Выбрать главу

— Przecież wiesz. — Wargezi poprawił biały czepek, którego, jak twierdzili złośliwi, nie zdejmował nawet podczas snu, by nie zdradził łysiny. — Tam zawsze coś jest nie tak. Czekam na Maquise'a, a dociera do mnie wiadomość: odbierajcie biologa Do Do Ki, który jest kobietą z Birmy w średnim wieku. A na liście w ogóle jej nie ma. Przecież wiesz, jak to jest.

Pawłysz nie sprzeczał się, chociaż wiedział, że Wargezi przesadza.

— Widziałem dzikie koty — oświadczył.

— Nie zdziwiłbym się, gdyby żyły tu dusiciele, krokodyle i nietoperze. To istny wykopaliskowy zabytek, a nie statek. Jeśli uda mu się dotrzeć do celu, to będzie to już taka ruina, że wstyd będzie pokazać się ludziom na oczy.

— Myśli pan, że „Anteusz” się rozpadnie?

— Kursancie, wasze dowcipy sanie na miejscu. „Anteuszowi” nic się nie stanie. Chociaż, rzecz jasna, należało już pięćdziesiąt lat temu zawrócić go na Ziemię.

— Dlaczego?

— Współczesne statki poruszają się dwukrotnie szybciej,

— No bo to współczesne. — Pawłysz przyłapał doktora na błędzie logicznym i ucieszył się z tego.

Wargezi, posiadacz ostrego nosa, nie spodobał mu się od pierwszej chwili. Doktor potrafił znaleźć ciemne strony każdej sytuacji. Oczywiście, z psychologicznego punktu widzenia — a Pawłysz miał zajęcia z psychologii — w dużej załodze powinny być wymieszane różne typy emocjonalne. Najprawdopodobniej więc Wargezi trafił tu jako urozmaicenie psychologiczne. Ale Pawłysz miał go dość już od chwili poznania w ziemskim ośrodku przygotowania, gdzie trafili do jednego pokoju w hotelu.

— A kabiny? — Wargezi nigdy się nie poddawał. — Przecież to zeszły wiek!

— Wiele w nich zmieniono.

— Nie zaryzykowałbym taką kabiną podróży do mamy w Mediolanie.

— Ale dotarł pan tutaj.

— Pracują resztkami możliwości. Nie zdziwię się, gdy kabina wysiądzie. Rozumiesz, co to znaczy?

— Raczej by nas tu nie wysłano, gdyby to było takie niebezpieczne.

— Sprawa dotyczy próżności całego globu. — Wargezi podrapał się po nasadzie nosa. Kiedy się złościł, zawsze drapał się w tym miejscu.

„A co ja robią, kiedy się złoszczę?” — pomyślał Pawłysz. Nic mu nie przychodziło do głowy.

— Próżność człowieka należałoby ograniczyć. Zawsze jest coś powyżej: Społeczeństwo, państwo. Ale ofiarą próżności całego globu może stać się nie tylko stetryczały statek, ale i cały kontynent. „Anteusz” od dawna już nie jest statkiem, a symbolem. Symbolem naszej mocy, symbolem naszej dumy. My, patrzcie tylko, rzuciliśmy wyzwanie Galaktyce! Nie boimy się odległości! A rozum milczy! Po co nam ten „Anteusz” i ta podróż, która straciła sens na długo przed jej zakończeniem?

— Przecież pan wie, że to nie jest tak.

— Udowodnij mi to, młodzieńcze. — Ruchy Wargeziego wciąż były odmierzone i opanowane. Zanotował wynik analizy, wylał zawartość probówek, odniósł je do zmywarki, zdjął kitel i starannie go złożył. — Udowodnij mi, że nie jesteśmy ofiarami próżności wielu ludzi, z których każdy oddzielnie jest pozbawiony mocy, ale w grupie reprezentują oni efemeryczną substancję, czyli opinię globu!

— Przecież tyle zostało zrobione przez te lata! — Pawłysz nagle poczuł się jak na egzaminie. — Ileż doświadczeń, odkryć. Ile jeszcze można będzie zrobić! W końcu, nawet jeśli statek nie doleci, to sama podróż jest już wielkim wydarzeniem! Przecież pan wie, że dolecimy. I ustawimy tam, na powierzchni planety, kabinę.

— A planeta okaże się niezaludniona!

— Nie ma pustych planet! To będzie pierwsza kabina w Ga-lakktyce. Będziemy mogli przenosić się o miliardy kilometrów, jak byśmy znajdowali się na Ziemi!

— Pusta kabina na pustym globie! Pawłysz rozłożył ręce.

Stanzo, który właśnie wszedł do sekcji i najwyraźniej nieruchomo przysłuchiwał się dyspucie, postanowił wtrącić się:

— Giovanni — powiedział — nie zbijaj z pantałyku młodzieży.

— Niech się hartuje.

— Co cię gryzie?

Stanzo jest szefem ośrodka teleportacji. Wcześniej pracował tu z Wargezim. Stanzo to rzadki wyjątek na statku. Jest tu po raz drugi. Już odstukał jedną wachtę sześć lat temu.

— Grań energetyczna — odpowiedział Wargezi. — Przecież wiesz.

— Myślą nad tym mądrzejsi od nas.

— Nie ma nikogo mądrzejszego od nas — nie zgodził się Wargezi. — A ja twierdzę, że cały ten eksperyment niedługo się sfajczy.

— Dobra, na razie poczekajmy.

Pawłyszowi wydało się, że Stanzo nie chce prowadzić tej rozmowy przy studencie. Jakby na potwierdzenie tego powiedział:

— Jeśli nie jesteś zmęczony, to idź do messy. Tam przydadzą się młode, mocne dłonie.

— Do czego?

— Najprawdopodobniej do siekania sałaty.

7

W ciągu stu lat „Anteusz” obrósł rytuałami jak poszycie żaglowca skorupiakami.

Jednym z takich tradycyjnych rytuałów był Podwójny Obiad.

Wymiana załogi trwała na „Anteuszu” tydzień. W miarę tego, jak na pokładzie pojawiali się nowi członkowie załogi, „starcy” wracali na Ziemię. Nadchodził taki moment, kiedy mniej więcej połowa wróciła już na Ziemię, a połowa nowicjuszy znajdowała się na pokładzie. Tego dnia, trzeciego dnia wymiany załogi, odbywał się Podwójny Obiad.

Podwójny, ponieważ odbywał się jednocześnie na Ziemi, w Ośrodku Sterującym, i na statku. Na Ziemi połowa nowicjuszy częstowała tych, którzy wrócili z „Anteusza”. Na Statku zaś seniorzy częstowali tych nowicjuszy, którzy dopiero co się tu znaleźli. Obiady zaczynały się jednocześnie.

Nikt prócz obu załóg nie miał prawa uczestniczyć w obiadach.

Jakość poczęstunku była sprawą nadzwyczaj honorową.

Do obiadu przygotowywano się długo, całymi tygodniami.

O niektórych, najbardziej udanych, krążyły legendy.

Dziesięć lat temu pewna zmiana wyhodowała na „Anteuszu” ostrygi.

Był to wybitny eksperyment biologiczny. Ostrygi zostały wyhodowane w sztucznej morskiej wodzie i musiały osiągnąć odpowiednie gabaryty w ciągu kilku miesięcy.

Serwowano je wówczas na przekąskę. Mało kto je jadł, ale oszołomieni byli wszyscy.

Tym razem obiad był wspaniały, ale nie nieprawdopodobny.

Pawłysz przyszedł do messy, raczej mając nadzieję, że zobaczy Grażynę, niż płonąc z ochoty do pomocy. Ale Grażyny tu nie było, okazało się, że przekazywała wachtę zmiennikowi. Wkrótce z messy Pawłysz został po prostu przepędzony — jego obecność tam była złamaniem tradycji.

Wtedy świadomie naruszył dyscyplinę. Niespecjalnie mocno, ale jednak niedopuszczalnie. Ruszył mianowicie do sekcji grawitacyjnej.

Droga zajęła mu sporo czasu. Mimo że rozmieszczenie pomieszczeń statku było Pawłyszowi znane, to w rzeczywistości wszystko wyglądało zupełnie inaczej niż na planach czy schematach. Pawłysz wyobraził sobie położenie sekcji grawitacyjnych względem messy, ale drzwi, które miały łączyć te miejsca były zamknięte. Postanowił przejść przez sterówkę, ale pomyliwszy korytarze, trafił do mrocznej sali komputerowej, gdzie w niskich fotelach siedzieli dwaj nawigatorzy.

Pawłysz znieruchomiał na progu.

Oczywiście mógł wejść i zapytać, jak się idzie do grawitacji, ale wyglądałby niezręcznie, jak błądzący po pokładzie chłopczyk.

Stał więc nieruchomo, usiłując wyobrazić sobie, dokąd powinien teraz skierować swoje kroki.

— Nie było potwierdzenia — powiedział jeden z nawigatorów.