Выбрать главу

Zanim zdążyła zaprotestować, wyjął spod lady złożoną na pół kartkę.

– Może się przyda – dodał.

Podziękowała, włożyła kartkę do torebki i wróciła do interesującego ją tematu:

– Bardzo chciałabym skontaktować się z dziewczynką, która napisała ten list. Czy mogłabym dostać od pana jej prawdziwy adres?

– Przykro mi – powiedział właściciel i spojrzał na nowo przybyłego klienta, a potem znowu na nią. – Niestety, nie mogę go dać.

– Nawet jeśli sprawa jest poważna?

– Gwarantujemy naszym klientom pełną anonimowość. Muszę mieć nakaz prokuratorski, żeby ujawnić ten adres.

– Niech pan posłucha – zniżyła głos i spojrzała mu błagalnie w oczy – to naprawdę ważne. Muszę wiedzieć, kto wynajął tę skrzynkę.

– Przykro mi, ale nic z tego.

– Wiem, że zabrzmi to dziwnie, ale dziecko, które do mnie napisało, jest w niebezpieczeństwie – mówiła niemal szeptem. – Czy nie mógłby pan z tego powodu zrobić wyjątku?

Mężczyzna najwyraźniej jej nie uwierzył. Przestał się uśmiechać, już nie był miły i patrzył na nią jak na natrętną muchę.

– Bardzo proszę. Być może to sprawa życia i śmierci. Jedenastoletnia dziewczynka…

– Nie – przerwał ostro. – Nie robię żadnych wyjątków. Przepraszam panią, ale mam klienta.

Zrozpaczona Anna wyszła na ulicę i zacisnęła pięści, jeszcze bardziej zła na Malone’a. Gdyby to on tutaj przyjechał, na pewno zdobyłby adres Minnie. Nie musiałby nawet prosić. Właściciel punktu nie wyglądał na takiego, który chciałby zadzierać z policją.

Co dalej? – pomyślała.

Nazwisko! Minnie nosi nazwisko Swell, mało typowe dla tych okolic. Musi skontaktować się z Jo i Dianą z „Green Briar Shoppe“. Jo Burris i Diana Cimo znały prawie wszystkich na północnym brzegu jeziora i być może przypadkiem usłyszały to nazwisko od któregoś z klientów butiku.

Anna wsiadła do samochodu i przejechała drogę przelotową Mandeville. Poznała obie panie w czasie swojej pierwszej wizyty na północnym brzegu jeziora. Właścicielki butiku wydały jej się miłe i otwarte. Sama nie wiedziała, kiedy zaczęła je traktować jak przyjaciółki. Po półtorej godzinie wyszła ze sklepu z kostiumem, na który nie mogła sobie pozwolić, i świadomością, że zyskała coś najcenniejszego na świecie.

Butik znajdował się w starej części handlowej Mandeville, niedaleko kwartału, który stał się centrum miasta. Anna zaparkowała bezpośrednio przed sklepem i weszła do środka. Zadźwięczał dzwonek nad drzwiami i Jo, piękna kobieta o trudnym do określenia wieku, spojrzała na nią znad pudełka, które właśnie rozpakowywała.

Na jej ustach natychmiast pojawił się ciepły uśmiech.

– Anna! Właśnie o tobie myślałam – powiedziała niskim głosem, który musiał budzić westchnienia mężczyzn. – Mamy śliczne rzeczy. – Wyjęła z pudełka fioletowy sweterek. – Przy twoich włosach żaden mężczyzna ci się w tym nie oprze.

Anna zaśmiała się, wzięła sweter i przycisnęła do siebie, przeglądając się w lustrze. Spojrzała z żalem na swoje odbicie i zwróciła go Jo.

– No, tak. Gdybym tylko mogła sobie na niego pozwolić…

– Mogłabyś płacić ratami. Co tydzień niewielką sumę. – Zaczęła go składać, potrząsając licznymi bransoletami. – Wyglądasz w nim naprawdę świetnie. Uroczo i seksownie.

Anna nie dała się złamać, chociaż miała wielką ochotę przymierzyć fioletowe cudo, i od razu przeszła do rzeczy, wyjawiając powód swej wizyty.

– Swell? – powtórzyła Jo, ściągnąwszy brwi. Po chwili potrząsnęła głową. – Przykro mi, Anno, ale nie słyszałam.

Anna przypuszczała, że miała niewielkie szanse, aby się czegoś dowiedzieć, ale mimo to była bardzo rozczarowana.

– A może chociaż słyszałaś coś o Minnie? Minnie Swell. Ma jedenaście lat.

Jo od razu pokręciła głową.

– Nie, ale może Diana coś wie. Albo któryś z naszych klientów. Możemy popytać, jeśli to takie ważne.

– Tak, bardzo ważne. Dzięki.

Rozmawiały jeszcze przez chwilę, przy czym Anna starała się zbyć pytania Jo dotyczące powodów poszukiwania dziewczynki. Potem przejrzała jeszcze nowe stroje i w końcu wyszła po kilku „ochach“ i „achach“ oraz obietnicy, że wróci tu, kiedy znajdzie trochę więcej czasu. Niestety nadal nie wiedziała, jak pomóc Minnie.

Kiedy w końcu dotarła do pracy, spóźniona prawie całą godzinę, czekało tam na nią parę wiadomości. Dwie od jej agenta i jedna od doktora Beniamina Walkera. Zadzwoniła do Willa.

– Cześć – przywitała się. – Co słychać?

– Anna? Posłuchaj, wydawnictwo zdecydowało się więcej ci zapłacić.

Poczuła gwałtowny skurcz żołądka.

– Co powiedziałeś?

– Chcą ci więcej zapłacić. Dziś rano dzwoniła do mnie Madeline z Cheshire House.

– Ale dlaczego? – spytała zdziwiona. – Przecież im jeszcze nie odmówiłam, a oni już podnoszą stawkę?

– Wiesz, rozmawiałem z nimi wcześniej. Mówiłem, że to dla ciebie wielkie poświęcenie, trauma, no, takie rzeczy. – Wydał z siebie pełne satysfakcji chrząknięcie. – To był mój pomysł.

Anna z trudem się opanowała, czując, jak gwałtownie wali jej serce.

– Przecież wiesz, że nie chodziło mi o pieniądze – mruknęła ze złością.

– Proponują pięćdziesiąt kawałków.

Rany boskie! Pięćdziesiąt tysięcy dolarów!

– Możesz powtórzyć? – jęknęła.

Kiedy Will raz jeszcze podał kwotę zaliczki, Anna wsparła się na ramieniu Daltona. Wiedziała, że jest to nic w porównaniu z najlepszymi autorami, ale dla niej był to wyraźny skok w porównaniu z dwunastoma tysiącami, które wcześniej dostawała.

– Ile? Ile? – szeptał Dalton, niemal tańcząc z podniecenia.

Przycisnęła telefon do ramienia i pięć razy otworzyła obie dłonie. Dalton przymknął oczy, udając, że mdleje.

– Przy zachowaniu innych warunków umowy – dodał Will. – Chodzi głównie o nieograniczoną możliwość reklamy. Również z twoim udziałem.

Jej radość skończyła się tak nagle, jak zaczęła.

– Nie chcą pójść na ustępstwa?

– Nie, niestety. – Gdy nie odpowiedziała, agent natychmiast dodał: – Tylko pomyśl, nareszcie trafisz na listy bestsellerów. Staniesz się znana. A jeśli ta książka sprzeda się tak, jak sądzi wydawnictwo, to i bogata. Zastanów się, co tracisz. Przy twoich obecnych wynikach trudno ci będzie znaleźć inne wydawnictwo. Uznają, że się nie sprawdziłaś.

Te słowa bolały, a jeszcze bardziej bolał bezosobowy, pozbawiony jakichkolwiek uczuć ton, jakim je wypowiedział.

– Myślałam, że wierzysz w to, co robię.

– Tak, wierzę, ale chodzi jeszcze o to, żeby uwierzyli w ciebie czytelnicy. Na tym rynku nie wystarczy być dobrym pisarzem. Trzeba mieć coś jeszcze. I ty to masz, Anno. Skorzystaj z tego. Nie odrzucaj tej szansy.

– Tak, rozumiem, ale… ale nie mogę. – Potrząsnęła głową dla wzmocnienia swoich słów. – Naprawdę nie mogę!

– Dlaczego tak bardzo siebie krzywdzisz? – spytał już mniej uprzejmie. – Czy nie rozumiesz, że trafiła ci się niepowtarzalna, dosłownie niepowtarzalna szansa? Musisz ją wykorzystać.

– Chciałabym, ale…

– Dobrze, mogę jeszcze negocjować. Dostaniesz więcej pieniędzy. Dostaniesz gwarantowany budżet. Sama podejmiesz decyzję dotyczącą tytułu i okładki. Wydawnictwo uważa, że masz swoje pięć minut i w tej chwili jesteś potencjalną żyłą złota, musisz tylko zgodzić się na warunki, jakie…

– Will, posłuchaj mnie choć przez chwilę. Chciałabym… chciałabym to zrobić, ale nie mogę. Naprawdę nie mogę!

Jej agent milczał bardzo, bardzo długo. Kiedy w końcu się odezwał, miał pełen goryczy, przepełniony rezygnacją głos: