– O tę małą?
– Tak. A także o tę inną dziewczynę, o której pisała Minnie.
Uniósł głowę, ale jego twarz nie zdradzała, o czym myśli. Anna stłumiła jęk.
– Obawiam się, że ten mężczyzna trzyma Minnie w zamknięciu. Wydaje mi się, że planuje coś złego… Może porwanie.
Milczał przez dłuższą chwilę, a potem pochylił się w jej stronę.
– Obawiam się, że to tylko fantazje. Ta Minnie nigdzie przecież nie napisała, że jest zamknięta albo że ktoś ją porwał.
– Nie musi. Niech pan uważnie przeczyta ten list. Mogę przynieść pozostałe. Przecież to jasne, że dzieje się coś złego.
– Jak rozumiem, zajmuje się pani pisaniem powieści sensacyjnych…? – Malone znacząco zawiesił głos.
– Tak, ale to nie ma nic wspólnego z…
– Właśnie takie historie pani opisuje, prawda?
Anna poczuła, że czerwieni się ze złości.
– Co, myśli pan, że to wszystko wymyśliłam?! Albo że badam, jak funkcjonuje policja?!
– Wcale tego nie powiedziałem. – Pochylił się raz jeszcze i spojrzał jej prosto w oczy. – Mam inną teorię dotyczącą tych listów. Ciekawe, czy pani o tym myślała?
Anna gwałtownie się wyprostowała.
– Słucham?
– Nie przyszło pani do głowy, że to może być sprytna pułapka?
– Pułapka? – powtórzyła. – Co pan chce przez to powiedzieć?
– Być może tych listów wcale nie napisała jedenastoletnia dziewczynka, tylko ktoś starszy. Jakiś niezbyt zrównoważony wielbiciel, który bawi się panią jak kot myszką. – Zrobił przerwę, żeby wzmocnić siłę swych słów. – A może udaje, że jest Minnie, żeby się do pani zbliżyć…?
Poczuła nieprzyjemne mrowienie na karku i szybko potrząsnęła głową.
– To niemożliwe!
– Czy aby? – Uniósł w górę brwi. – Pisuje pani książki sensacyjne, a dokoła jest mnóstwo wariatów. Może któremuś spodobały się pani książki. To naprawdę się zdarza.
Ręce zaczęły jej drżeć, więc zacisnęła je na podołku, żeby Malone tego nie spostrzegł. Jednocześnie uniosła dumnie głowę.
– Nie wierzę w takie brednie.
– A powinna pani. – Zajrzał jej głębiej w oczy. – Zważywszy pani przejścia, powinna pani to potraktować bardzo poważnie.
Cała zesztywniała.
– Przepraszam, ale co pan wie…?
– Proszę się zastanowić. Przecież łatwo można panią w ten sposób nabrać. Wiadomo, że ma pani obsesję na punkcie wykorzystywania dzieci.
– Obsesję? Jaką obsesję? Pan wybaczy, ale wcale tak nie uważam. A poza tym co pan wie o tym, co sama przeszłam?
Policjant poprawił się na krześle.
– Przepraszam panią, ale nawet taki tępy gliniarz jak ja potrafi patrzeć i wyciągać wnioski. Jest pani pisarką i nazywa się Anna North. Wydaje pani w Cheshire House. Ma pani zielone oczy, rude włosy i, na oko, trzydzieści sześć lat. – Wskazał jej dłoń. – Poza tym brakuje pani małego palca.
Poczuła się obnażona i ośmieszona. Była zła na siebie i na niego za to, że się nią bawił. Cały czas wiedział, kim jest, ale dopiero teraz puścił farbę. Głupi Rambo. Napisze o nim w następnej książce. Będzie nadętym bufonem, którego w końcu zdegradują za kompromitującą nieudolność… albo za jeszcze coś gorszego.
Spojrzała na niego najchłodniej, jak potrafiła.
– Nie wiedziałam, że tępi gliniarze oglądają E!
Uśmiechnął się do niej przepraszająco, zamknął notes i schował do kieszeni.
– Mam takie gliniarskie hobby, że w wolnym czasie analizuję różne nierozwiązane sprawy. Pani wydała mi się szczególnie interesująca.
– Czuję się pochlebiona – mruknęła kpiąco. – I co? Wie pan już, kto był porywaczem?
– Jeszcze nie, ale powiem pani, kiedy go znajdę. – Zwrócił jej list i wstał, oznajmiając w ten sposób, że spotkanie uważa za skończone.
Anna podniosła się, wręcz dysząc wściekłością.
– Nie będę sobie jednak robiła zbyt wielkich nadziei – stwierdziła ironicznie.
Spojrzał na nią bardziej z rozbawieniem niż urazą, ale to tylko jeszcze bardziej ją rozzłościło.
– Myli się pan. Te listy na pewno napisało dziecko. Wystarczy na nie spojrzeć, żeby stało się to jasne. Nawet gdyby dorosłemu udało się podrobić dziecięcy charakter, to i tak nie oddałby sposobu myślenia właściwego dla tego wieku. Te listy napisało dziecko. Jedenastoletnie dziecko, któremu coś zagraża.
– Przykro mi, ale tak nie uważam.
– Więc nic pan nie zamierza z tym zrobić? – spytała rozgoryczona. – Nawet nie pofatyguje się pan, by sprawdzić adres tej małej?
– Nie, ja nie, jednak śledczy Lautrelle może uznać, że jest to konieczne. Ma tu być jutro. Przekażę mu tę sprawę.
– I własne sugestie – dorzuciła.
Nie zwrócił uwagi na te słowa.
– A pani zalecam daleko posuniętą ostrożność. Proszę nam zgłosić, gdyby wydarzyło się coś dziwnego, i zwrócić szczególną uwagę na nowe osoby. – Zamyślił się na chwilę. – Jak rozumiem, nie podała pani Minnie domowego adresu, prawda?
Nie, tylko taki, pod którym można ją było zastać sześć dni w tygodniu. Jak mogła być tak niemądra?!
– Domowego? – powtórzyła, nie chcąc się przyznać do takiej nieostrożności. – Nie, nie podałam.
– To dobrze. – Wręczył jej wizytówkę śledczego Lautrelle’a. – Proszę dzwonić, gdyby wydarzyło się coś nowego. Na pewno pani pomoże.
Podeszła do drzwi i nacisnęła klamkę. Zatrzymała się jednak i obejrzała na Malone’a.
– Wie pan co, teraz już wcale się nie dziwię, że jest tyle nierozwiązanych zagadek.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Quentin patrzył za wychodzącą Anną North z mieszaniną rozbawienia i zdziwienia. Harlow Grail w jego skromnym biurze. Kto by pomyślał!? Kiedy ją porwano, miał czternaście lat. Doskonale pamiętał ojca i wujów, którzy często rozmawiali o tej intrygującej i tajemniczej sprawie. Spryt i determinacja kidnapera były wręcz zadziwiające, a to, że nigdy nie został schwytany, było następną plamą na honorze policji. Malone przypomniał też sobie telewizyjne wiadomości i zdjęcia zaginionej, która wydawała mu się wtedy najładniejszą dziewczyną na świecie. Wyobrażał sobie, że to właśnie jemu udało się schwytać porywacza, dzięki czemu został bohaterem Hollywood. A potem, kiedy uciekła, bardzo się z tego ucieszył, chociaż wypowiedzi jej rodziny wydawały mu się zupełnie pozbawione sensu. Coś się w tym wszystkim nie zgadzało.
Porwanie Harlow Grail zafascynowało go, podobnie jak wszystkich w Ameryce. To była jedna z pierwszych nierozwiązanych zagadek, którą zajął się po rozpoczęciu kariery w policji.
– Cześć, stary. – Terry stanął obok i wskazał głową wyjście. – Co to za ślicznotka?
– Nazywa się Anna North.
– Może kogoś zabiła? Albo chociaż obrabowała? – zapytał z nadzieją partner.
Quentin uniósł głowę.
– Tylko na papierze. Pisze powieści sensacyjne.
– Naprawdę? A to dobre. Czego od ciebie chciała? Szukała bohatera swojej nowej książki?
Quentin przypomniał sobie jej spojrzenie. Jeśli już, to raczej zrobi ze mnie ofiarę, pomyślał. Głupiego gliniarza, który musi umrzeć, ponieważ nie chce słuchać nad wyraz inteligentnych i przenikliwych powieściopisarek.
– Tak, coś w tym rodzaju – mruknął.
Terry wskazał biurko.
– Jesteśmy wolni. Przyszli La Pinto i Erickson.
Quentin skinął głową.
– Widziałem. Nie wyglądają zbyt dobrze.
– Więc lepiej uciekać, póki jeszcze trzymają się na nogach.
Musiał zgodzić się z kumplem. Odmeldowali się szybko i wyszli na zewnątrz. Dzień był szary i chłodny. W powietrzu czuło się wilgoć. Terry zadrżał i zapiął kurtkę aż pod gardło.