KTO NAPRAWDĘ BYŁ ZŁY?
BEZBRONNE DZIECKO?
A MOŻE MATKA, KT”REJ UFAŁ, KOBIETA, KT”RA GO ZAMORDOWAŁA?
KTO BYŁ PRAWDZIWYM POTWOREM?
TO BIEDNE, NIESZCZĘŚLIWE DZIECKO?
A MOŻE MATKA, KT”RA ODM”WIŁA MU MIŁOŚCI?
OSĄDŹCIE SAMI.
Conrad napisał te słowa przed dwudziestu pięciu laty i dokładnie oddawały one stan jego ducha w owych dniach. Chciał powiedzieć całemu światu, że Ellen była zabójczynią, bezlitosną bestią, chciał, by wszyscy zobaczyli, co uczyniła i potępili ją za jej okrucieństwo.
Poza sezonem słój z dzieckiem był przechowywany w domu Conrada, w Gibsontown na Florydzie. Przez resztę roku podróżował z Yancym i jego trupą jako publiczne świadectwo perfidii Ellen.
Za każdym razem, kiedy rozbijali obóz w nowym miejscu, Conrad jeszcze przed otwarciem lunaparku dla zwiedzających przychodził do tego namiotu, by upewnić się, że słój bezpiecznie dotarł do celu. Spędzał kilka minut w towarzystwie swego zmarłego syna, powtarzając w duchu nieubłaganą przysięgę zemsty.
Victor spoglądał na ojca ogromnymi, niewidzącymi oczyma. Niegdyś zieleń tych oczu była jaskrawa i połyskliwa. Niegdyś oczy te były żywe, przenikliwe, pytające, przepełnione zuchwałością i pewnością siebie, nie pasującymi do tak małego dziecka.
Teraz jednak były one mętne i matowe. Zieleń nie była nawet w połowie tak czysta jak za życia; lata przebywania w roztworze formaliny wyssały kolor z oczu, a nieuniknione procesy śmierci pokryły źrenice cieniutką mlecznobiałą błonką.
W końcu, czując w sobie odnowioną moc gniewu i żądzę odwetu, Conrad wyszedł z namiotu i wrócił do Tunelu Strachu.
Gunther stał już na platformie przy wejściu, ubrany jak zawsze w strój Frankensteina Ujrzał Conrada i natychmiast zaczął warczeć i wymachiwać groźnie rękoma, jak gdyby odgrywał przedstawienie dla odwiedzających tunel gości.
Duch siedział w kasie i rozrywał papierowe rulony, by ułożyć w szufladkach kasy rzędy ćwierćdolarówek oraz dziesięcio- i pięciocentówek; jego bezbarwne oczy odbijały srebrzyste błyski wysypywanych monet.
– Otworzą bramę pół godziny wcześniej – rzekł Duch. – Wszyscy są zwarci i gotowi, a jak słyszałem, na zewnątrz czeka już tłum spragnionych wrażeń mieszczuchów.
– To będzie dobry tydzień – mruknął Conrad.
– Taak – zgodził się Duch przesuwając smukłą dłonią po rzadkich, cienkich włosach. – Też mi się tak wydaje. Może nawet uda ci się zwrócić dług.
– Co?
– Mówiłeś, że masz dług wobec jakiejś kobiety – rzekł Duch. – Tej, której dzieci bez przerwy poszukujesz. Może ci się poszczęści i znajdziesz ją właśnie tutaj.
– Właśnie – rzucił półgłosem Conrad. – Może tu ją odnajdę.
O ósmej trzydzieści w poniedziałkowy wieczór Ellen Harper siedziała w saloniku domu przy Mapie Lane, usiłując przeczytać artykuł z najnowszego numeru „Redbook". Nie była w stanie się skupić. Za każdym razem, kiedy docierała do końca akapitu, nie potrafiła sobie przypomnieć, co przeczytała i musiała zrobić to ponownie. W końcu przerwała lekturę i po prostu kartkowała czasopismo, oglądając zdjęcia i regularnie upijając łyk ze szklaneczki wypełnionej wódką i sokiem pomarańczowym.
Chociaż było jeszcze wcześnie, miała mocno w czubie.
Nie czuła się DOBRZE. Nie na dłuższą metę. Ale nie było jej też źle. Była otępiała, ale jeszcze za mało.
Była w pokoju sama. Paul znajdował się w swojej pracowni przy garażu. Jak zwykle przyjdzie o jedenastej, aby obejrzeć ostatnie wiadomości, a potem położy się do łóżka. Joey w swoim pokoju sklejał plastikową figurkę Łona Chaneya w roli Upiora z Opery. Amy też była u siebie. Z wyjątkiem krótkiego pojawienia się przy stole na kolacji, dziewczyna od powrotu z kliniki doktora Spanglera zaszyła się w swoim pokoju i spędziła tam całe popołudnie.
Dziewczyna. Ta cholerna, zuchwała, rozpustna dziewczyna! BYŁA W CIĄŻY! Naturalnie nie mieli jeszcze wyników testów. To potrwa kilka dni. Ale ona WIEDZIAŁA. Amy była w ciąży.
Czasopismo zaszeleściło w drżących dłoniach Ellen. Odłożyła „Redbook" na stolik i weszła do kuchni, by przyrządzić sobie kolejnego drinka.
Niebyła w stanie przestać się martwić sytuacją, w jakiej się znalazła Nie mogła pozwolić Amy, by urodziła dziecko. Ale gdyby Paul dowiedział się, że za jego plecami podjęła decyzję o zabiegu, na pewno nie byłby zadowolony. W gruncie rzeczy był człowiekiem cichym, łagodnym i pokornym; godził się, aby to ona zajmowała się domem i kierowała życiem ich wszystkich. Bywały jednak sytuacje, kiedy wpadał w gniew, a wówczas potrafił być twardy i bezwzględny.
Gdyby Paul dowiedział się post factum o aborcji, zapragnąłby zapewne dowiedzieć się, dlaczego ją przed nim zataiła i czemu zgodziła się na coś takiego. Musiałaby wymyślić jakieś sensowne i chwytające za serce wyjaśnienie. Na razie jednak nie miała zielonego pojęcia, co by mu powiedziała, gdyby dowiedział się o aborcji.
Przed dwudziestu laty, kiedy poślubiła Paula, powinna była powiedzieć mu także o roku spędzonym w wesołym miasteczku. Powinna była opowiedzieć mu o Conradzie i odrażającej istocie, którą wydała na świat. Ale nie zrobiła tego.
Była słaba. Ukryła przed nim prawdę. Obawiała się, żeby jej nie znienawidził i nie porzucił, gdyby dowiedział się o jej błędach z przeszłości. Gdyby jednak powiedziała mu o wszystkim wtedy, na początku ich znajomości, nie byłaby teraz w tak poważnych tarapatach.
Kilkakrotnie podczas ich małżeństwa mało brakowało, by ujawniła mu swoje tajemnice. Kiedy mówił, że chce mieć dużą rodzinę, sto razy była bliska wyznania: „Nie, Paul. Nie mogę mieć dzieci. Widzisz, miałam już kiedyś jedno i ono nie było zdrowe. Nie było normalne. Właściwie to nie był człowiek, ale COŚ. Jakiś stwór. Chciał mnie zabić, więc ja zabiłam go pierwsza. Być może to okropne dziecko było w całości produktem chorych genów mojego pierwszego męża. Może nie było w tym mojej winy. Wolę jednak nie ryzykować. " Wielokrotnie była bliska wypowiedzenia na głos tego wyznania, ale nigdy tego nie uczyniła – zawsze zdołała się pohamować, wierząc naiwnie, że miłość jest w stanie przezwyciężyć wszystko.
Później, kiedy była w ciąży z Amy, prawie odchodziła od zmysłów ze zmartwienia i zgrozy. Dziecko urodziło się jednak normalne. Na pewien czas, na kilka błogosławionych tygodni zdołała uspokoić trawiące ją wątpliwości -sprawił to widok pulchnego, różowiutkiego, wesołego, zupełnie NORMALNEGO dziecka.
Niebawem jednak doszła do wniosku, że nie wszystkie dziwolągi miały deformacje fizyczne. Skaza, wada, potworna różnica sprawiająca, że byli inni niż normalni ludzie, mogła zawierać się wyłącznie w umyśle.
Dziecko, które urodziła Conradowi, było nie tylko ułomne fizycznie. Było złe – wręcz emanowało złem, cuchnęło nim, było potworem w pełnym znaczeniu tego słowa. Czy istniała możliwość, że jej drugie dziecko również było nienormalne tak jak Victor, pomimo że nie miało żadnych widocznych wad fizycznych?
Być może robak zła zagnieździł się głęboko, w umyśle dziecka i niewidoczny drążył coraz dalej i dalej, czekając na stosowną chwilę, aby się ujawnić.
Ta niepokojąca ewentualność była niczym kwas. Przeżerała szczęście El-len, naruszyła, a potem do reszty zniszczyła jej optymizm. Niebawem zupełnie przestała cieszyć się radosnym gaworzeniem i śmiechem dziecka. Przyglądała się czujnie niemowlęciu, zastanawiając się, jakie paskudne niespodzianki zgotuje jej w przyszłości. Może którejś nocy, kiedy urośnie i nabierze sił, za-kradnie się do sypialni rodziców i zamorduje ich we śnie.
Bała się, że traci zmysły; przecież dziecko mogło być całkiem normalne, a upiorne wizje stanowiły jedynie odzwierciedlenie lęków rodzących się w jej umyśle. Często się nad tym zastanawiała. Jednak za każdym razem, kiedy zaczynała kwestionować własną poczytalność, przypomniała sobie ów koszmarny pojedynek ze złowrogim, krwiożerczym pomiotem Conrada i to ciągle żywe wspomnienie bez trudu przekonywało ją, że miała uzasadniony powód, aby się bać i nigdy nie tracić czujności.