Выбрать главу

Skurwysyn!

Od wielu lat Jason nie myślał o Amy i nie chciał tego robić. Pozostawił tę część swojego życia za sobą w dniu, w którym sędzia wysłał go do Harvardu, gdzie harował jak wól, żeby dziadek był z niego dumny. I żeby zapomnieć.

Pamiętał, jak sędzia zawołał go i powiedział, że doktor Macklin został zwolniony ze stanowiska i dlaczego. Potem już do śmierci nie wspominał o tym. Kazał Jasonowi obiecać, że nie dopuści do tego, żeby nazwisko Dewitt zostało splamione, bez względu na to, co będzie musiał zrobić…

Jason otworzył drzwi, podszedł do barku i nalał sobie łyk szkockiej. Chociaż bardzo niechętnie przyznał się do tego przed sobą, staruszek nadal kierował jego życiem. Prosto z grobu.

Zrobi to, co trzeba. Nazwisko Dewitt pozostanie czyste. Jason bardzo dobrze umiał dochowywać tajemnic.

* * *

Słowo „ulga” to za mało, by opisać to, co poczuła, gdy Blake podał jej klucz do pokoju i powiedział, że on zamieszka obok, w tym samym korytarzu. W czasie jazdy przyszło jej do głowy, że Blake będzie chciał dzielić z nią pokój. Nie była jeszcze na to gotowa.

Gastonian Inn, położony w historycznej dzielnicy Savannah, nie wyglądał na hotel, raczej na starą, odrestaurowaną rezydencję. Blake roześmiał się i powiedział, że trafiła w dziesiątkę.

Casey rozejrzała się po pokoju, w którym stało dwumetrowej szerokości łóżko z baldachimem. Był też kominek, a w łazience wielka marmurowa wanna. Blake miał zabrać ją na obiad do miasta, a następnie na wycieczkę statkiem rzecznym w świetle księżyca. Czulą się jak młoda dziewczyna przygotowująca się do szkolnego balu, chociaż nie miała bukiecika kwiatów, sukienki i sztywnej fryzury.

Ubrana w wygodne spodnie z czarnego jedwabiu oraz równie wygodną bluzkę Casey wsunęła stopy w sandały i nałożyła odrobinę koralowej szminki. Matka nie żałowała pieniędzy na jej garderobę, a gust miała znakomity. Perfumami o zapachu gardenii spryskała się za uszami i na karku. Kiedy dostrzegła swoje odbicie w dużym lustrze, kiwnęła głową z aprobatą. Nadal zdumiewało ją to, że zaledwie kilka dni wcześniej opuściła szpital psychiatryczny. Wtedy nie miała rumieńców na policzkach, czarne włosy były w strąkach, a oczy tak samo puste jak jej życie. Teraz te same oczy lśniły, wydawało się, że nawet przytyła o dwa czy trzy kilogramy.

Słysząc lekkie pukanie do drzwi, chwyciła torebkę. Na progu stał Blake w czarnej smokingowej marynarce i zwężających się ku dołowi wieczorowych spodniach. Zamiast klasycznej białej koszuli wybrał jednak czarną. Emanował seksapilem. Patrzył rozbawiony na Casey, która aż zagapiła się na niego. Odważył się i zerknął w dół.

– Spodnie mam zapięte – powiedział i się zaśmiał. Na jej twarzy mignęło zakłopotanie.

– Przepraszam. Wyglądasz dzisiaj bardzo przystojnie, zaskoczyłeś mnie – wyjaśniła, zamykając za sobą drzwi.

– To dobrze. Lubię, kiedy zastanawiasz się, co się jeszcze zdarzy. Pani, powóz czeka.

Poszli długim korytarzem, trzymając się za ręce. Kinkiety rzucały na nich złotą poświatę, a żółte i białe róże w wazonach rozsiewały odurzający aromat.

Casey nie mogła uwierzyć własnym oczom, gdy wyszli na zewnątrz. Blake mówił serio, kiedy powiedział „powóz czeka”. Wspięli się do środka karety powożonej przez woźnicę ubranego w liberię. Dwa piękne, duże konie czekały na sygnał.

Casey wciągnęła powietrze. Zapach koni, słomy i wyprawionej skóry przenikał wnętrze powozu.

Popatrzyła na Blake’a.

– Nie mogę uwierzyć, że zadałeś sobie tyle trudu.

Stukot końskich kopyt o brukowaną ulicę, ciepły wieczorny wietrzyk dmuchający łagodnie przez małe otwarte okna i Blake siedzący bardzo blisko niej – wszystko to sprawiło, że Casey poczuła się szczęśliwa. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek jeszcze zazna podobnie intensywnego uczucia.

Postanowiła, że nie pozwoli, żeby coś zepsuło ten wieczór. Należał do niej i do Blake’a. I mógł być jedyny.

– Nie zadałem sobie trudu. Zadzwoniłem, podałem im numer mojej visy i voilà! – Wskazał gestem karetę.

– Co to jest visa?

– Och, to karta kredytowa. Wiesz, jak Master Charge. Tylko że teraz nazywa się MasterCard. Jest naprawdę lepsza niż gotówka.

– Byłam wystarczająco długo zamknięta, żeby świat się zmienił. – Westchnęła i wyglądała przez okno, gdy jechali przez historyczną dzielnicę Savannah.

– To park Forsytha – wyjaśnił Blake, gdy zobaczył, że pochyliła się ku oknu. – Przyciąga wielu turystów.

– Jest cudowny – stwierdziła Casey, gdy mijali słynny park.

– Tak, to prawda. Stare Savannah oferuje mnóstwo rozrywek. Można nawet zwiedzać niektóre zabytkowe rezydencje. W kilku z nich opowiada się o duchach. – Blake uśmiechnął się szeroko.

– To na pewno dobra zabawa. Chciałabym kiedyś tu wrócić. Teraz – odwróciła się w jego stronę – chcę się po prostu tym cieszyć. – Wtuliła się w zadziwiająco wygodne siedzenie. Równomierny stukot końskich kopyt uspokajał ją. Powóz nagle się zatrzymał, wytrącając Casey ze stanu odprężenia. Wyjrzała i stwierdziła, że są na East Broad Street.

Blake wręczył woźnicy napiwek i pomógł jej wysiąść. Pantofle na wysokim obcasie nie pasowały do brukowanych ulic Savannah.

Objął ją ramieniem, gdy przebijali się przez tłum zgromadzony przed Domem Piratów.

– My nie musimy czekać? – zapytała Casey, kiedy wchodzili do restauracji.

– Wczoraj zarezerwowałem stolik. Pomyślałem, że ci się tu spodoba. Ogrody, które widzieliśmy na zewnątrz, były pierwszymi eksperymentalnymi ogrodami warzywnymi w Ameryce. W osiemnastym wieku była tu gospoda dla marynarzy i podróżników.

Nie było trudno w to uwierzyć, patrząc na nieobrobione belki stropowe. Tabliczka po prawej stronie informowała, że przy budowie stropu nie użyto ani jednego gwoździa i że belki połączono za pomocą drewnianych kołków. Uśmiechnęła się, bo zdała sobie sprawę, że Blake stale ją zaskakuje.

– Coś zabawnego? – zapytał, gdy hostessa prowadziła ich przez labirynt korytarzy.

– Ty. Nigdy bym nie zgadła, że takie rzeczy na ciebie działają.

– Działają. Zawsze uwielbiałem historię. Co o tym myślisz?

– Jest tu wspaniale. Nie miałam pojęcia, że takie miejsce istnieje.

Usiadłszy w osobnej jadalni, Casey, całkowicie rozluźniona, pozwoliła Blake’owi dowodzić.

Złożył zamówienie w imieniu ich obojga. Nigdy nie widziała tyle jedzenia naraz, nie mówiąc o koszyku piknikowym, który spakowała Mabel. Podczas jazdy spróbowali trochę tego, co przygotowała kucharka, i teraz Casey cieszyła się, że zjedli tylko trochę.

Talerze z krabami królewskimi, błękitnymi i alaskimi, zapełniły stół. Ogromne krewetki pachnące słodko przyprawą Old Bay podane na stosach rozkruszonego lodu i mniejsze krewetki nałożone na podściółki z ryżu, do tego sałatka ze świeżych zielonych warzyw, które, jak powiedział im kelner, pochodziły z ogrodu restauracji. Gdyby to nie wystarczyło, kusiły ich małe bochenki chleba, a także gliniane garnuszki z masłem domowego wyrobu. Druga butelka wina dyskretnie czekała w pojemniku.

– Myślisz, że zjemy to wszystko? – zapytała Casey, gdy sięgała po kraba.

– Coś mi mówi, że gdybym założył się, że nie, na pewno bym wygrał – powiedział Blake, obierając krewetkę.

Nie był to posiłek, który pozwalałby im na przeciągłe spojrzenia i pogaduszki. Wydobywanie cennych kęsów krabów i krewetek okazało się niełatwe. Casey dwukrotnie ukłuła się kleszczami kraba i Blake pokazał jej, jak odciągnąć skorupę, używając jednego z kleszczy jako uchwytu.

Dwie godziny później byli na pokładzie „Królowej Georgii” razem z paroma setkami innych osób, które postanowiły spędzić ten wieczór na statku wolno przesuwającym się wzdłuż brzegu rzeki Savannah.