotąd spłoszone, zatem należy przypuszczać, że teren przed nimi jest wolny. To samo musiało przyjść na myśl i Bronie, gdyż raptownie wytrysnął z jego ręki snop światła, którego biały klin zatoczył szybki łuk i zaraz zgasł. Wystarczyło tego jednak, by odnaleźć wejście do biegnącego w głąb korytarza.

Ruszyli w tamtą stronę.

Mimo jednak że mieli jeszcze pod powiekami widok oświetlonej kamiennej ściany, a w niej czarny prostokąt wejścia, wyciągnięta ręka Hempla natrafiła na zimne kamienie przeciwległego muru.

Ciemność całkowicie myliła wyczucie kierunku. Dopiero po pewnym czasie, sunąc ręką po ścianie, znaleźli wejście do korytarza.

Obecnie posuwanie się było o wiele łatwiejsze. Wystarczyło po prostu iść tuż przy lewej ścianie, wyczuwając ją pod palcami ręki.

Mimo to szli wolno, stąpając ostrożnie i cicho. Brona prowadził nadal i on regulował szybkość posuwania się.

Musiał liczyć kroki, gdyż w pewnej chwili przystanął i po paru minutach czujnego nasłuchiwania znów zapalił latarkę.

W jej świetle Hempel zorientował się, że dotarli do miejsca, w którym Szarotka odnalazł zwłoki nieznanego mężczyzny. W bladym świetle zarysowały się kontury grubych, betonowych słupów. Nie gasząc latarki Brona szybko skierował się w ich kierunku. Minął je i skręcił w głąb bocznej niszy. W jednym z jej kątów leżał stos drewnianych skrzyń. Prędko i po cichu Brona odsunął dwie z nich pod samą ścianę i gestem wskazał Hemplowi jego miejsce.

Znaleźli się w zasłoniętym kącie, w warunkach umożliwiających dłuższe oczekiwanie. Przed sobą mieli przestrzeń dwóch izb, spomiędzy których została przy przebudowie usunięta ściana. Zastąpiły ją betonowe słupy.

Wszystko to Hempel zdążył ogarnąć jednym spojrzeniem, gdyż zaledwie się ulokował, latarka w rękach Brony zgasła. Potem dziennikarz wyczuł raczej, niż usłyszał, jak Brona zajmuje miejsce na drugiej skrzyni, i rozpoczęło się czujne oczekiwanie.

Pierwsze chwile tego oczekiwania przechodziły Hemplowi szybko; napięcie nerwowe sprawiało, że bezczynne siedzenie w ciemności nie było nużące. Minuty upływały jedna po drugiej, a jemu się zdawało, że to już lada moment nastąpi akcja, a z nią ruch, niebezpieczeństwo, przygoda. Jednak czas zaczął się dłużyć coraz bardziej i nic się nie działo.

Podniecenie zaczęło mijać, a oczekiwanie męczyć. Skrzynia nabrała twardości, jednocześnie dziennikarz doszedł do przekonania, że umieścił nogi w jakiejś idiotycznej pozie. Czuł, jak coraz bardziej drętwieją mu mięśnie. Pomału i ostrożnie zmienił położenie nóg i to przyniosło mu ulgę.

Myśli poczęły płynąć coraz wolniej i stawać się coraz bardziej oderwane.

Co to za absurdalne twierdzenie Brony! Plamy na koszuli pochodzą z tuszu? Czyżby list pisała Jolanta?! Jaki zatem sens można przypisać tym ewenementom, jeśli… są one prawdziwe? A jeśli nie, to jaką grę prowadzi Brona?…

Przypuśćmy jednak – zastanawiał się w dalszym ciągu – że relacje te są prawdziwe. Zatem znaleziona koszula nie miała nic wspólnego ze zwłokami? Zbieg okoliczności zupełnie nieprawdopodobny! Dlaczego na liście do Szarotki znalazły się odciski palców Jolanty? Być może papier był jej własnością, został jej zabrany…