Выбрать главу

– Kiedy z panem rozmawiał? To chyba może mi pan powiedzieć. Chodzi mi o zorientowanie się w czasie ze względu na jego nieobecność.

– Krótko przed obiadem. Wałkował mnie blisko pół godziny.

– Co on ma tu do gadania?! – prychnął Wieleń. – Ja bym w ogóle z nim nie gadał!

– Spytaj go sam! – odburknął mu Kuszar. – Ja wolałem nie zadrażniać sytuacji. Zresztą… – zamilkł nagle.

– To jest wszystko, co chciałem wam powiedzieć – zakończył rozmowę Hempel. – Żałuję, że nie było tu pana Sosina, mam nadzieję jednak, że powtórzycie mu ten pogląd na sprawę, jaki wam przedstawiłem.

Dziennikarz wstał z balustrady i skierował się ku drzwiom. Jolanta zerwała się na nogi i zastąpiła mu drogę. Hempel dostrzegł łzy w jej oczach.

– Chcę panu powiedzieć, i to nie tylko w swoim imieniu, bo na pewno chłopcy czują to samo… Jest mi bardzo przykro z powodu pana Anzelma. Bardzo go polubiłam – mówiła szybko i bezładnie – on jest naprawdę taki, jak pan powiedział, i dlatego… Ale początkowo wyobrażaliśmy go sobie zupełnie inaczej. Przeprosimy go i mam nadzieję, że nam wybaczy. Co zaś do tragicznej śmierci Procy, to przecież nie mogliśmy przypuszczać, że coś takiego się stanie…

Hempel stał przed dziewczyną i jakiś czas obserwował jej twarzyczkę, na której malowało się podniecenie i konsternacja.

– Jest to istotnie okoliczność łagodząca, o ile naprawdę tak było. Co zaś do pana Anzelma – Hempel uśmiechnął się – to znając go, przypuszczam, że nie będzie długo żywił urazy, zwłaszcza jeśli pani będzie wyrazicielką waszej skruchy.

Jolanta odpowiedziała mu uśmiechem i wyciągnęła rękę, którą dziennikarz, ostatecznie rozbrojony, uścisnął. Potem udał się na poszukiwanie pana Szarotki, z którym miał do odbycia następną rozmowę.

* * *

Ciepłe popołudnie, błękitne i rozsłonecznione, falujące powietrzem na dalekich stokach wzgórz pokrytych ścierniskami i już pustych, dzwoniło i brzęczało, bzykało, szemrało i szeleściło życiem owadziego pospólstwa. Od czasu do czasu ciemną smugą mignęła jaskółka, a z nadrzecznych gąszczy dolatywał ptasi świegot.

Słońce zniżało się już ku horyzontowi i krajobraz zaczynał nabierać pomarańczowych odcieni. Jolanta po rozmowie z Hemplem starała się uporządkować myśli i uspokoić wzburzenie wywołane wyrzutami sumienia.

Zdawała sobie sprawę, że pierwsza myśl, istota pomysłu, pochodziła od niej, że mimo późniejszej zmienionej sytuacji ona była inicjatorką całej tej historii.

Czuła teraz ostre wyrzuty sumienia, gdyż istotnie bardzo polubiła pana Szarotkę. Ten dziennikarz ma zupełną rację – nie wypadało obierać za cel kpin tego miłego, łagodnego starszego pana.

Ścieżka idąca w stronę młyna wiła się łagodnymi skrętami w dół. Jolanta była już u jej krańca, kiedy za krzakami usłyszała kroki. Przystanęła wystraszona. Po chwali zza zakrętu ukazał się Sosin.

Uradowana, ruszyła mu naprzeciw.

– Ach, Janku, jak to dobrze, że cię spotykam! Jestem w podłym nastroju i potrzebuję twego towarzystwa!

– Dlaczego właśnie mego? – Sosin szedł z książką w ręku i płaszczem przerzuconym przez ramię. – Znowu kłótnia z Jurkiem?

– Nie, nie to. Chodź ze mną, jesteśmy już w pobliżu młyna, usiądziemy i powtórzę ci rozmowę, jaką mieliśmy z Hemplem. Sosin zawahał się przez chwilę.

– No dobrze – rzekł wreszcie. – Nadstawię ci kieszeń i płacz do woli.

– Właśnie potrzeba mi trochę twoich kpinek, dobrze mi zrobią…

Zanim doszli na miejsce, Jolanta już zdążyła powtórzyć towarzyszowi reprymendę, której niedawno musiała wysłuchać.

– Rozłóż płaszcz – rzuciła, kiedy już znaleźli się nad wodą.

Sosin bez słowa rozpostarł płaszcz i gestem ręki zaprosił, by usiadła. Nie czekając na dziewczynę sam wyciągnął się na trawie.

– Więc Hempel uważa, że Szarotka nie był właściwym obiektem do robienia żartów? – rzucił od niechcenia, podkładając ręce pod głowę.

– Tak. I na ten temat wygłosił krótki, ale treściwy speach. A najprzykrzejsze jest to, że ma zupełną rację… – Jolanta podkurczyła nogi pod siebie, obciągając sukienkę wokół kolan. – Dodał też, że w ten sposób zaciemniliśmy właściwy obraz sytuacji, w jakiej zginął Proca.

Sosin leżał z rękami podłożonymi pod głowę i milcząc wpatrywał się w niebo.

– Poza tym zrobił jeszcze jedną uwagę, która mnie niepokoi.

– No…

– Ostrzegł, że możemy mieć jeszcze z tego powodu przykrości ze strony organów śledczych.

– Phi… Sądząc po ich dotychczasowej gorliwości w prowadzeniu dochodzenia, możemy się zbytnio tego nie olfawiać… Chociaż ten szpicel Bezpieki tu węszy, nic nam ostatecznie nie mogą zrobić.

– O kim ty mówisz? – Jolanta, zdziwiona, szeroko otworzyła oczy.

– Nie domyślasz się? No ten dziennikarz Hempel…

– On? – zdumiała się dziewczyna. – Czy się nie mylisz?

Sosin obrócił się „na bok i spojrzał ironicznie na towarzyszkę.

– Wyobrażasz sobie, że mógłby inaczej asystować przy przesłuchaniu?

Jolanta milczała, zaskoczona trafnością tej uwagi.

– Nie przyszło mi to na myśl – rzuciła wreszcie z wahaniem. – Ostatecznie jednak jest on dziennikarzem, więc z tej racji mógł być obecny przy śledztwie…

– Nie bądź naiwna!

– No dobrze – zastanowiła się Jolanta – przypuśćmy, że tak jest… Co on tu robi? Po co go przysłano? Przecież był tu przed śmiercią Procy, a nawet przed naszym przyjazdem?

Sosin wzruszył ramionami.

– Bo ja wiem… Może to po prostu zbieg okoliczności?

– Nie wierzę w takie zbiegi okoliczności – Jolanta wyciągnęła się na płaszczu. – Och! Co ty tu masz, że tak mnie uwiera?! – mówiąc to podniosła się i bezceremonialnie sięgnęła do kieszeni płaszcza, na którym siedziała.

Uniosła rękę trzymając okrągłe ebonitowe pudełeczko.

– No proszę, przecież to jest calówka Stanka, której tak szukał!

Sosin usiadł i wpatrywał się w mały przedmiot przez przymrużone powieki. Potem przeniósł wzrok na dziewczynę.

Jolanta, która go obserwowała z zaciekawieniem nie pozbawionym ironii, spojrzała w jego oczy i raptem przeniknął ją dreszcz strachu. W oczach człowieka, który bez słowa patrzył na nią, ujrzała jakąś badawczą, drapieżną dociekliwość.

Ta zastraszająca nieoczekiwana zmiana, jaką naraz dostrzegła w spojrzeniu człowieka, którego, jak się zdawało, znała tak dobrze jako przyjemnego towarzysza urlopowego pobytu, trochę kpiarza, trochę cynika, ale o zachowaniu poprawnym w każdej sytuacji – była tak nagła, tak zaskakująca, że daremny okazał się wysiłek opanowania raptownego niepokoju.

Sosin zdawał się jednak nie spostrzegać jej zdenerwowania. Dziwny wyraz jego oczu zniknął nagle, patrzyły znów jak zwykle z pobłażliwą ironią, a spokojny uśmiech ukazał się na jego twarzy.

W tym momencie Jolancie wróciła pewność siebie i chwilowe uczucie strachu minęło bez śladu.

– Dlaczego nie przyznałeś się, że ją wziąłeś, ty złodzieju! – rzuciła żartobliwie, już swobodnym tonem.

Sosin machnął ręką.

– Głupstwo, zapomniałem o niej zupełnie, nawet teraz już nie wiem, na co mi była potrzebna!

– Po co ci była potrzebna, to wiem, tylko dlaczego jej nie zwróciłeś.

– Wiesz? – Znów szybkie, badawcze spojrzenie, którego jednak dziewczyna nie zauważyła.

– Przecież widziałam, jak wymierzałeś nią podłogę w piwnicy. Chodziło ci o ustalenie, gdzie ma leżeć Wieleń, żeby jego głos dotarł do pokoju Szarotki!

– Ach tak… – słowa brzmiały spokojnie – istotnie, przypominam sobie…