Выбрать главу

– Nie musisz być taki ostrożny, Blake. Proszę, nie myśl, że powinieneś uważać na każde słowo. Jestem dorosła. Sądzę również, że jestem względnie normalna, a więc proszę, po prostu bądź sobą.

– Masz rację – powiedział.

Podpisał potwierdzenie karty kredytowej. Zamienił parę słów z kierownikiem hotelu, ustalając, że później zostaną zniesione na dół ich bagaże, a potem wyruszyli.

Blake zaparkował bmw dwa kwartały od gabinetu doktora Dewitta, jeden kwartał na północ od River Street, na East Bay.

Casey czuła, że serce wali jej jak młotem, gdy wchodzili do środka. Blake ścisnął jej rękę, w ten milczący sposób dając do zrozumienia, że będzie przy niej bez względu na to, co się stanie. Przy tym mężczyźnie Casey czuła się prawie normalna. Co ważniejsze, Blake sprawiał, że czuła się jak kobieta. Nie jak królik doświadczalny, nie jak obłąkana wariatka. Sprawiał, że czuła się po prostu sobą.

Dyskretnie umieszczona tabliczka informowała, że gabinet doktora Dewitta znajduje się na drugim piętrze. Gdy wchodzili do windy, Casey modliła się, żeby ten nowy lekarz chciał i potrafił jej pomóc. Teraz, gdy miała Blake’a, pragnęła wrócić do zdrowia i żyć pełnią życia.

* * *

Po raz kolejny Jason Dewitt popatrzył na rolex na swoim nadgarstku. Dziewiąta pięćdziesiąt. Za dziesięć minut może znaleźć się na drodze do utraty licencji lekarskiej.

Ostatni wieczór przebiegi zgodnie z planem. O ósmej otworzył drzwi i odebrał pudełko. Wszystko to stało się w ciągu niecałej minuty i nie miał okazji przyjrzeć się posłańcowi. To i tak nie ma znaczenia, pomyślał, gdy znów podchodził do okna. Przez całą noc nie zmrużył oka, mając nadzieję, że los się do niego uśmiechnie i pacjentka się nie pojawi. Zdarzało się to często. Ludzie myśleli, że są gotowi do uporania się ze swoją przeszłością, a kiedy przychodził termin wizyty, wycofywali się. Bardzo liczył na to, że tak właśnie będzie tym razem.

Na wszelki wypadek trzymał LSD w kieszeni. Jeszcze nie wiedział, jak wyjaśni potrzebę zastosowania lekarstw. Terapia regresywna, przynajmniej ten jej rodzaj, którym się zajmował, nie wymagała ich użycia. Będzie się tym martwił dopiero wtedy, kiedy będzie musiał.

Usłyszał trzask drzwi otwierających się w recepcji i wiedział, że jego pacjentka przybyła. Nagle przepełniony wściekłością, Jason obiecał sobie: znajdzie Bentleya i go zabije. To będzie proste, naprawdę. Miał dostęp do wszelkiego typu lekarstw zatrzymujących akcję serca.

Tak, to właśnie zrobi. Z tą myślą usiadł za biurkiem i nałożył okulary.

– Doktorze? – W interkomie rozległ się głos Jo Elli. – Przyszła pani Edwards. Jest umówiona na wizytę.

Odchrząknął.

– Proszę, poproś, żeby weszła.

Pani Edwards nie wyglądała ani trochę tak, jak się spodziewał. Była uosobieniem zdrowia, nie wydawała się udręczona, chociaż, jak dobrze wiedział, wygląd bywa zwodniczy. A co robi tutaj ten mężczyzna? Nikt go nie uprzedził, że pacjentka nie będzie sama. Poradzi sobie z tym.

Wstał, żeby uścisnąć rękę Casey, a potem jej towarzyszowi.

– Proszę usiąść. – Wskazał na dwa krzesła w stylu królowej Anny po drugiej stronie biurka.

– Dziękuję – powiedziała kobieta. Była zdenerwowana tak, jakby chciała uciec. Jason miał nadzieję, że to zrobi. Powie jej przyjacielowi, że to się czasami zdarza, i będzie po wszystkim. Potem znajdzie tego sukinsyna Bentleya i zamknie mu gębę na zawsze.

– Jestem pewien, że najpierw chcą państwo dowiedzieć się wszystkiego na temat terapii regresywnej. Metoda ta nie jest właściwie niczym nowym. Od dość dawna medycyna zna jej zalety w leczeniu wielu chorób psychicznych. – Popatrzył na dwójkę siedzącą naprzeciw niego i pomyślał, że tego nie kupują.

– Doktorze Dewitt, nazywam się Blake Hunter i jestem lekarzem ze Sweetwater, także lekarzem pierwszego kontaktu pani Edwards.

Lekarz? Co za ironia losu. Czy na pewno? Jason poczuł, że zaczyna pocić się pod pachami jak zawsze, kiedy był zdenerwowany.

– A więc jestem pewien, że opowiedział pan pani Edwards o korzyściach, jakie daje terapia regresywna. – Jason uśmiechnął się, mając nadzieję, że zrobi na nich dobre wrażenie. Chciał, żeby czuli, że wybór należy do nich. Nie musiał nakłaniać pacjentów do robienia czegoś, do czego nie byli przekonani. Aż do tego dnia. Zauważył, że kobieta nie jest nastawiona entuzjastycznie i zastanawiał się, dlaczego, do diabła, w ogóle umówiła się na wizytę.

Czy wiedziała, jakie ma przez nią kłopoty? Oczywiście, że nie, odpowiedział samemu sobie. Chętnie położyłby się jako pacjent na własnej kanapie.

Uspokój się, nakazał sobie. Nie byłoby dobrze, gdybyś wzbudził podejrzenia w doktorze Hunterze. Dopiero co poznał tego mężczyznę, a już go nie lubił. Przemknęła mu przez głowę myśl, że być może dlatego, że ten facet wygląda jak lekarz. Jason nie widział kropelek potu na jego górnej wardze, która mimo wczesnej godziny już wyglądała tak, że nie zaszkodziłoby jej drugie golenie.

– Wyjaśniłem to wszystko Casey, doktorze Dewitt. Adam Worthington, kolega po fachu i przyjaciel, opowiedział mi o pańskich dotychczasowych sukcesach. Jestem pod wrażeniem. To właśnie Adam zadzwonił i ustalił termin tej wizyty. Mam nadzieję, że uda się panu pomóc Casey.

– Adam, a tak. Kilka razy braliśmy udział w tych samych konferencjach. Z pewnością dobrze mu idzie. – Ostatnie zdanie było grzecznościowe. Nic go nie obchodził jego dawny znajomy. Jeśli dobrze pamiętał, Adam był przemądrzały i zapatrzony w siebie.

– Praktykuje w Atlancie i idzie mu bardzo dobrze. Powiem mu, że pan o niego pytał.

– Proszę oczywiście to zrobić. Pani Edwards, czy zechciałaby pani opowiedzieć mi o sobie? – zapytał Jason.

Spojrzała na swojego przyjaciela, a pewnie raczej kochanka, jak domyślał się Jason, i ku niemu zwróciła wzrok. Nadal nic. Zobaczył, że kręci młynka palcami, a potem zaczyna skubać skórkę przy paznokciu. Wyraźnie była zdenerwowana. Wszyscy za pierwszym razem zawsze byli zdenerwowani. Westchnął.

Przyciszonym tonem zapytała:

– Czy mogłabym porozmawiać przez chwilę z doktorem Hunterem? W cztery oczy.

Czy ta kobieta naprawdę oczekiwała, że Jason opuści własny gabinet? Nie ruszyła się jednak z miejsca, więc znów westchnął, ale wstał i wyszedł do recepcji.

Gdy zostali sami, Casey odwróciła się w stronę Blake’a.

– Nie mogę tego zrobić.

– Jak to?

– Ten człowiek. Skóra mi cierpnie na jego widok. Przepraszam, nie mogę. – Pochyliła głowę, zbyt zakłopotana, żeby móc patrzeć na Blake’a.

– Hej, jeśli nie podoba ci się ten facet, nie przejmuj się tym. Zawsze możemy wrócić do hotelu. Dopiero o trzeciej trzeba się wymeldować.

Bez przekonania spróbowała zaśmiać się z jego dowcipnej odpowiedzi w sytuacji, która bynajmniej nie była zabawna. Niezawodny Blake.

– Czy myślisz, że moglibyśmy wymknąć się tylnymi drzwiami? – Zrobiłaby to, gdyby się zgodził.

– Możemy spróbować. – Blake podkradł się do drzwi za biurkiem. Otworzył je i wszedł do środka.

– Łazienka i coś, co wygląda na w pełni zaopatrzony barek. Chcesz jednego na drogę? – Nie czekał na jej odpowiedź. Wyszedł z dwoma oszronionymi butelkami budweisera.

– Blake, odłóż to na miejsce – szepnęła i się roześmiała. Wtedy zrozumiała, że Blake jak zwykle myślał o niej. Zorientował się, że się przestraszyła, i zamierzał ją rozweselać, dopóki bezpiecznie stąd nie wyjdą. Podobało jej się to, a on musiał o tym wiedzieć, bo wetknął jedną ze schłodzonych butelek za pasek z przodu spodni.

– Przestań! Zniknijmy stąd, zanim wróci.

– W porządku, ale piwo idzie z nami. – Blake wcisnął drugą butelkę do jej torebki. Otworzył drzwi i zajrzał do recepcji.