Выбрать главу

Znów nastała cisza. Brona zapalił kolejnego papierosa i przez pewien czas przyglądał się dogasającej zapałce. Po chwali odrzucił ją do popielniczki i przeniósł wzrok najpierw na Hempla, a potem na Kuszara.

Pytanie, które teraz padło, wprawiło Hempla w zdumienie. Było tak nieoczekiwane, że omal nie wypuścił z ręki zgasłej fajki.

– Panie Kuszar, po co robiliście Szarotce te makabryczne kawały z twarzą za oknem, trupami i głupimi listami?

Młody człowiek gwałtownie obrócił się ku Bronie.

– Skąd… jak się pan tego domyślił?!

– Proszę odpowiadać na pytanie – głos Brony nabrał twardych akcentów.

– Jak to panu wytłumaczyć… – Kuszar zawahał się. – To taki komiczny typ… Sam je sprowokował.

– Sprowokował? Jak pan to rozumie?

– Nie wiem, czy pan sobie przypomina, że w dzień przyjazdu Szarotki rozpętała się po południu burza. Siedzieliśmy wszyscy w salonie i jakoś zgadało się o duchach. Reakcje pana Szarotki na nasze opowiadania były tak komiczne, że Jolanta w pewnej chwili rzuciła uszczypliwą uwagę z życzeniem, by i on zobaczył kiedyś ducha. Pan Szarotka odpowiedział przechwałkami. Te parę słów Jolanty i chwalenie się Szarotki swoją odwagą nasunęły nam pomysł żartu…

Brona milczał przez chwilę, potem zadał kolejne pytanie:

– Który z was łaził po mokrym gzymsie i zaglądał przez okno?

– Wieleń.

– W jaki sposób zmienił swoją twarz?

– Podmalowaliśmy go węglem i dorobili krzaczaste brwi ze starej rękawiczki podbitej futerkiem…

– Kto udawał w piwnicy zwłoki?

– Również Wieleń.

– Pan wziął na siebie rolę przewodnika? Miał go pan zaprowadzić na właściwe miejsce?

– Tak. Przede wszystkim dlatego. Poza tym chcieliśmy przekonać się, jak Szarotka się zachowa. Za pierwszym razem udawał, że nic się nie stało, i zapewniał, że spał doskonale.

Jak doszliście do tego, że głos z piwnicy słychać było w pokoju Szarotki?

– Fakt ten stwierdziliśmy jeszcze podczas prac przy przebudowie podziemia. Obecnie wystarczyło tylko ponowić próbę, by przekonać się, że nie zaszły żadne zmiany w akustycznych właściwościach przewodów kominowych.

– Kto należał do waszej grupy?

– Jolanta, Sosin, Wieleń i ja.

– Czy wtajemniczyliście jeszcze kogoś?

– Nie. Nikt poza nami czworgiem nie był wtajemniczony.

– A teraz pytanie najbardziej istotne. Proszę mi na nie ściśle odpowiedzieć. Kto z was zaczaił się w starym młynie po liście, jaki zostawiła w pokoju Szarotki Jolanta?

Kuszar przez pewien czas zwlekał z odpowiedzią.

– No, słucham! – przynaglił go Brona.

– Ja – odparł zdecydowanym tonem młody człowiek.

Hempel, który przechylony do przodu przysłuchiwał się tej indagacji, opadł na oparcie fotela. Podniecony, ssał fajkę, mimo że już dawno wygasła.

Brona wstał raptownie od stołu.

– No, późno już. Idziemy spać!

Kuszar i Hempel podnieśli się. Młody człowiek pożegnał ich i zostali sami. Hempel wędrował po pokoju, nie mogąc ukryć podniecenia. Kiedy za Kuszarem zamknęły się drzwi, zaatakował gwałtownie Bronę.

– Coś niesłychanego! Więc takie jest rozwiązanie tych wypadków! Takie… takie po prostu – idiotyczne! Zwykłe kawały! A myśmy sobie łamali głowę…

– Liczba mnoga nie jest ścisła – rzucił z lekkim ukłonem Brona.

Hempel się roześmiał.

– Dobrze! Niech więc będzie pojedyncza! Ale jak pan wpadł na to, że mamy do czynienia z mistyfikacją?!

– Wyjaśnię panu, ale już chyba jutro. Zagadka nie była zbyt skomplikowana. Teraz jest już bardzo późno i należy nam się parę godzin snu.

– Dobrze! Więc do jutra! Trzeba będzie jednak sprawę wyjaśnić również i Szarotce.

– Niech pan to weźmie na siebie. Tylko ostrożnie, bo to będzie dla niego prawdziwym wstrząsem. Ostatnio chodził w blasku chwały bohatera tysiąca przygód.

Hempel z uśmiechem skinął głową.

– Zrobię to z całą oględnością.

Kiedy Brona wyszedł, Hempel rozebrał się szybko i zgasiwszy światło wkrótce zasnął. Dlatego też nie widział, jak w rozgwieżdżone niebo wytrysnął szybko mknący świetlisty pocisk. Wzbił się wysoko w górę, zawisł przez chwilę nieruchomo, a potem zakwitł jaskrawym, zielonym pióropuszem.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Hempel obudził się późno. Leżał jakiś czas przypominając sobie nocne zdarzenia, a potem, już w czasie ubierania się, zaczęły mu przychodzić do głowy różne aspekty nowo powstałej sytuacji.

Mimo zdarzeń minionej nocy głównym tematem tych rozważań było nieoczekiwane wyjaśnienie Brony, dotyczące przygód Szarotki. Przypomniała mu się jego teza o X i Y… Więc wyjaśnienie tych wypadków było tak proste i tak – dziecinne! Więc okazał się takim idiotą! Poczuł złość na smarkaczy, którzy swoimi głupimi kawałami zrobili błazna nie tylko z Szarotki, ale – co tu dużo gadać – i z niego! No, ale i z Brony też, przynajmniej początkowo.

To stwierdzenie sprawiło mu pewną satysfakcję. Musiał jednak równocześnie przyznać, że jedynie Brona, ze swoją powściągliwością w wydawaniu sądów, nie uległ ogólnej psychozie. Natomiast reszta towarzystwa, nie wyłączając jego samego…

– Szkoda słów… – mruknął badając w lustrze świeżo wygolony policzek. – Ta banda wystrychnęła nas wszystkich na dudków.

A swoją drogą, kiedy Brona ostrzegał mnie przed fałszywą wymową faktów, wiedział już, drań, czemu to mówi – myślał schodząc ze schodów w poszukiwaniu „drania”, na którego był nie wiadomo dlaczego równie zły, jak i na grupę winowajców.

Dom był pusty. Minął jadalnię i salon i wyszedł na taras. Ale i tu nie było nikogo.

Postanowił odszukać Bronę, by zakończyć z nim nocną rozmowę i usłyszeć resztę wyjaśnień.

Zadanie to okazało, się łatwe, gdyż schodząc z tarasu dojrzał pomiędzy owocowymi drzewami słomkowy kapelusz o szerokich kresach, zasłaniających twarz właściciela. Udał się w tym kierunku. Zastał Bronę na ogrodowej drabinie. Zrywał jabłka i wkładał je ostrożnie do zawieszonego na szyi kosza.

– Oto ogrodnik doskonały! – rzucił dziennikarz zamiast przywitania. Poranna złość na towarzysza nocnej przygody już minęła.

Brona wydostał najpierw głowę spomiędzy liści, po czym schylając się w dół odrzekł:

– Prasa raczyła już wstać?

– Raczyła. I przychodzi powitać mistrza od owoców i zagadek.

– Coś nowego? – mruknął Brona schodząc z drabiny.

– Nie. Za to kupa wątpliwości.

Brona stanął na ziemi, ostrożnie zsunął z szyi skórzany pas i postawił kosz przy drabinie. Potem wolno wyciągnął z kieszeni paczkę z papierosami i podsunął ją Hemplowi.

– Nie, dziękuję. Natomiast bardzo bym chciał zadać panu parę pytań.

Przy ciągnącym się obok szpalerze malin stała sklecona z paru desek ławka. Skierowali się ku niej.

Kiedy usiedli, Hempel jakiś czas przyglądał sie ciężkiej kamiennej bryle domu, widocznej ponad krzakami malin. Szary, zwalisty jego masyw odcinał się ostro na lazurowym tle nieba. Widać było okna piętra, które biegły szeregiem czarnych prostokątów.

– Przede wszystkim jestem ciekaw – odezwał się dopiero po dłuższej chwili – jak pan odkrył, że wszystkie przygody Szarotki to po prostu kawały młodzieży? Trzeba przyznać, że wykazali dużą pomysłowość i spryt. Najpierw twarz za szybą, potem wołanie o pomoc, znikające zwłoki… Jednym słowem, nie najgorsza satyra na kryminalny romans. Kiedy dzisiaj rano zastanawiałem się nad tym, musiałem podziwiać ich przebiegłość, no i – małpią złośliwość. Niech pan sobie uprzytomni, w jaki prosty, a zarazem dowcipny sposób zaaranżowali całą scenę z zaprowadzeniem Szarotki do miejsca, gdzie położył się Wieleń w zafarbowanej koszuli. No i wykorzystanie naturalnej scenerii podziemia. Można by się z tego istotnie uśmiać serdecznie, gdyby te żarty robili między sobą, ale wybór Szarotki na, że się tak wyrażę, ofiarę, może i uzasadniony, był jednak moim zdaniem bardzo lekkomyślny.