ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DRUGI
Wtorek, 30 stycznia
Posterunek SWNP
Quentin postawił swój samochód w jednym z niewielu wolnych miejsc na parkingu przy posterunku Siódmego Wydziału Nowoorleańskiej Policji. Spotkanie z Benem Walkerem okazało się tylko częściowym sukcesem. Doskonale widział, że psycholog jest naprawdę przejęty tym, co się stało i że zrobiłby wszystko, żeby pomóc Annie. To, że prawdopodobnie krył się za tym któryś z jego pacjentów, przygnębiało go jeszcze bardziej.
Mimo to stanowczo odmówił wydania spisu swoich podopiecznych.
Quentin wyłączył silnik. Doktor obiecał mu, że gdy tylko dowie się, kto jest za to wszystko odpowiedzialny, natychmiast go poinformuje. Twierdził jednak, że nie może narażać innych pacjentów na poważne stresy. Quentin przyjął to z rosnącą irytacją. Dla niego sprawa była jasna. Ktoś w mieście zabijał kolejne kobiety i najpewniej ta sama osoba prześladuje Annę. Trzeba więc ją odnaleźć i wsadzić za kratki. I niech diabli porwą wszelką etykę!
Ben Walker zakochał się w Annie. Quentin zaklął i wysiadł z wozu. To złościło go bardziej niż wszystko inne, między innymi dlatego, że zaczął się zastanawiać nad nową kwestią. Gdyby Ben dotarł pierwszy na miejsce, czy to właśnie on znalazłby się w łóżku Anny?
Nie chciał o tym myśleć, ale ten problem wciąż do niego powracał. Anna była przerażona. W szoku. A on akurat się przy niej znalazł. Pewnie dlatego zwróciła się do niego, oczekując, że da jej spokój i zapomnienie. Seks był dla niej zasłoną, którą chciała odgrodzić się od upiornych zdarzeń. To samo robili policjanci, wybierając albo kobiety, albo alkohol. On też tak robił.
Zatrzasnął drzwiczki i włączył pilotem zamek. Do licha! Doskonale wiedział, że nie powinien był się z nią kochać, a jednak nie potrafił oprzeć się Annie. Była tak pociągająca! I taka bezbronna! Nie mógł zbyt długo bronić się przed naporem silnego pożądania.
Pragnął jej od samego początku, od ich pierwszego spotkania na policji…
Nic dziwnego, że Ben też to czuł. Cholera, jest doktorem psychologii. Quentin kopnął jakiś kamień. A on tylko nędznym gliną. Nie ma z nim najmniejszych szans.
– Oficer śledczy Malone?
Quentin odwrócił się. Tuż za nim szło dwóch policjantów z sekcji wewnętrznej. Pokazali mu odznaki, chociaż musieli wiedzieć, że ich poznaje. To oni przesłuchiwali go po morderstwie w tawernie Shannona. Quentin zaklął pod nosem. Ładnie się zaczyna.
Z trudem uśmiechnął się do obu mężczyzn.
– Cześć, chłopaki. O co chodzi?
Pierwszy odezwał się niższy z nich, Simmons.
– Musimy porozmawiać o twoim współpracowniku, Terrym Landrym.
– Naprawdę? – Quentin uniósł brwi. – Myślałem, że mam to już za sobą.
– Co mianowicie? – pytał drugi śledczy, Carter.
Więc tak to chcą rozegrać. Oficjalnie, czepiając się wszystkich szczegółów.
– No, sprawę tego zabójstwa koło knajpy Shannona.
– Tym razem interesuje nas coś innego.
Quentin oparł się o swoje auto.
– Dobra, strzelajcie.
– Słyszeliśmy, że Landry ma w tej chwili poważne kłopoty.
– Można tak powiedzieć. Jest w separacji z żoną. – Quentin spojrzał na pierwszego, a potem na drugiego z policjantów. – Ale przecież rozmawialiśmy o tym poprzednio.
– Czyli to zrozumiałe, że dużo teraz pije?
Quentin zesztywniał, lekko zaniepokojony.
– Naprawdę? Nie zauważyłem.
Simmons i Carter wymienili spojrzenia.
– Nie zauważyłeś, że… pije?
Zniecierpliwiony Malone wyprostował się i spojrzał wyzywająco na obu oficerów.
– Posłuchajcie, przestańmy się bawić w kotka i myszkę. Tak, Terry trochę ostatnio nadużywa alkoholu, ale robi to poza służbą i w żaden sposób nie szarga dobrego imienia policji.
– Chcesz powiedzieć, że pracuje tak samo jak kiedyś? – spytał Simmons.
– Oczywiście – odparł Quentin, patrząc mu prosto w oczy.
– Pewnie u niego krucho z pieniędzmi – mruknął Carter. – Musi przecież utrzymywać dwa domy.
– Niestety, tyle zarabiamy. – Quentin uśmiechnął się sztucznie.
– Skarżył ci się?
– Tak, trochę.
– Ale nie wygląda na takiego, któremu brakowałoby gotówki, prawda? – wtrącił się Simmons.
– Nie wiem, o co wam chodzi.
– Więc nie zauważyłeś, żeby Landry dużo kupował albo przepuszczał większą forsę w knajpach?
Quentin przypomniał sobie pięćdziesiątkę, którą Terry podsunął Shannonowi. Do licha, to nie było w porządku.
– Nie, nie zauważyłem. – Spojrzał Carterowi prosto w oczy. – A wy?
Śledczy nie zwrócił uwagi na to pytanie.
– Czy chciałbyś nas może poinformować o czymś szczególnym w zachowaniu swojego partnera? Jakieś wyskoki? Dziwne zachowanie?
W co, do diabła, władował się Terry?! Quentin musiał bardzo uważać, by w żaden sposób nie pokazać, jak bardzo jest zaniepokojony.
– Mówiłem już, że nic mu nie jest. Rzeczywiście ma problemy, ale się nie poddaje. – Obrzucił spojrzeniem śledczych. – Możecie mi powiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi?
Simmons uśmiechnął się lekko.
– Dziękujemy za pomoc, Malone.
Carter spojrzał na niego z wyraźną niechęcią.
– Będziemy w kontakcie.
– Liczę na to – mruknął, patrząc na oddalających się kolegów.
W końcu westchnął i ruszył w stronę posterunku. Paru mundurowych policjantów, palących na zewnątrz, skinęło mu głową. Quentin zaklął pod nosem. Ilu jego kolegów widziało, jak rozmawiał z Simmonsem i Carterem? Jeśli nawet niezbyt wielu, to i tak niedługo wszyscy będą o tym mówić. Chłopcy z sekcji wewnętrznej specjalnie wybrali miejsce rozmowy. Chcieli ostrzec innych policjantów przed nim i… Terrym. Quentin wiedział, że chodziło im bardziej o jego kumpla, ale to wcale nie poprawiło mu nastroju.
Cholera! Jakiego haka na niego szykują? Co wiedzą, a czego się domyślają? I czy on, Quentin, nie napyta sobie biedy, kryjąc Terry’ego?
Westchnął ciężko, czując, że ma dosyć zarówno sekcji wewnętrznej, jak i samego Landry’ego. Dlaczego nie powiedział wszystkiego? Dlaczego zdecydował się osłaniać partnera? Dlaczego bezustannie go usprawiedliwia? Jego żona powiedziała, że mu to nie służy i że Terry musi sam poradzić sobie ze swoimi problemami. Słowa Penny do tej pory rozbrzmiewały mu w głowie: „Przestań go usprawiedliwiać, Quen“.
Może najwyższy czas?
Minął właśnie gabinet ciotki. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie pominąć drogi służbowej i wejść, żądając wyjaśnień, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu. Wiedział, że Patti nie uznaje protekcji i wyrzuci go na zbity pysk.
Podszedł więc do ekspresu, wlał sobie filiżankę smolistego płynu i dodał torebkę cukru.
– Masz trochę czasu? – usłyszał za plecami głos Terry’ego.
Spojrzał przez ramię i uśmiechnął się do niego sztucznie. Kumpel albo widział jego spotkanie z chłopakami z sekcji wewnętrznej, albo się właśnie o nim dowiedział. Sądząc po jego minie, bardzo go to zaniepokoiło.
– Tak, tylko zrobię kawę. – Spróbował i dodał jeszcze jedną porcję cukru. – O co chodzi?
– Widziałem tych dwóch sukinsynów – syknął poczerwieniały Terry. – Czego chcieli?
– Powiedzieli mi dzień dobry i kazali przekazać ci pozdrowienia.
– Przestań się wygłupiać! Przecież chodzi o moją głowę! Chcę wiedzieć, co się dzieje.
Quentin, zanim odpowiedział, uważnie rozejrzał się dookoła.
– Przede wszystkim nie wpadaj w panikę, bo właśnie o to im chodzi. Po drugie może to ty powiesz mi, o co chodzi. Mnie też mogą odstrzelić, choćby dlatego, że z tobą pracuję. Więc? – Spojrzał mu prosto w oczy.