Выбрать главу

Ben mruknął, że rozumie, i spokojnie poddawał się kolejnym badaniom. Następnie odpowiadał na pytania, czy nie ma mdłości, czy dobrze widzi i czy potrafi utrzymać równowagę.

Ben kłamał tylko wtedy, kiedy było to absolutnie konieczne.

– Nic mi nie jest, panie doktorze – powiedział w końcu ze sztucznym uśmiechem. – Naprawdę. Czy mógłbym dziś wyjść ze szpitala?

Lekarz westchnął.

– Tak, jeśli ma pan kogoś, kto się panem zajmie. Chodzi o to, żeby się pan nie forsował.

– Ja się nim zajmę, panie doktorze.

Spojrzeli w stronę drzwi. Stał w nich śledczy Malone, opierając się barkiem o framugę. Wyglądał naprawdę świetnie. Ben poczuł, jak jeżą mu się włosy na szyi.

– Cześć, Ben – zwrócił się do niego familiarnie.

– Co cię tu sprowadza, Quentin? – nie pozostał mu dłużny.

Nie było to zwykłe, przyjazne przejście na ty, ale wymuszone i… jakby wrogie.

– Oczywiście, ty.

– Dobre wieści rozchodzą się szybko – mruknął sarkastycznie Ben.

Malone wszedł do środka i zatrzymał się przy łóżku.

– Jestem śledczy Quentin Malone z Siódmego Wydziału Nowoorleańskiej Policji – zwrócił się do lekarza. – Czy mogę zadać pacjentowi parę pytań?

– Nie widzę przeciwwskazań. – Doktor Wells odwiesił kartę na swoje miejsce. – Ale pewne rzeczy mogą mu się mylić, bo uderzenie w głowę było naprawdę mocne. – Zwrócił się do Bena: – Niech pan na siebie uważa przez najbliższe dni i nie forsuje się. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Proszę natychmiast się zgłosić, gdyby miał pan mdłości albo inne niepokojące objawy.

– Z całą pewnością. – Ben uścisnął jego dłoń. – Dziękuję, panie doktorze.

Lekarz pożegnał się z Malone’em i wyszedł. Zostali sami. Śledczy spojrzał uważnie na Bena.

– Dzwonił pan do mnie wczoraj do pracy. Byłem ciekaw, dlaczego.

– Naprawdę to zrobiłem?

– Powiedział pan tylko, kto dzwoni. Naprawdę pan tego nie pamięta?

Ben pomacał obolałą głowę.

– Muszę pana zmartwić, ale nie pamiętam zbyt wiele z ostatniej…

Nie dokończył. Przed oczami miał ciemną drogę. Wpadł w panikę. Jechał szybko, zbyt szybko, a jednocześnie nerwowo wciskał numery na podświetlonym telefonie.

– Dzwoniłem do Anny – szepnął po chwili. – Nikt nie odbierał. Zacząłem się bać.

– Bać?

Ben zamrugał oczami.

– Tak, o nią. Dlatego do pana zadzwoniłem.

Malone wziął krzesło i usiadł na nim okrakiem. Wciąż patrzył na Bena, a ten poczuł, że znowu podnoszą mu się włosy na szyi.

– A dlaczego się pan o nią bał? – spytał.

– Czy Annie nic się nie stało?

– Fizycznie nic.

Ben poczuł, że serce zaczyna mu bić coraz szybciej.

– Co chce pan przez to powiedzieć?

– Porozmawiajmy najpierw o panu, doktorze. – Malone wyjął z kieszeni niewielki notes. – Co mi pan chciał powiedzieć?

Ben podniósł dłoń do skroni i zaczął ją masować, chcąc zniwelować ból. Jednocześnie zaczął mówić:

– Wczoraj wieczorem byłem u mamy. Znajduje się teraz w domu opieki Crestwood przy Metairie Road. Ma Alzheimera.

– Bardzo mi przykro.

Ben skinął głową i ciągnął swoją opowieść:

– Wyszedłem później niż zwykle, bo mama była bardzo niespokojna. Wydawało jej się, że ktoś przyszedł, żeby ją przestraszyć. Uspokojenie jej zajęło trochę czasu.

Quentin spojrzał na niego ostro.

– Wydawało jej się?

Ben zaprzestał masażu i spojrzał na swoje podrapane dłonie.

– Moja mama… myli osoby i zdarzenia. Ogląda telewizję, a potem wydaje jej się, że przeżyła to naprawdę.

– Dobrze. Proszę dalej.

– Kiedy podszedłem do samochodu, zauważyłem kartkę za wycieraczką mojego wozu. Przypuszczam, że pochodziła od tej samej osoby, która wysłała mi książkę i zostawiła kopertę ze zdjęciem.

– Co tam było napisane?

Ben odwrócił wzrok, czując, że zaczynają mu płonąć policzki.

– Że zakochałem się w Annie i że ona zginie jeszcze tego wieczoru. Właśnie to.

Malone wyprostował się.

– Że zginie poprzedniego wieczoru?

– Tak. Dlatego wpadłem w panikę. Dzwoniłem do niej, ale nie odbierała, więc postanowiłem dojechać do niej jak najszybciej…

– A nie wpadło panu do głowy, żeby zadzwonić na miejscowy posterunek?

– Nie. Byłem w za dużym stresie, żeby normalnie myśleć.

Malone spojrzał na notes, a potem podniósł wzrok.

– Czy naprawdę się pan w niej zakochał?

Ben zesztywniał.

– To nie ma nic wspólnego z tą sprawą. – Spojrzał mu odważnie w oczy. – Ale… rzeczywiście się zakochałem.

Lekki skurcz przebiegł po twarzy śledczego i Ben uświadomił sobie, że nie jest jedyną osobą, która czuje coś do Anny. Taki chłystek, pomyślał z zazdrością. Nie może go wybrać!

– Jestem wytrwały, panie Malone. Nie poddaję się tak łatwo.

– Jak każdy trudny przeciwnik. – Cień uśmiechu pojawił się na ustach policjanta. – Ma pan jeszcze tamtą kartkę?

– Była w samochodzie. Pewnie wciąż tam jest. – Zaśmiał się ponuro. – Może ją pan spróbować odszukać.

– Nie domyśla się pan, kto ją zostawił?

– Ta sama osoba, która zostawiła poprzednie rzeczy. Prawdopodobnie któryś z moich pacjentów.

– Czy słyszał pan nazwisko Adam Furst?

– Nie, nigdy.

– Jest pan pewien? Nie leczył go pan kiedyś?

– Z całą pewnością. Kto to taki?

Malone nie odpowiedział na to pytanie.

– Wspominał pan, że próbuje zawęzić jakoś krąg podejrzanych pacjentów. Jak rozumiem, albo pan tego nie zrobił, albo się nie udało.

Ben znowu zesztywniał.

– Potrzebuję trochę czasu. Zacząłem to robić, ale nie mogę, ot, tak sobie, kogoś oskarżyć. Udało mi się tylko wyeliminować obecnych pacjentów, co znaczy, że będę musiał pogrzebać w przeszłości. Poddać testowi innych pacjentów…

– Testowi? – powtórzył Quentin. – Może mi pan powiedzieć, na czym on polega?

Psycholog wyjaśnił mu wszystko. Opowiedział o sprawdzianie z książką i jego wynikach.

– Jeśli zabiorę się szybko do pracy, to powinienem w ciągu tygodnia znaleźć tę osobę – zakończył.

– Do tego czasu może zginąć następna kobieta. Nie mógłby pan tego przyspieszyć? Albo dać nam tę listę?

– Wie pan, że nie mogę tego zrobić. To nieetyczne i nieprofesjonalne.

– A czy uważa pan, że ukrywanie mordercy jest etyczne?

– Mordercy? Chyba za daleko się pan posunął. Ten człowiek tylko straszy…

– Ten człowiek napadł wczoraj na Annę! – przerwał mu Quentin. – Włamał się do jej mieszkania!

Te słowa podziałały jak uderzenie. Ben opadł bezsilnie na poduszkę. Przez moment nie mógł z siebie wydusić niczego.

– Ale… ale mówił pan, że nic jej nie jest?

– Wystraszyła go, zanim zdążył ją zgwałcić. Anna jest w szoku.

Ben odwrócił się, nie chcąc pokazywać, co się z nim dzieje. Przez moment walczył ze swoją słabością, czując, że to wszystko jego wina. Gdyby dotarł na czas, Annie nic by się nie stało.

– Jest coś jeszcze – ciągnął Malone. – Wczoraj w nocy zgwałcono i zamordowano kolejną kobietę.

– Wiem, we Francuskiej Dzielnicy. Widziałem w telewizji. – Ben chrząknął. – Nie sądzi pan chyba, że miało to jakikolwiek związek z…

– Ta kobieta była ruda, doktorze. Jeszcze jedna marchewkowa piękność. Morderca odciął jej mały palec. – Śledczy zrobił przerwę, jakby chciał, żeby do Bena w pełni dotarło znaczenie tych słów. – Czy ciągle odmawia pan udostępnienia listy swoich pacjentów?