– Jak to, sorry, wcześniej wcale nie miałeś ochoty, a teraz narzekasz, że smak ci nie pasuje! Popatrz, popatrz, ty to masz tupet. Zresztą sam zobaczysz, że będzie ci smakował.
– Teraz tak mówisz, bo się uparłeś. No weź, przecież cię znam. Wpierw odpakowuje tego mojego i zaczyna go lizać. Sama próbuje, po czym dopiero mi go podaje.
– Hm… Ten twój jest przepyszny…
– W takim razie go sobie weź!
– Nie, teraz mam ochotę na tego o smaku pomarańczowym. Patrząc na mnie, uśmiecha się i oblizuje swój sopel lodowy. I staje się wyzywająca, bo lód szybko się rozpuszcza, a ona wkłada go sobie w całości do ust. I się zaśmiewa. I zaraz znów chce koniecznie polizać mojego loda.
– No już, daj mi trochę swojego. – Specjalnie tak mówi, cała roześmiana, i się o mnie ociera, jesteśmy oparci o motocykl, rozstawiam szerzej nogi, a ona staje pomiędzy nimi, zaczynamy się całować. Lodowe sople zaczynają się rozpuszczać, spływają nam po dłoniach, po rękach, aż do samych ramion. Raz po raz zgarniamy językiem a to odrobinę pomarańczy, a to znów mięty. Z rąk, z palców, z nadgarstków, z przedramion. Gładka. Słodka. Zupełnie jak mała dziewczynka. Ma na sobie długie pareo, jasnobłękitne, w ciemniejsze wzory. Przewiązała je w pasie. Ma błękitne sandały, a wyżej górę od bikini, też w kolorze błękitnym, i długi naszyjnik z białymi muszelkami, zaokrąglonymi, niektórymi mniejszymi, innymi większymi. Znikają, roztańczone, między jej ciepłymi piersiami. Całuje mnie w szyję.
– Ała! – Specjalnie przystawiła mi sopel do brzucha.
– Maluszku ty mój, ała… – Przedrzeźnia mnie. – Co się stało, zrobiłam ci krzywdę? Zimno ci?
Napinam mięśnie, a ją bawi to jeszcze bardziej. Przejeżdża mi lodem po mięśniach brzucha, raz za razem. Ja jednak się mszczę.
– Ała.
– A masz! Trochę mięty na biodra dobrze ci zrobi. – I oddajemy się temu w najlepsze, smarujemy się pomarańczą i miętą po plecach, karku, po nogach, wreszcie także smaruję miętą między jej piersiami. Sopel się łamie. Kawałek wpada jej pod kostium.
– Ała, zgłupiałeś, przecież to lód!
– Pewnie że lód, i to zamrożony sopel!
Zanosimy się śmiechem. Zatraceni w lodowatym pocałunku, w upalnych promieniach słońca. W ustach spotykają się ze sobą dwa smaki: pomarańczowy i miętowy, a my tymczasem toniemy.
– No już, Babi, chodź ze mną.
– Ale dokąd?
– Chodź…
Rozglądam się na prawo i lewo, po czym przechodzę szybko przez ulicę, ciągnąc Babi za sobą, ona biegnie, prawie się potyka, odrywając sandały od rozgrzanego asfaltu. Porzucamy morze, drogę, żeby wdrapać się tam, na wydmy. Biegniemy jeszcze dalej w głąb. Wreszcie, nieopodal kampingu dla turystów z zagranicy, przystajemy. Tam, schowani za krzakami, wśród spłowiałej zieleni, na piasku, pod wścibskim niebem, kładę się na jej pareo. Teraz jesteśmy na ziemi. Ona kładzie się na mnie, bez kostiumu, cała moja. Jest gorąco, spływające z niej krople polu, wsiąkają w strużki blond włosów o popielatym odcieniu, zraszają jej już opalony brzuch, docierają niżej, do nieco ciemniejszych kędziorów i jeszcze niżej, do moich własnych… I ta słodka rozkosz, nasza wspólna. Babi rusza się na mnie, w górę i w dół, powoli. Po chwili odchyla głowę w tył i śmieje się w stronę słońca. Szczęśliwa, że jest kochana. Piękna, i kąpana w pełnym świetle. Mięta. Pomarańcza. Mięta. Pomarańcza. Mięta… Pomarańczaaaaa…
Dosyć. Mam to już za sobą. Wspomnienia. Przeszłość. Ale razem z nimi postradałem chyba zmysły. Wcześniej czy później sprawy, które za sobą zostawiłeś, same cię dopadną. I nawet najgłupsze rzeczy, kiedy byłeś zakochany, zapamiętujesz jako coś najpiękniejszego. Bo ich prostoty nie da się porównać z niczym innym. I chce mi się wyć. W tej ciszy, która tak rani. Dosyć. Daj spokój. Odłóż wszystko na swoje miejsce. Właśnie. Zamknij. Na dwa razy. W głębi serca, tam z tyłu, za rogiem, w tamtym ogrodzie. Kilka kwiatów, odrobina cienia i wreszcie ból. Wszystko tam zostaw, dobrze schowaj, nie byle jak, tylko tak żeby już nie bolało, tam gdzie nikt ich już nie dojrzy. Tam, gdzie nawet ty sam ich nie dojrzysz. Właśnie. Znów wszystko pogrzebane. Teraz jest już lepiej. Znacznie lepiej. I oddalam się od hotelu. Jadę wolno. Via Pinciana, via Paisiello, prosto w stronę piazza Euclide. Wokół ani żywego ducha. Wóz policyjny stoi zaparkowany przed ambasadą. Jeden śpi. Drugi czyta, nie wiadomo co. Przyspieszam. Mijam światła, jadę dalej via Antonelli. Czuję orzeźwiający powiew wiatru, który pieści mi skórę. Na moment zamykam oczy i wydaje mi się, że wznoszę się w powietrzu. Głęboki wdech. Pięknie. Do tego obsługa ze strony stewardesy była bez zarzutu. Eva. W odmętach swojego „mętnego niebieskiego". Piękna. Ma doskonale ciało. A poza tym podoba mi się kobieta, która nie wstydzi się swojego pożądania. Słodka. Słodka jak arbuz. Nawet bardziej. Skręcam w corso Francia. Jest późna noc. Żeby przedłużyć trasę, wjeżdżam na wiadukt. Teraz zrobiło się prawie zimno. Znad Tevere wzbiło się w niebo stadko mew. Siadają na moście. Zupełnie jakby, onieśmielone, chciały się pożegnać. Zaraz potem dają nura w dół, w stronę rzeki. Wydają z siebie ciche dźwięki, coś jak nawoływanie, prośbę. Krótkie, zduszone okrzyki, jakby się bały, że kogoś obudzą. Wspinam się i podjeżdżam pod górę via di Vigna Stelluti. I zaraz sam z siebie zaczynam się śmiać. Eva… Dziwne. Nawet nie wiem, jak ma na nazwisko.
11
W Castel di Guido impreza rozkręciła się na dobre. Muzyka w środku jest ogłuszająca. Czerwone, fioletowe i niebieskie światła. Tancerki wiją się na walcach siana, są całkiem nagie. Skuty łańcuchami kulturysta, w kapturze na głowie, ma całe ciało wysmarowane olejkiem, ubrany jest jedynie w stringi w stylu grecko-rzymskiej przepaski, udaje rozjuszoną bestię, która próbuje wyswobodzić się z łańcuchów, byle tylko dopaść tancerki. Dani i Giuli krzyczą rozbawione. Rycerz razem z nagą partnerką przemierzają konno komnatę. Chłopaki i dziewczyny wylegują się na kanapie, zrelaksowani, piją, śmieją się, całują pod osłoną mroku, raz po raz rozświetlani zielonym błyskiem z małego reflektora, który przenika z sali do sali, pulsując w rytm muzyki. Kelnerzy w nienagannych białych marynarkach krążą z tacami, serwując wszystkim najlepsze alkohole, od rumu John Bally aż po gin Sequoia. Chicco korzystając z okazji, bierze od razu dwa kieliszki i natychmiast je opróżnia. Po czym tańczy, nie ruszając się z miejsca i podnosząc ręce wysoko do góry.
– To miejsce jest boskie! To piekło tylko dla bogaczy, czyli wyłącznie dla nas… Rewelacja! – I zaraz wyciąga Daniele i obraca ją w rytm muzyki, śmieje się razem z nią, obejmuje i delikatnie całuje w usta. Po czym zostawia ją samą sobie, tanecznym krokiem wykonuje niezbyt udany obrót.
– Zaczekajcie tu, lalki, pójdę wziąć wam coś innego do picia!
Giuli patrzy, jak odchodzi, odwraca się w stronę Danieli i wpatruje się w nią bez słowa.
– Dani… rzeczywiście jesteś tego pewna?
– Nie dam rady…
– A, widzisz!
– Ależ nie, zajebiście mi się podoba, tyle że muszę dać się ponieść, a ty nic, tylko wszystko mi jeszcze utrudniasz.
– Ja?
– A niby kto inny! Muszę się odurzyć. Tylko że jeśli będę pić, to potem zrobi mi się niedobrze.
– Dani popatrz, a ten tam to nie aby Andrea Palombi?
– Tak, to on. O matko! Nie widziałam go od niepamiętnych czasów!
– Zmienił się. Co mu się stało? Ktoś mu przyłożył?
– Nie, tylko od czasu, kiedy się rozstaliśmy, kompletnie się załamał.
– Total! A właśnie, to z nim powinnaś przeżyć swój pierwszy raz. Z kolesiem, który przynajmniej naprawdę cię kochał. To ile wy w końcu byliście razem?
– Sześć miesięcy.