Выбрать главу

Anna myślała chwilę, a potem skinęła głową.

– Dobry pomysł, ale…

– Żadne „ale“. Jestem pewny, że to się uda.

– Tylko skąd pewność, że zrobił to któryś z twoich pacjentów? Przecież do poczekalni mógł wejść ktoś obcy, prawda?

– Ale po co? Długo o tym myślałem i doszedłem do wniosku, że zostałem poinformowany o tobie jakby na dokładkę.

Zmarszczyła brwi.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Ten pacjent zaczął się ze mną spotykać z twojego powodu. To powinno wszystko wyjaśnić…

– To znaczy?

– Chodzi o moją specjalizację – odparł z triumfem. – W książce telefonicznej jest informacja, że specjalizuję się w traumatycznych przeżyciach z dzieciństwa. Książkę mógł podłożyć również jeden z uczestników zajęć, które prowadzę dla szerszego kręgu ludzi. Dzwoniłem już do organizatorów z prośbą o listę uczestników. Wysłali ją Fed Exem. Powinna dotrzeć jutro.

– Jesteś wspaniały!

– Dzięki. – Nasunął na czoło nieistniejący kapelusz. – Sherlock Psycholms do usług.

Rozmawiali jeszcze parę minut, a potem odprowadziła go do wyjścia.

– Dzięki, Ben. Czuję się teraz lepiej, kiedy wiem, że zacząłeś działać.

– Wszystko będzie w porządku – zapewnił ją. – Sprawdzimy, kto cię prześladuje i dlaczego.

Zanim zdążyła jeszcze raz podziękować, pochylił się i pocałował ją w usta. Zastygła na moment, niemile zaskoczona, jednak rozluźniła się i też go pocałowała.

Po chwili już go nie było. Anna popatrzyła na furtkę, a potem uniosła dłoń do ust. Co, do licha, stało się z jej cichym i spokojnym życiem?!

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY

Poniedziałek, 22 stycznia, godz. 9.20

Zgodnie z obietnicą lista uczestników seminarium poświęconego zdrowiu psychicznemu dotarła do niego wcześnie rano. Ben niecierpliwie rozerwał kopertę Federal Express i wyjął z niej kartkę ze stu pięćdziesięcioma dwoma nazwiskami.

Ponieważ pierwszy pacjent miał przyjść za dziesięć minut, na razie mógł tylko pobieżnie przejrzeć spis nazwisk. Szukał Petera Petersa. Niestety bez skutku.

Cholera! Rozczarowany rzucił listę na biurko. Miał wielką nadzieję, że znajdzie szybką i łatwą odpowiedź, lecz jak to najczęściej bywa w takich przypadkach, zawiódł się. Niestety, będzie musiał jeszcze poczekać. Będą musieli poczekać.

Anna. Od wspólnego śniadania myślał praktycznie tylko o niej. Uśmiechnął się. Ten nagły pocałunek zupełnie ją zaskoczył. Prawdę mówiąc, zaskoczył również jego.

Bardzo ją lubił. Nie było to ani mądre, ani bezpieczne. Przecież Anna mogła złamać mu serce.

Potrząsnął głową. Nie sądził, by tak się stało. Jeżeli naprawdę są sobie przeznaczeni, nic ich nie rozdzieli, a jeśli odnajdzie prześladowcę Anny i doprowadzi do jego unieszkodliwienia, będą mogli lepiej się poznać. Tego właśnie brakowało w ich kontaktach, bo wciąż nie są sobie zbyt bliscy, a ich znajomość oparta jest nie na uczuciu, tylko na wspólnym interesie.

Znowu pomyślał o swoim planie. Wszystko wydawało się zapięte na ostatni guzik. Wyłożył książkę Anny na stoliku przy kanapie, czyli w dobrze widocznym, ale nie ostentacyjnie eksponowanym miejscu, a notatka o programie wystawała spomiędzy jej stron. A gdyby to nie zagrało, była też żółta koperta, leżąca koło pudełka z chusteczkami.

Usłyszał dzwonek do drzwi i zajrzał do kalendarza. To była Amy West, gospodyni domowa, matka trojga dzieci, cierpiąca na depresję wywołaną doświadczeniami z dzieciństwa i nieszczęśliwym małżeństwem.

Wstał i podszedł do drzwi, żeby się z nią przywitać. Nie sądził, żeby to Amy podrzuciła książkę, bo walka z głęboką depresją niemal całkowicie ją pochłaniała. Amy zupełnie nie pasowała do wizerunku prześladowcy Anny, jaki sobie wytworzył, chociaż nie wykluczał, że mogła być to kobieta. Najpewniej był to człowiek podstępny i inteligentny, a przy tym emocjonalnie chłodny. Potrafił kłamać prosto w oczy, nie troszcząc się o czyjeś podeptane uczucia, bo los innych ludzi zupełnie go nie obchodził. Kierował się własnym kodeksem i w bezwzględny sposób egzekwował coś, co w swym chorym umyśle uważał za słuszne i sprawiedliwe. Jednym słowem, klasyczny socjopata.

Amy West była zupełnie inna. Najprawdopodobniej była zupełnie inna, bo Ben niczego z góry nie zakładał. Właśnie tego nauczył się w czasie kolejnych lat zawodowej praktyki: prawdziwa natura pacjenta ujawnia się dopiero po jakimś czasie i często przeczy wszystkim naszym domysłom. Nic co ludzkie już go nie dziwiło.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY

Poniedziałek, 22 stycznia, godz. 11.30

Malone wszedł do kwiaciarni „Perfect Rose“. Dzwonek zatańczył nad drzwiami, ale Anna nawet nie rzuciła na niego okiem, tylko siedziała za kontuarem i patrzyła przed siebie, całkowicie pogrążona w swoich myślach.

Quentin stanął, ponownie porażony jej szlachetnym w swej prostocie pięknem. Wystarczyło spojrzeć na tę kobietę, żeby zacząć cieszyć się życiem. Jakby wypiło się łyk źródlanej wody albo wciągnęło haust krystalicznie czystego powietrza.

Po raz pierwszy doświadczył tego, kiedy patrzył, jak tańczyła w klubie, a potem gdy bandażował jej stopę. Łazienka wydała mu się nagle bardzo mała, a sytuacja nad wyraz intymna. I groźna, gdyż wiedział, że nie powinien poddawać się takim silnym uczuciom.

A jednak wystarczyłby jej najmniejszy gest i natychmiast skorzystałby z okazji, zapominając o swoich służbowych obowiązkach.

Anna nagle musiała wyczuć jego obecność, bo uniosła głowę. Wyglądała na zaskoczoną, ale też, jak mu się wydawało, zadowoloną.

– Cześć – rzucił.

– Chciałam do ciebie zadzwonić dziś rano.

– Tak? Więc dlaczego tego nie zrobiłaś?

– Coś mi wypadło. – Wskazała torbę, którą niósł w lewej ręce. – Co tam jest?

– To dla ciebie – powiedział, wręczając jej z uśmiechem reklamówkę.

Zajrzała do środka, a potem przeniosła na niego zdziwiony wzrok.

– Moje buty? Wróciłeś tam tylko po moje buty?

– Mam siostry i wiem, jak bardzo kobiety przywiązują się do takich rzeczy. – Oparł się o ladę. – Dlaczego chciałaś zadzwonić? Wciąż o mnie myślisz? Chcesz zaprosić do siebie na kolację?

– Pudło. Strzelaj dalej.

– Przeczytałaś o ataku na kobietę i zaczęłaś się zastanawiać, czy to nie był ten sam facet, który cię śledził.

Na moment ją zamurowało, a potem wciągnęła ze świstem powietrze.

– Czy… czy była ruda?

– Nie.

– Dzięki Bogu! Czy…?

– Czy nie uważam, że to ten sam facet?

– Właśnie.

– To możliwe, chociaż nie mamy pewności. Paru świadków z „Cat’s Meow“ twierdzi, że jakiś typek obserwował ją cały wieczór. Jeden widział go nawet na zewnątrz bezpośrednio po zamknięciu.

– To znaczy, że nie mógł iść za mną?

– Jeśli się nie mylą. I jeśli napadł ją rzeczywiście ten facet.

– Sama nie wiem, dlaczego przyjęłam to z taką ulgą. – Zaśmiała się nerwowo. – Nie mogłam wczoraj zasnąć.

– Wcale się nie dziwię. – Przyjrzał się jej uważniej. – A jak się czujesz teraz?

– Nie najgorzej. – Głęboko nabrała powietrza. – Czy sądzisz, że facet, który napadł na tę kobietę, to morderca?

– Nie, raczej nie. Inaczej pracuje. Ponadto ta kobieta nie była ruda i nie tańczyła.

– Może… Może zmienił metodę – rzuciła. – Albo to przypadek, że dwie pierwsze kobiety były rude.