Anna otworzyła usta, żeby zaprzeczyć, ale szybko je zamknęła. Przez moment walczyła ze łzami.
– Nie chciałam jej skrzywdzić – wydusiła z siebie w końcu, pociągając nosem. – Starałam się jej wytłumaczyć, dlaczego nie powiedziałam jej wszystkiego.
– Tak, ja cię rozumiem – powiedziała rozbrojona Paula. – Ale pamiętaj, że nie jestem skrzywdzoną, sponiewieraną nastolatką.
Wyrzuty sumienia mieszały się w Annie z żalem i strachem.
– Naprawdę nie chciałam jej skrzywdzić – powtórzyła. – Kocham Jaye.
Paula pokiwała ze współczuciem głową. Wzięła pudełko i podała je Annie.
– Zatrzymaj to na jakiś czas. Myślę, że Jaye nie miałaby nic przeciwko temu.
Anna wyszła. Idąc, modliła się o to, by okazało się, że Jaye naprawdę uciekła. I żeby opamiętała się jak najszybciej i wróciła do domu.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Piątek, 19 stycznia
Siódmy Wydział policji
Quentin zauważył Annę North, gdy tylko weszła do budynku. Stała w tłumie, przyciskając do piersi blaszane pudełko. Widział ją z profilu. Jej postawa i mina świadczyły o tym, że nie czuje się tu zbyt swobodnie, co nie było niczym dziwnym, zważywszy, że niewiele osób przychodziło na policję z dobrymi wiadomościami.
Uniósł głowę, przyglądając jej się uważnie. Co miała takiego w sobie, że przyciągała wzrok? To prawda, była ładna, może nawet bardzo ładna, ale przecież w tym lokalu było co najmniej kilka efektowniejszych kobiet, a on wcale nie zwracał na nie uwagi. Nie był to też strój, gdyż Anna włożyła tego dnia prosty niebieski sweter, dżinsy i skórzaną kurtkę. Ani nawet wspaniałe, lśniące włosy. Więc co takiego?
Quentin uśmiechnął się lekko do siebie. Sądząc po ostatnim spotkaniu, panna North nie była zachwycona jego metodami działania. Pewnie zmartwi się, jeśli znowu do niego trafi. Ale on lubił wyzwania, zwłaszcza gdy wiązały się z tak atrakcyjnymi kobietami. Wiedział, że to poważna wada, ale wcale się tym nie przejmował.
Podszedł do oficer dyżurnej.
– Cześć, Violet – rzekł, pochylając się nad jej biurkiem. – Pięknie dzisiaj wyglądasz.
Violet DuPré już dawno przekroczyła pięćdziesiątkę i bardzo sprawnie radziła sobie nawet z najbardziej wygadanymi policjantami z Siódemki.
– Przestań mi wciskać kit, Malone, i gadaj, o co chodzi – mruknęła, obrzuciwszy go wzrokiem.
– Cieszę się, że spodobał ci się mój komplement. – Pochylił się jeszcze bardziej w jej stronę i zniżył głos. – Czego chciała ta ruda? Czeka na kogoś?
– Tak jak my wszyscy, tylko że Pan Bóg nie zawsze chce przyjąć zamówienie. – Wyszczerzyła do niego zęby. – A ta ruda chciała rozmawiać z którymś ze śledczych.
– Nie podała mojego nazwiska?
– Przykro mi, Romeo, ale nie.
– Źle mnie zrozumiałaś. Spotkałem się z nią już w Ósemce. Opowiadała o tym, że ktoś uprowadził dziewczynkę, której nie widziała na oczy. Chciałbym zaoszczędzić kolegom tego rodzaju historii.
Violet skrzywiła się szyderczo.
– To bardzo miło z twojej strony.
– Już taki jestem. Zawsze myślę o innych.
Energicznie potrząsnęła głową, patrząc na niego z dużym niesmakiem.
– Wiesz co, Malone, miałam cichą nadzieję, że po tym ostatnim morderstwie będziesz miał trochę więcej pracy i odejdzie ci ochota na głupie żarty.
Quentin wyprostował się i posłał jej pewny siebie uśmiech.
– Nie doceniasz mnie. Zrobiłem już prawie wszystko, co mogłem.
Nie kłamał. Przesłuchał dziesięciu barmanów i wynotował te informacje, które mogły mieć znaczenie w sprawie Evelyn Parker. Miał rysopisy mężczyzn, z którymi tańczyła w swoje urodziny. Rozmawiał z całą jej rodziną, a także dentystą, u którego pracowała, oraz z koleżankami. Zaczął nawet rozpisywać jej ostatni wieczór, a przecież zajmował się tym zaledwie od ośmiu godzin.
Znowu spojrzał na Violet.
– To jak, kotku? Dasz mi ją?
Potrząsnęła głową i z przebiegłym uśmiechem sięgnęła po słuchawkę.
– Skoro ją znasz, to zaoszczędzimy w ten sposób trochę czasu.
– Jesteś słodka.
– Idź do diabła, a zanim to zrobisz, zapamiętaj sobie, że jestem poważnym pracownikiem policji, a nie jakimś „słodkim kotkiem“ – rzekła z obrzydzeniem. – To te twoje białe cizie mogą być słodkie.
Zaśmiał się i pocałował ją w pulchny, czekoladowy policzek.
– Dobrze, będę pamiętał.
Podszedł do Anny, świadomy tego, że Violet obserwuje go i zapewne kręci z dezaprobatą głową.
– Dzień dobry, panno North – zaczął oficjalnie. – Co panią znowu do mnie sprowadza?
Spojrzała na niego wyraźnie rozczarowana. Pewnie liczyła na to, że już nigdy go nie spotka.
– Chciałam rozmawiać z którymś ze śledczych…
– Czyli ze mną – wpadł jej w słowo.
– Ee, myślałam, że tym razem dostanę kogoś innego. Przecież to zupełnie inny posterunek…
Quentin zerknął na Violet i zobaczył, że śmieje się z nich, czy raczej z niego.
– To te komputery. Skoro już raz na kogoś pani trafi, trudno to zmienić…
– Jakbym się nadziała na haczyk, co?
Zrobił uprzejmą minę.
– Proszę za mną.
Przeprowadził ją przez całe biuro do swojego gabinetu i, nadal nadzwyczaj uprzejmy, szarmanckim gestem wskazał krzesło. Kiedy usiadła, przysiadł na biurku tuż przed nią.
– Jak pani idzie pisanie?
– Dziękuję, bardzo dobrze. Ma pan ładny krawat. Taki kolorowy.
Spojrzał w dół i uśmiechnął się.
– Dzięki.
– Nie każdy dorosły mężczyzna zdecydowałby się na wzorek w raki i strzelające szampanem butelki – dorzuciła.
– A zauważyła pani karnawałowe maski? – Pochylił się ku niej i nagle poczuł niepokojący zapach jej perfum. Dreszcz przebiegł mu po plecach. Ta kobieta rzeczywiście miała w sobie coś… intrygującego.
– Jak mogłabym nie zauważyć? Są fioletowozłote. Czy wszyscy w wydziale zabójstw takie noszą? Jako odtrutkę na ponury zawód?
– Nie, cher – przeszedł na kajuński żargon. – To krawat od N’awlinsa. Laissez les bon temps rouler.
Przez moment milczała, a potem chrząknęła poirytowana.
– Czy w ogóle pana interesuje, po co tu przyszłam? A może woli pan pogadać o krawacie?
– Przecież nie ja zacząłem ten temat. – Wyjął notes i długopis z kieszeni na piersi. – Czym mogę służyć, panno North?
– Zaginęła moja przyjaciółka. To moja „młodsza siostra“.
– Młodsza siostra? – zdziwił się.
– Tak, ze Stowarzyszenia Starszych Sióstr i Braci Ameryki – odparła. – Opiekowałam się nią od ponad dwóch lat.
Quentin zanotował imię i nazwisko Jaye, a także jej wiek i adres. Następnie podniósł głowę.
– Kiedy zaginęła?
– W czwartek rano wyszła do szkoły. Miała torbę z podręcznikami i torebkę. Pożegnała się ze swoją zastępczą matką i nikt od tej pory jej nie widział. – Anna potarła gładką, blaszaną przykrywkę. – Już pierwszego wieczoru sprawdziłam miejsca, w których bywała, dzwoniłam też do jej przyjaciółek. Niestety bez rezultatu. Jak kamień w wodę. Nikt nic nie widział, po prostu Jaye wyszła z domu i się rozpłynęła.
– A dlaczego nie przyszli tu jej rodzice? Poza tym opieka społeczna powinna zgłosić…
– Oni są przekonani, że Jaye uciekła – przerwała mu Anna. – Na pewno znajdzie pan ich wcześniejsze zgłoszenie. Chodzi o to… – Znowu pogładziła pudełko – Jaye miała bardzo złe doświadczenia. Uciekała już wcześniej z rodzin zastępczych.
– Ile razy?
Nawet nie mrugnęła okiem.
– Sześć.
Coś sobie zapisał, a potem uważnie spojrzał na Annę i zapytał z naciskiem: