– Serio?
– O, tak. To wręcz z ciebie emanuje – rzekł nieznajomy.
– Sądzi pan, że mógłbym któregoś dnia… zostać lunaparkowcem? – spytał Joey.
– Ty? Ależ oczywiście. Masz w sobie to COŚ – zapewnił obcy pan. -Mógłbyś być lunaparkowcem i kim tylko zechcesz. Właśnie dlatego cię zawołałem. Widziałem to wyraźnie, nawet stojąc na platformie przy tunelu.
– No cóż… – zaczął Joey zakłopotany.
– Masz – powiedział nieznajomy. – Chcę ci to dać.
Sięgnął do kieszeni i wyjął dwa różowe, cienkie, prostokątne kartoniki.
– Co to takiego? – zapytał Joey
– Dwie darmowe przepustki do lunaparku.
– Żartuje pan.
– Czy wyglądam na dowcipnisia?
– Czemu mi je pan daje?
– Już ci powiedziałem – rzekł nieznajomy. – Masz w sobie to COŚ. Jak mówią lunaparkowcy, po prostu jesteś do tego stworzony. Tak czy inaczej, jeśli widzę kogoś, kto jest obdarzony tym szczególnym darem, zawsze wręczam mu parę darmowych przepustek. Przyjdź któregoś wieczoru i przyprowadź przyjaciela. Albo brata. Masz brata?
– Nie – odrzekł Joey.
– Siostrę?
– Tak.
– Jak ma na imię?
– Amy.
– A ty?
– Joey.
– Joey jak?
– Joey Alan Harper.
– Ja mam na imię Conrad. Muszę podpisać ci przepustkę. – Wyjął z drugiej kieszeni długopis i zamaszystym ruchem, dokładnie tak, jak tego oczekiwał Joey, złożył dwa podpisy na małych kartonikach.
– Bardzo panu dziękuję – rzekł Joey, uśmiechając się promiennie. – To wspaniałe!
– Wesołej zabawy – powiedział z uśmiechem nieznajomy. Miał bardzo białe zęby. – Może któregoś dnia zostaniesz lunaparkowcem i to ty będziesz wręczał darmowe przepustki ludziom, którzy są wyróżnieni tym niezwykłym, szczególny darem.
– Aaa… ile muszę mieć lat? – zapytał Joey.
– Aby zostać lunaparkowcem?
– Tak.
– Wiek nie gra tu żadnej roli.
– Czy dziesięciolatek też mógłby się do was przyłączyć?
– Sierota, owszem. Bez problemu – stwierdził Conrad. – Albo dzieciak, którego rodzice w ogóle się nim nie zajmują. Gdyby jednak miał kochającą rodzinę, która wszczęłaby poszukiwania, prędzej czy później musiałby wrócić do domu.
– Ale czy wy… znaczy, lunaparkowcy… nie ukrylibyście takiego chłopaka? – zapytał Joey. – Gdyby on nie chciał wrócić do domu, nie ukrylibyście go?
– Nie moglibyśmy tego zrobić – odrzekł mężczyzna. -To wbrew prawu. Gdyby jednak nikomu na nim nie zależało, gdyby nikt go nie chciał, lunapark by się nim zaopiekował. Zawsze tak było i zawsze tak będzie. A co z tobą? Założę się, że twoi rodzice bardzo cię kochają!
– Wcale nie – rzekł Joey.
– Na pewno. Muszą cię bardzo kochać. A twoja mama?
– Nie – odparł Joey.
– Nie wierzę. Na pewno jest bardzo dumna, że ma takiego ładnego, bystrego synka.
Joey pokraśniał.
– Jesteś podobny do twojej mamy? – zapytał Joey.
– No… tak. Jestem bardziej podobny do niej niż do taty.
– Te same ciemne oczy i ciemne włosy?
– Tak – odparł Joey. – Jak moja mama.
– Wiesz… – zaczął Conrad. – Znałem kiedyś kogoś, kto wyglądał prawie tak samo jak ty.
– Kogo? – zapytał Joey.
– Pewną bardzo miłą kobietę.
– Ja nie wyglądam jak kobieta! – oburzył się Joey.
– Nie, nie – wycofał się pospiesznie Conrad. – Oczywiście, że nie. Ale masz takie same ciemne oczy i włosy jak ona. I jest też pewne podobieństwo w rysach twarzy.. Wiesz, to całkiem możliwe, że ona ma synka i to właśnie w twoim wieku. Tak. To całkiem możliwe. Wyobrażasz sobie, co by to było, gdyby okazało się, że jesteś synem mojej od dawna nie widzianej przyjaciółki?
Nachylił się do Joeya. Białka jego oczu miały lekko żółtawy odcień. Na ramionach widniały drobinki łupieżu, w wąsach utkwił okruszek chleba. Jego głos zabrzmiał ciepło, kiedy zapytał:
– Jak ma na imię twoja mama?
Nagle Joey ujrzał w oczach obcego, coś co spodobało mu się jeszcze mniej niż wyraz oczu albinosa. Wbił wzrok w dwa krystalicznie czyste, błękitne punkciki i odniósł wrażenie, że jego życzliwość była wyłącznie grą. Tak jak w filmie The Rockford files, gdzie prywatny detektyw Jim Rockford wydawał się pozornie życzliwy, miły i przyjazny, ale robił to tylko po to, by wyciągnąć od nieznajomego garść istotnych informacji, i to w taki sposób, by tamten nie zorientował się, że ktoś ciągnie go za język. Nagle Joey poczuł, że ten mężczyzna próbował go omamić, dokładnie tak, jak robił to Jim Rockford.
Tyle tylko, że Jim Rockford, pomimo swej fałszywej życzliwości, był w gruncie rzeczy porządnym, miłym facetem. Conrad zaś, ukrywający się za fasadą fałszywego uśmiechu, wcale nie był miły. W głębi jego błękitnych oczu nie było życzliwości ani ciepła… była tam jedynie ciemność.
– Joey?
– Tak?
– Spytałem, jak ma na imię twój a mama.
– Leona – skłamał Joey, choć w głębi duszy nie wiedział, dlaczego nie powinien powiedzieć prawdy. Czuł, że popełniłby niewybaczalny, największy błąd w całym swoim życiu. Leona była matką Tommy'ego Culpa.
Conrad popatrzył na niego surowo.
Joey chciał odwrócić wzrok, ale nie mógł.
– Leona? – zapytał Conrad.
– Tak.
– No cóż… może moja przyjaciółka zmieniła imię. Nigdy nie lubiła swego imienia. Może to jednak jest twoja matka. A ile ona ma lat?
– Dwadzieścia dziewięć – odrzekł pospiesznie Joey, przypominając sobie, że matka Tommy'ego Culpa wyprawiała niedawno przyjęcie urodzinowe, na którym -jak twierdził Tommy – goście popili się jak świnie.
– Dwadzieścia dziewięć? – spytał Conrad. – Na pewno?
– Jestem pewien – rzekł Joey. – Bo mama ma urodziny dzień przed moją siostrą, tak że co roku wyprawiamy jedno przyjęcie po drugim. Moja siostra skończyła osiem, a mama dwadzieścia dziewięć lat.
Zdziwił się, że kłamstwo tak łatwo przechodziło mu przez usta. Zwykle szło mu raczej kiepsko. Nie był w stanie nikogo oszukać. Tym razem jednak było inaczej. Zupełnie jakby ktoś starszy i mądrzejszy przemawiał przez niego.
Nie wiedział, skąd wzięło się w nim przekonanie, że nie wolno powiedzieć temu mężczyźnie prawdy. Mama nie mogła być kobietą, której poszukiwał Conrad – uważała, że wszyscy lunaparkowcy to szumowiny i złodzieje. Jednak okłamał Conrada i miał wrażenie, że ktoś inny kierował jego językiem, ktoś, kto nad nim czuwał, ktoś jak… Bóg.
Była to naturalnie idiotyczna myśl. Aby sprawić Bogu przyjemność, należało zawsze mówić prawdę. Dlaczego Bóg miałby skłaniać cię do kłamstwa?
Niebieskie oczy mężczyzny złagodniały, a gdy Joey powiedział, że jego matka ma dwadzieścia dziewięć lat, z jego głosu znikło również napięcie.
– No cóż – oznajmił lunparkowiec. – Wygląda na to, że twoja mama tonie moja stara przyjaciółka. Kobieta, o której myślę, powinna mieć teraz około czterdziestu pięciu lat.
Wpatrywali się w siebie przez dłuższą chwilę, chłopiec i nachylony w jego stronę mężczyzna, aż w końcu Joey powiedział:
– No to… dziękuję za darmowe przepustki.
– Jasne, jasne – rzekł mężczyzna, prostując się. Najwyraźniej chłopiec zupełnie przestał go interesować. – Przyjemnej zabawy, chłopcze. – Odwrócił się i pomaszerował w kierunku Tunelu Strachu.
Joey ruszył w przeciwną stronę, by przyjrzeć się, jak robotnicy stawiają Ośmiornicę.
Później spotkanie z niebieskookim lunaparkowcem wydawało mu się równie ezoteryczne jak sen. Jedynie dwie różowe przepustki ze zgrabnymi podpisami Conrada Strakera na obu z nich były dowodem na to, że zdarzenie faktycznie miało miejsce, że nie stanowiło wytworu wyobraźni Joeya. Przypomniał sobie swój strach i to, w jaki sposób oszukał nieznajomego, ale nie potrafił odnaleźć w sobie owego osobliwego odczucia, które sprawiło, iż uznał kłamstwo za uzasadnioną konieczność – i zawstydził się, że postąpił w taki, a nie inny sposób. Chyba jednak powinien był powiedzieć prawdę.