Выбрать главу

Powiedziała sobie, że ma dużo ważniejsze sprawy, i z niechęcią spojrzała na ekran. Napisała jedno zdanie. Potem drugie. Zdania tworzyły dłuższe fragmenty, a te całe strony. Tyle że był to głupi, pretensjonalny bełkot. Zniesmaczona skasowała wszystko i sapnęła ze złością. Dobry Boże, kiedy w końcu zacznie naprawdę pisać?!

Zadzwonił telefon. Chwyciła słuchawkę, jakby to była ostatnia deska ratunku.

– Tak, słucham?

– Tu Ben Walker, witaj.

Anna ucieszyła się, słysząc jego głos, chociaż jednocześnie poczuła się trochę winna. Od zniknięcia Jaye wcale nie myślała ani o nim, ani o jego propozycji. Chociaż było to zupełnie zrozumiałe, jednak miała wyrzuty sumienia.

– Cześć, Ben – rzuciła do słuchawki.

– Jak się miewasz?

– W porządku. Tylko mi trochę głupio, bo to ja miałam zadzwonić.

– Nie przejmuj się.

Westchnęła z żalem.

– Ostatnio strasznie dużo się działo i po prostu nie miałam czasu na tego rodzaju przemyślenia. – Opowiedziała mu o zniknięciu Jaye, swoich obawach i wizycie na posterunku policji.

– Do licha, mogę ci jakoś pomóc?

– Nie, chyba że wiesz, gdzie jest Jaye. Cieszę się, że przynajmniej ten policjant obiecał mi, że wszystko sprawdzi. Co nie znaczy, że mi uwierzył.

Przez chwilę milczał, a potem chrząknął.

– Zadzwoń do mnie, jeśli będziesz czegoś potrzebowała. Choćby rozmowy. W każdej chwili, kiedy tylko zechcesz.

– Nawet w nocy? – zaśmiała się. – Wziąwszy pod uwagę to, że ostatnio prawie nie sypiam, sporo ryzykujesz.

– Od tego jestem terapeutą – odparł ze śmiechem, ale zaraz dodał: – Mówię poważnie, Anno. Dzwoń, gdyby coś się działo.

Serdecznie mu podziękowała, a potem zamilkła. Cisza trochę się przedłużała, aż w końcu Ben rzekł niepewnie:

– Ale to nie znaczy, że odrzuciłaś moją propozycję? Albo mnie, prawda?

Spodobało jej się, że traktuje tę sprawę tak otwarcie.

– Nie. Jasne, że nie.

– To dobrze, bo chciałem cię zaprosić na kolację.

– Na kolację? – powtórzyła zaskoczona.

– Dziś wieczorem. – Zrobił przerwę. – Oczywiście jeśli nie masz innych planów. To nic wielkiego, po prostu przyzwoite jedzenie i butelka niezłego wina. Co ty na to?

Wcale się nie wahała. Po ostatnich przeżyciach miała ochotę się odprężyć, a Ben Walker wydawał się wprost stworzony na taką okazję.

Trzy godziny później Anna przyjechała do „Arnaud“, starej nowoorleańskiej restauracji z kreolską kuchnią. Umówili się w okolicach tego lokalu i Ben czekał przed wejściem. Miał na sobie granatowy garnitur, białą koszulę i krawat w różnych odcieniach czerwieni. Wyglądał na zmarzniętego. Podszedł do taksówki i pomógł jej wysiąść.

– Mogłeś zaczekać w środku – westchnęła z żalem. – Zrobiło się strasznie zimno.

– Nie chciałem dać ci szansy, żebyś zmieniła zdanie. – Z uśmiechem podał jej ramię. – Idziemy?

Zaprowadził ją do środka i pomógł zdjąć wierzchnie okrycie. Szef sali poprowadził ich do stolika w zacisznym miejscu sali, tuż przy wychodzącym na ulicę witrażowym oknie.

– Uwielbiam „Arnaud“ – rzekła półgłosem. – Tak tu ładnie, a poza tym jedzenie jest naprawdę doskonałe.

– Daj spokój, to wnętrze… – nagle urwał, wyraźnie zmieszany.

– Tak? Co chciałeś powiedzieć? – spytała.

– Nic takiego. Tyle, że to wnętrze blednie przy twojej urodzie. – Cały się zaczerwienił. – O Boże, nie wierzę, że mi to przeszło przez usta.

– Och, to bardzo miły komplement. – Dotknęła lekko jego dłoni. – Dziękuję.

Przy stoliku pojawił się kelner, który się przedstawił, a następnie przyjął wstępne zamówienie. Czekając na drinki, rozmawiali o menu, przerzucając się anegdotami na temat różnych potraw, jak na prawdziwych nowoorleańczyków przystało.

– Jak tam twoja książka? – spytała, kiedy już dostali wino i wybrali potrawy.

– Nic z tego. – Ben pogroził jej palcem. – Cały czas mówiłem ja, teraz twoja kolej. – Uśmiechnął się. – Powiedz lepiej, jak tobie idzie?

Anna pomyślała o straconych godzinach.

– Wcale mi nie idzie – mruknęła i wypiła łyk wina. – Nie mam podpisanej mowy, a wkrótce zostanę bez wydawnictwa.

– Jaka to możliwe?! Przecież świetnie piszesz! Jesteś równie dobra jak Sue Grafton czy Mary Higgins Clark.

Podziękowała mu za komplement i wyjaśniła:

– Widzisz, oni koniecznie chcą wywlec do mediów moją przeszłość i w ten sposób wywindować mnie na listę bestsellerów. Złożyli mi ofertę nie do odrzucenia. Nawet bym ją przyjęła, ale…

– Ale? – podchwycił, kiedy zamilkła. – Ciężko się z nimi pracuje?

– Nie, lubię to wydawnictwo. Do tej pory dobrze nam się wszystko układało.

– Więc o co chodzi?

Spojrzała na swoje dłonie zaciśnięte na podołku.

– Zamierzają zbić majątek na moim porwaniu i śmierci Timmy’ego. Jeśli przyjmę ich ofertę, będę musiała jeździć po całym kraju i występować publicznie… Mój agent uważa nawet, że mogłabym trafić do najsłynniejszych talk showów.

– I to cię przeraża – domyślił się.

– Tak – spojrzała mu w oczy. – Nie mogę sobie wyobrazić, jak bym to wszystko wytrzymała. Mówić nie o książkach, ale… ale o przeszłości. Odsłaniać się przed tymi wszystkimi świrami, którzy mogą mnie oglądać. – Aż zadrżała. – Pomóż mi, Ben. Powiedz, co powinnam zrobić.

– Z tą propozycją? – Zaśmiał się ponuro. – Przecież sama wiesz, jak powinnaś postąpić, tylko wcale ci się to nie podoba.

– Cholera – mruknęła. – Bałam się, że powiesz właśnie coś takiego. Więc nie ma dla mnie cudownego leku?

– Niestety – rzekł ze współczuciem. – Nie jesteś jeszcze gotowa na to, żeby stawić czoło żądaniom pazernego wydawnictwa.

– Ale dlaczego? – jęknęła. – Wszystko już szło tak dobrze. Moje książki, moja kariera…

– Naprawdę?

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Niewiele się przecież zmieniło. Tyle że stanęłaś przed wyborem.

– Ale to straszny wybór!

– Nie z punktu widzenia wydawnictwa. Ci ludzie pewnie uważają, że są zupełnie w porządku. Nie tylko proponują ci, jak mówiłaś, większe pieniądze, ale i szansę na zrobienie kariery.

– Mówisz jak mój agent – zauważyła.

– Przepraszam. – Pochylił się w jej stronę. – Cała sprawa polega na tym, że twój strach jest większy niż ambicje pisarskie. To zrozumiałe, zważywszy, co przeszłaś, ale nie jest do końca ani rozsądne, ani racjonalne. Ani zdrowe.

Podniosła kieliszek i z przerażeniem stwierdziła, że ręce jej się trzęsą.

– Więc uważasz, że powinnam przemóc strach i się zgodzić? Przyjąć ich warunki?

– Nie, tego nie powiedziałem. Samej byłoby ci trudno. Moim zdaniem powinien ci pomóc dobry terapeuta. Nie możesz, jak chce twój agent i wydawnictwo, zmuszać się do pokonania strachu.

Zamilkli, kiedy kelner przyniósł kolację: gęstą kajuńską zupę z owoców morza dla Bena i krewetki dla niej.

– Wiem, że nie lubisz terapeutów, Anno – podjął, zanurzając łyżkę w zupie. – Ale mogłabyś brać udział w zajęciach grupy ludzi z tym samym problemem. Spotykamy się w czwartki wieczorem. Może zajrzysz, żeby sprawdzić, czy ci się to podoba? Jeśli nie chcesz pracować ze mną, znajdziesz wiele innych takich grup. Mógłbym popytać, gdzie warto się zgłosić.

Grupa ludzi, którzy też się czegoś boją? Którzy przeszli przez jakieś straszne doświadczenia? Czy zdoła się przed nimi otworzyć? Czy naprawdę mogłoby to jej pomóc?

Przez chwilę szukał jej oczu.

– No i co ty na to?

– Trochę się boję, ale jednocześnie jestem ciekawa – wyznała, a potem przygryzła górną wargę. – Na pewno bardzo bym się denerwowała.