Выбрать главу

– Co pani widzi? – spytała Liz.

Madame Zena nie odpowiedziała. Jej twarz nabrała tak upiornego wyrazu, że Amy wyraźnie się zaniepokoiła.

– Nic… – powiedziała Madame Zena.

Najwyraźniej Liz w dalszym ciągu uważała, że Cyganka udaje. Zupełnie nie zwróciła uwagi na wyraz nie skrywanej zgrozy malujący się na twarzy wróżki, który Amy wydawał się wręcz uderzający.

– Ja nie… – zaczęła Madame Zena, po czym przerwała i oblizała wargi. -Ja nigdy…

– Co mnie czeka? – zapytała Liz. – Bogactwo, sława, czy może jedno i drugie?

Madame Zena przymknęła na chwilę oczy, powoli pokręciła głową i ponownie zajrzała w głąb kuli.

– Mój Boże… ja… ja…

Powinniśmy stąd wyjść, pomyślała nagle Amy. Powinniśmy stąd wyjść, zanim ta kobieta powie nam coś, czego nie chcemy usłyszeć. Powinniśmy wstać i uciec stąd, gdzie oczy poniosą.

Madame Zena uniosła wzrok znad kuli. Jej twarz była blada, bez kropli krwi.

– Co za aktorka! – rzucił półgłosem Richie.

– Stek bzdur – mruknął ponuro Buzz.

Madame Zena zignorowała ich i odezwała się do Liz:

– Ja… eee… wolałabym nie przepowiadać ci przyszłości… przynajmniej na razie. Potrzebuję… eee… czasu na interpretację tego, co zobaczyłam w kuli. Najpierw przepowiem przyszłość twojej przyjaciółce, a potem… eee… jeśli nie masz nic przeciw temu… wrócimy do ciebie.

– Jasne – zgodziła się Liz, uznając zachowanie wróżki za rodzaj zabawy z klientem, mającej na celu wyciągnięcie od niego jak największej sumy pieniędzy za „bardziej konkretne" przepowiedzenie przyszłości. – Mnie się nie spieszy, mogę zaczekać.

Madame Zena odwróciła się do Amy. Oczy wróżki wydawały się inne niż przed kilkoma minutami; wyglądała jak osoba, która zobaczyła ducha.

Amy chciała wstać i wyjść z namiotu. Poczuła strumień tej samej energii psychicznej, która zelektryzowała j ą podczas pokazu Marco Wspaniałego. Od stóp do głów zalała ją fala nieprzyjemnego chłodu, a oczyma duszy ujrzała plastyczną wizję grobów, gnijących zwłok i szczerzących zęby kościotrupów -upiorne obrazy przesuwały się błyskawicznie jak fragmenty teledysków puszczone na zawieszonym przed jej oczyma ekranie. Usiłowała się podnieść, ale nie mogła. Serce dudniło jej w piersi.

To znowu te narkotyki, nic więcej. Tylko narkotyki. Coś, co Liz dodała do trawki. Żałowała, że wypaliła tego dodatkowego skręta; powinna była postawić się Liz i odmówić.

– Zadam ci teraz kilka pytań dotyczących ciebie i twojej rodziny – powiedziała drżącym głosem Madame Zena, bez odrobiny teatralnej przesady, którą okazywała przepowiadając przyszłość Liz. -Tak jak już wcześniej powiedziałam twojej przyjaciółce… potrzebuję tych informacji, by zogniskować swoje nadprzyrodzone umiejętności.

Zachowywała się tak, jakby chciała, podobnie jak Amy, poderwać się z miejsca i wybiec ze swego namiotu.

– Proszę pytać – wyszeptała Amy. – Nie chcę tego wiedzieć… ale muszę.

– Ej, co tu się dzieje? – spytał Richie. On też odebrał nowe, złe wibracje, które pojawiły się wewnątrz namiotu.

W dalszym ciągu nieświadoma pełnego powagi zachowania wróżki, Liz syknęła:

– Cii, Richie! Nie psuj zabawy! Madame Zena zwróciła się do Amy:

– Jak się nazywasz?

– AmyHarper.

– Ile masz lat?

– Siedemnaście.

– Gdzie mieszkasz?

– Tu, w Royal City.

– Masz siostry?

– Nie.

– Braci?

– Jednego.

– Jak ma na imię?

– Joey. Joey Harper.

– Ile ma lat?

– Dziesięć.

– Wasza matka żyje?

– Tak.

– Ile ma lat?

– Chyba czterdzieści pięć.

Madame Zena zamrugała i oblizała wargi.

– Jaki kolor włosów ma twoja matka?

– Ciemnobrązowe, prawie czarne, jak ja.

– A oczy?

– Bardzo ciemne, jak j a.

– A jak… – Madame Zena chrząknęła i zamilkła. Kruk zatrzepotał skrzydłami.

Wreszcie Madame Zena odezwała się ponownie:

– A jak nazywa się twoja matka?

– Ellen Harper.

Imię podziałało na wróżkę niczym nagły prysznic. Na jej ciele pojawiły się kropelki zimnego potu.

– Znasz panieńskie nazwisko swojej matki?

– Giavenetto – odparła Amy.

Twarz Madame Zeny pobladła jeszcze bardziej, jej ciałem zaczęły wstrząsać dreszcze.

– Co do diabła?… – rzucił Richie, który wyraźnie wyczuł strach w głosie fałszywej Cyganki i to go zaniepokoiło.

– Ciii! – syknęła Liz.

– Stek bzdur – warknął Buzz.

Madame Zena z jawnym wahaniem zajrzała w głąb szklanej kuli, jakby zmuszała się, by to uczynić. Zamrugała, wstrzymała oddech i krzyknęła. Odsunęła krzesło od stołu i wstała. Strąciła szklaną kulę ze stołu; podrabiany kryształ rąbnął głucho o klepisko, ale był zbyt masywny, aby się stłuc.

– Musicie stąd odejść – powiedziała pospiesznie wróżka. – Musicie opuścić wesołe miasteczko. I to natychmiast. Idźcie do domu, pozamykajcie dobrze drzwi i nie wychodźcie na zewnątrz, dopóki lunapark nie wyjedzie z miasta.

Dziewczyny wstały. Liz powiedziała: – Co to za bełkot? Przyszliśmy tu, bo za darmo miałaś wywróżyć nam przyszłość. Nie powiedziałaś nam jeszcze, że czeka nas bogactwo i olbrzymia sława.

Z przeciwnej strony stołu Madame Zena przyglądała się im rozszerzonymi z przerażenia oczyma.

– Posłuchajcie mnie. Ja wcale nie jestem wróżką. Gram. Udaję. Jestem oszustką Nie mam żadnych niezwykłych zdolności. Po prostu nabieram frajerów. Nigdy nie potrafiłam zajrzeć w przyszłość. W tej kryształowej kuli nigdy nie widziałam nic oprócz światła z żarówki wmontowanej w drewnianą podstawę. Ale dziś wieczorem… dosłownie minutę temu… mój Boże… zobaczyłam coś. I nie rozumiem tego, co ujrzałam. Zresztą nawet nie chcę zrozumieć. Jezu, Jezu Chryste, kto by chciał tak naprawdę zaglądać w przyszłość? To nie byłby dar, lecz przekleństwo. Aleja ZOBACZYŁAM. Musicie natychmiast opuścić wesołe miasteczko, nigdzie sienie zatrzymywać, nie oglądać się za siebie. Po prostu odejdźcie stąd.

Patrzyli na nią oszołomieni i zaskoczeni jej słowami. Madame Zena zachwiała się, nogi ugięły się pod nią i ponownie opadła na krzesło.

– Idźcie już, do cholery! Uciekajcie stąd, zanim będzie za późno. Idźcie, przeklęci głupcy! Pospieszcie się!

Gdy wyszli na zewnątrz i stanęli w kręgu mrugających świateł, otoczeni tłumem ludzi i zalewani falami muzyki płynącej z głośników przy karuzeli, długo spoglądali po sobie, czekając, aż któreś z nich zdecyduje się coś powiedzieć.

Pierwszy odezwał się Richie.

– O co jej chodziło, do cholery?

– To wariatka – mruknął Buzz.

– Nie sądzę – odparła Amy.

– Jakaś świruska – upierał się Buzz.

– Czy w dalszym ciągu nie rozumiecie, co się stało? – spytała Liz. Roześmiała się i wesoło klasnęła w dłonie.

– Jeżeli możesz nam wyjaśnić tę zagadkę, to powiedz – rzuciła Amy, wciąż jeszcze czując przejmujący do szpiku kości chłód wywołany wspomnieniem wyrazu twarzy Madame Zeny, kiedy zajrzała w głąb szklanej kuli.

– To podpucha – oznajmiła Liz. – Strażnicy z wesołego miasteczka przyuważyli nas, jak popalaliśmy trawkę. Nie chcą mieć kłopotów z narkotykami na terenie lunaparku, ale nie mają również ochoty powiadomić glin. Lunaparkowcy nie przepadają za blacharzami. I dlatego zaaranżowali ten numer z albinosem; on daje nam darmowe bilety do wróżki, a jej zadaniem jest popędzić nam kota.