– Ależ to bzdura! Doskonale o tym wiesz. Landry nie ma nic wspólnego…
Podniosła dłoń.
– Już podjęłam decyzję. Zamknij się i siadaj, jeśli nie chcesz dołączyć do Terry’ego. Jasne?
Zamilkł, ale wciąż stał, opierając się o framugę.
– Dobrze, więc co mamy w tej sprawie? – spytała rzeczowym tonem, natychmiast zapominając o wszelkich urazach.
– Zamordowana nazywała się Evelyn Parker – podjął Johnson. – Biała, dwudziestoczteroletnia, bardzo atrakcyjna. Pracowała poza centrum w gabinecie stomatologicznym, a mieszkała w Bywater.
– Lubiła się zabawić – dodał Walden. – Tak jak Kent. Często wypuszczała się na miasto i szukała łatwych okazji. Była w klubie bezpośrednio przed morderstwem.
– To wszystko już wiedzieliśmy – mruknęła szefowa. – Macie coś jeszcze? Poszlaki, teorie. – Zmierzyła ich wzrokiem. – Jakieś przypuszczenia.
Quentin skinął głową.
– Moim zdaniem łączy je to, że były rude. Musimy dojść do tego, dlaczego ten facet wybiera właśnie takie kobiety.
– Rude? Jedna była ciemna, a druga jasna marchewka. – Johnson zrobił zdziwioną minę.
– Ale obie były rude – upierał się Quentin.
Walden potrząsnął głową.
– A moim zdaniem łączy je tylko to, że często wychodziły z domu i lubiły zabawę.
Quentin spojrzał na niego.
– Więcej jest takich, i dlatego ktoś może sobie wybierać ofiary. Ale to jeszcze nie wyjaśnia, czemu to robi.
– Spokojnie, z kim rozmawialiście? – wtrąciła się kapitan O’Shay.
– Spytaj raczej, z kim nie rozmawialiśmy. – Johnson rozłożył ręce. – Mamy parę poważnych tropów, chociaż nie udało nam się połączyć obu morderstw. Ale to nie znaczy, że związki nie istnieją.
– Mam wrażenie, że morderca pokazywał się wcześniej z ofiarami, ale nie za często. – Quentin włączył się do rozmowy. – Jest ostrożny i nie chce zwracać na siebie uwagi. Może z nimi zatańczyć raz czy drugi, trochę poflirtować, postawić piwo… Ktoś powinien go zapamiętać.
– Te kobiety zostały zabite w pobliżu uczęszczanych lokali. – Kapitan obrzuciła wzrokiem całą trójkę… – Zastanawialiście się, czym je udusił? Chyba nie poduszką, na miłość boską!
– Może ręką? – bąknął Walden.
– Kogoś, kto walczył jak ta Parker? – Quentin pokręcił głową. – Chyba że ma ogromne łapska, ale wtedy ofiary miałyby więcej siniaków w okolicy ust. Przecież wszyscy umiemy czytać obrażenia.
– Wobec tego jakaś plastikowa torba albo worek, chociażby na śmieci. Łatwo go schować do kieszeni kurtki czy marynarki.
– Nie znaleźliśmy żadnych śladów plastiku w pobliżu denatek, a byłyby na pewno, bo uderzyły głową o asfalt. – Johnson spojrzał na Waldena. – Trzeba przeszukać pojemniki na śmieci wokół obu tych knajp. Może coś znajdziemy.
– Jeśli idzie o Kent, to już za późno, ale da się to zrobić z Parker. – Walden podrapał się w głowę. – Zwykle, jeśli ktoś używa torby, to zostawia ją przy ofierze. Czasami trudno ją zabrać i można w ten sposób zostawić więcej śladów.
– Myślę, że mamy do czynienia z kimś bardzo sprytnym – powiedziała szefowa. – Boi się zostawiać ślady i wie, jak je zacierać. Na przykład zabiera torby i wyrzuca je, kiedy czuje się już bezpieczny. W innej dzielnicy, albo w ogóle poza Nowym Orleanem.
– Prostota jest najlepsza. Musimy założyć, że ten facet wybiera najprostsze rozwiązania.
– Chcesz powiedzieć, że to nie Jaś Fasola zbrodni? – syknął złośliwie Johnson. – A to pech!
– Wobec tego może dusi je w rękawiczkach. Jest tak zimno, że nikt nie zwróci na to uwagi. Nawet ofiary mogły uznać to za zupełnie naturalne.
Quentin ściągnął brwi.
– Albo używa do tego celu kurtki. Wszyscy teraz chodzą w kurtkach.
– A co ze śladami? Przecież zostawiłby w ten sposób jakieś fragmenty materiału lub nitki. Ekipa techniczna nie znalazła niczego takiego.
Quentin opuścił swoje miejsce przy drzwiach i podszedł bliżej.
– A może nosi skórzaną kurtkę?
Na moment w pokoju zapanowała cisza. Policjanci wymienili spojrzenia.
– Nosi ją cały czas. Jest zimno, wiec nikogo to nie dziwi – ciągnął Quentin. – Jest miękka, ale nie przepuszcza powietrza. Łatwo ją umyć. A poza tym cały czas ma narzędzie zbrodni ze sobą, dlatego może działać, gdy tylko nadarzy się okazja.
– To dobra teoria – zgodził się Johnson. – Ale plastikowa torba też nie jest zła. Warto sprawdzić te pojemniki.
Walden skinął głową.
– W każdym razie ma to dużo więcej sensu niż poduszka.
Kapitan O’Shay rozsiadła się wygodnie w swoim krześle.
– Musicie jak najszybciej rozwiązać tę sprawę. Media zaczynają coś kombinować. Jeśli okaże się, że to seryjny zabójca, całe miasto wpadnie w panikę. Już miałam telefon z szefostwa, od Penningtona, i nie była to przyjemna rozmowa.
Johnson chrząknął. Walden zakaszlał. Quentin zmrużył oczy.
– Mamy sporo śladów. Jestem pewny, że szybko sobie poradzimy.
– Oby, oby – powtórzyła. – I dajcie znać, jakby pojawiło się coś nowego.
Johnson i Walden wstali, a Quentin znowu ruszył w stronę drzwi. Jednak kapitan pokazała mu gestem, żeby do niej podszedł. Po chwili zostali sami.
– Posłuchaj, pod żadnym pozorem nie wolno ci nic powiedzieć Landry’emu – zaczęła ciotka. – Jest wyłączony z tej sprawy, jasne?
Quentin zmarszczył brwi. Nie podobało mu się to, co właśnie usłyszał. Może znaleźli coś na Terry’ego, ale nie chcą o tym mówić?
– Może chociaż powiesz mi, co się dzieje?
– Na razie nie mogę. – Spojrzała na niego przeciągle. – I jak, zgadzasz się, czy rezygnujesz z tego śledztwa? Wcale nie będę miała pretensji, jeśli…
– Nic mu nie powiem – mruknął niechętnie. – Ale już teraz oświadczam, że to nonsens. Terry jest czysty!
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Piątek, 19 stycznia, godz. 15.00
Dzielnica Francuska
Anna siedziała, patrząc na pusty ekran komputera. W ciągu dwóch ostatnich godzin napisała kilkanaście akapitów, a potem, niezadowolona z efektów, wszystko wykasowała.
Zwykle przeznaczała wolne popołudnia na pisanie. Starała się wykorzystać każdą chwilę. Jednak dzisiaj jakoś jej nie szło. Nie mogła się skoncentrować. Cały czas myślała o spotkaniu z Malone’em, o Jaye oraz o problemach z agentem i wydawnictwem.
Dzisiaj? – pomyślała z niechęcią. Prawda wyglądała tak, że nie napisała niczego od momentu, kiedy Cheshire House wystąpiło ze swoją ofertą. Po co miałaby to robić? Jeśli odmówi, i tak nie będzie miała gdzie publikować, a w dodatku straci agenta. Nie było sensu spieszyć się z następną książką. Chciało jej się płakać, ale tylko wyrzuciła z siebie przekleństwo. Nie będzie użalać się nad sobą. Jeśli już ma płakać, to z powodu Jaye albo Minnie, a nie z tak błahej przyczyny, jak problemy z aroganckim agentem i wydawnictwem.
Błahej? Jej książki i kariera wciąż były dla niej ważne. Nie mogła ich zbyć ot, tak sobie.
Jednak nie tak ważne jak Jaye. Musi się dowiedzieć, co się z nią stało. Dobrze, że śledczy Malone zajmie się tą sprawą.
Anna nie sądziła, żeby uwierzył w podejrzane zachowanie Clausenów czy w porwanie, ale przynajmniej wszystko sprawdzi.
Oparła brodę na dłoni, przypominając sobie rozmowę z nim. Ich słowne potyczki. O co jej wówczas chodziło? To prawda, że jest bardzo przystojnym mężczyzną, a swoim uśmiechem mógł podbić niejedno kobiece serce… oczywiście tylko wtedy, gdy gustuje się w takich narzucających się facetach. A ona ich nie znosiła. Skąd więc to dziwne uczucie erotycznego pobudzenia? Przecież poszła tam jedynie w sprawie Jaye. Co się z nią wtedy stało?