Выбрать главу

– Okay, jak sobie życzysz. – Alice stoi przy oknie. – Będziesz nam mierzyć czas?

Uśmiecha się przytakując. – Tak, ale na czym to polega?

– To proste. Co półtorej minuty krzyczysz „Stop.'".

– Dobra. – Patrzy na zegarek gotowa, by dać znak startu. Ja tymczasem podskakuję w miejscu. I rozgrzewam ramiona. Przychodzi mi coś do głowy. Antonella, ta niska, po upływie półtorej minuty mogłaby wkraczać z planszą i wypisanym na niej numerem rundy, i robić rundkę po sali gimnastycznej, kręcąc tyłeczkiem tak jak na najlepszych filmach amerykańskich. Ale to nie Ameryka. Ani nie film. Jesteśmy na siłowni. Murzyn też zaczyna podskakiwać, nieustannie uderza rękawicami jedną o drugą, wpatruje się we mnie. Alice unosi twarz znad zegarka. Jej spojrzenie krzyżuje się z moim. Jest trochę zmartwiona. W jakiś sposób czuje się odpowiedzialna. Ale w końcu postanawia, że dłużej czekać już nie może. Tak że prawie krzyczy, dając znak, żebyśmy zaczęli.

Murzyn rzuca się na mnie od razu. Śmieję się w duchu. Jedyną rzeczą, jakiej nigdy nie zarzuciłem w czasie całego mojego dwuletniego pobytu w Ameryce, było właśnie uczęszczanie na siłownię. I trenowanie boksu, gwoli ścisłości. Tyle że tam aż roi się od autentycznych kolorowych, a każdy z nich jest szybki i silny. Ciężko było stawić im czoło. I to jeszcze jak. Ale wkładałem w to całe moje serce. I nie było tak źle. Co ja najlepszego wyprawiam? Nie koncentruję się jak należy… W samą porę.

Murzyn wymierza mi dwa silne ciosy w twarz. Robię unik. I uchylam się, kiedy próbuje założyć mi haka. Po czym łapię oddech i oddalam się, podskakując. Padają kolejne dwa ciosy, których udaje mi się uniknąć, a ja zaczynam skakać wokół niego. Murzyn z powodzeniem robi zmyłkę i uderza mnie nisko, w sam żołądek. Aż mną rzuca, zwijam się skulony. Kurwa, tchu mi brakuje. Wydaję z siebie dźwięk, który przypomina rzężenie, a sala zaczyna wirować mi przed oczami. Tak, trafił mnie bez pudła. Ledwo zdołałem się podnieść, a tu już dostrzegam, jak z prawej spada na mnie jego rękawica. Instynktownie robię kolejny unik. Ale dosięga mnie i tak, udaje mu się mnie drasnąć, rozwala mi dolną wargę. Kurwa. Kurwa. Obeszłoby się bez tego. Co za skurwysyn. Patrzę na niego. Szczerzy się do mnie.

– No i jak tam, Step, bohaterze?

Z tym chujem nie ma żartów. Zaczynam podskakiwać. – Teraz już lepiej, dzięki.

Odzyskuję siły. Wraca mi przytomność umysłu. Krążę wokół niego. Przy oknie zgromadził się tłumek gapiów. Wśród nich rozpoznaję Alice i jej przyjaciółkę Antonellę, Alessio, Żeglarza i kogoś jeszcze. Przestaję się rozglądać i cała moja uwaga koncentruje się na nim. Teraz moja kolej. Zatrzymuję się. Murzyn podskakuje i wychodzi do przodu, wyprowadza cios z lewej i zbiera się, by dosięgnąć mnie prawą. Przepuszczam go bokiem, robiąc unik w prawo, po czym swoją lewą zadaję mu cios dokładnie nad łukiem brwiowym. Wracam do poprzedniej pozycji i z całej siły trafiam go prawą pięścią w twarz. Pod rękawicą czuję chrzęst gruchotanego nosa. Nie ma czasu się wycofać, wymierzam mu dwa ciosy w lewe oko, przed pierwszym udaje mu się osłonić, ale już po chwili traci czujność i ten drugi dosięga go niczym rozpędzony bolid. Cofa się, potrząsa głową. Otwiera oczy, w samą porę, by zobaczyć, jak się przymierzam do haka. Rozwalam mu prawy łuk brwiowy. Krew natychmiast zalewa mu policzek, jakby płakał różowymi łzami. Próbuje zasłonić się rękawicami. Wyprowadzam uppercut w sam środek jego żołądka. Zgina się wpół i opuszcza rękawice. Błąd. Jak widać… Błąd. W Stanach raz widziałem coś takiego i instynktownie sam to teraz powtórzyłem. – Ej, Murzyn, teraz to ty mi powiedz, jak tam? – Nie czekam na odpowiedz. Z góry wiem, jaka by była. Zamierzam się prawą i uderzam go z całej siły. Od dołu w górę, w brodę, od spodu. Murzyna niemal odrzuca w tył, zadany cios okazuje się miażdżący. Leci w głąb, aż miło. Ląduje na różowych i liliowych stepperach, które przewraca. Po czym wpada na lustro, przywiera do niego twarzą i osuwa się po nim powoli, pozostawiając na jego powierzchni niewyraźną smugę. Wreszcie upada na ziemię, na beżowe linoleum, które natychmiast zalewa krwią.

Patrzę na Alice. – To co, ile jeszcze?

Alice spogląda na zegarek. Brakuje kilku sekund.

– Stop. Właśnie jest koniec.

– Widziałaś, a nie mówiłem? Rach-ciach i już po wszystkim. Wychodzę z sali gimnastycznej. Żeglarz rzuca się przed siebie, by zobaczyć, jak się miewa Murzyn.

– Nic się nie martw, już sprawdzałem, oddycha. Żeglarz się rozluźnia. – Rany, Step, zmasakrowałeś gościa.

– Tak mu zależało, żeby walka nie była na niby… no to ma.

Idę do lustra. Oglądam sobie wargę. Jest rozwalona i już mi cała spuchła. Za to łuk brwiowy ma się dobrze. Podchodzi do mnie Alice.

– Gdyby to była prawdziwa walka, a ja postawiłabym wszystkie moje pieniądze, to bym je straciła.

– Co to ma do rzeczy, w takim wypadku byśmy się dogadali i po pierwszym ciosie już bym się nie podniósł.

Podchodzi do mnie Alessio. – Za to ja wygrałbym całą zainwestowaną kasę. A tam, nie wiedzieć czemu, ale czułem, że to ty zwyciężysz.

– Jak to nie wiedzieć czemu? – Znów widzę, że czuje się niezręcznie, chciałby coś powiedzieć, ale sam jakoś nie bardzo wie co. Przychodzę mu z pomocą.

– No już, zdejmij mi rękawice, dawaj…

– Trzymaj. Przyniosłam ci trochę lodu, żebyś przyłożył sobie do wargi.

To Alice. Podchodzi do mnie z chusteczką higieniczną, w której jest kilka kostek lodu.

– Dzięki, powiedz swojej przyjaciółce, żeby wzięła trochę zimnej wody i polała nią twarz Murzyna, wyjdzie mu na zdrowie.

– Właśnie to robi.

Alice patrzy na mnie i dziwnie się przy tym uśmiecha. Zaglądam do środka. Antonella jest w sali gimnastycznej i pomaga Żeglarzowi. Robią Murzynowi okłady na twarz. Makijaż albo cud, jeśli wszystko dobrze pójdzie, to dziewczyna dopnie swego. Żeglarz albo Murzyn. Sam nie wiem, co gorsze. Ten pierwszy w najlepszym razie na coś ją naciągnie, ten drugi zaś zgwałci. Ale nic mi do tego. I siadam sobie spokojnie na ławie. Przykładam chustkę do wargi. Widzę Alice, patrzy na mnie. Ona też chciałaby coś powiedzieć. Ale jakoś nie bardzo wie co. Nie czekam, aż to zrobi. Nie chce mi się. A w każdym razie nie teraz. – Sorry, ale idę pod prysznic. – I tak oto znikam z pola widzenia. Zostawiam ich samym sobie. Przez moment wyobrażam sobie Alessio i Alice na wspólnej kolacji, ich wysiłki, by pogadać o tym i o owym. Fede pewnie byłaby niepocieszona. Ale to też nie moja sprawa. Po czym, nie zawracając już sobie dalej głowy, wchodzę pod prysznic.

16

Kto sam nie widział Vanniego, ten nie zrozumie. A być może nawet ten, kto go widział, też nie. Zatrzymuję motocykl przed wejściem i zsiadam. W tym lokalu aż roi się od barwnych postaci. Jakaś kobieta, z ustami prawie tak samo wydatnymi jak jej biust, gada z facetem z gigantycznymi zakolami, które ukrył, czesząc się na pożyczkę. Ma na sobie krótką spódnicę, kobieta naturalnie, spod niej widać parę świetnych nóg sięgających jej aż pod same balony, również zrobione. Oczywiście zanosi się śmiechem, słuchając opowieści „zapożyczonego" gościa, po chwili odbiera telefon i z pewnością kłamie rozmówcy jak z nut. Zapożyczony udaje, że nie słucha, wkłada ręce do kieszeni spłowiałej marynarki w prążki. Znajduje papierosa i go zapala. Zaciąga się, zgrywając zadowolonego, ale ani na moment nie odrywa wzroku od biustu kobiety. Ona uśmiecha się do niego. Kto wie, a nuż zdoła przedmuchać ją także. W głębi, trochę dalej, panuje chaos. Wszyscy gadają, ktoś zamawia mrożony jogurt, towarzystwo rozsiadło się na motorach i zastanawia się, co począć z tak pięknie rozpoczętym wieczorem. Kilka maserati, jeden za drugim, krąży nieopodal w poszukiwaniu wolnego miejsca. Za to mercedes obstawia drugi szereg. Wszyscy się ze sobą witają, wszyscy się znają. Jest Gepy, który siedzi na hondzie SH50, ma króciutkie włosy, wytatuowaną obręcz w maoryskim stylu na ramieniu i spłowiały ślad po jakimś starym tatuażu, który zrobił sobie lata temu na kostkach prawej dłoni. Wciąż jeszcze można dojrzeć, co takiego ma na nich wypisane. „Boli”. Może ma nadzieję, że tym samym ciosy pięściami, które zadaje, są skuteczniejsze. Ten sam co zawsze nieobecny uśmiech. Rozgląda się wokół, nie szukając niczego konkretnego. Ma na sobie poszarpaną bluzę, specjalnie wyciętą tak, by wyeksponować te 48, maksymalnie 50 w obwodzie, jakie liczy jego ramię, kiepsko skądinąd wytrenowane, wyraźnie niedostatecznie wyrzeźbione. Patrzy na mnie rozkojarzony i mnie nie poznaje. To i lepiej. Ja mam się spotkać z tym, który ma coś do powiedzenia, a on się do nich nie zalicza. Cokolwiek by to miało zresztą znaczyć. Tak przynajmniej sobie wyobrażam, z opisu, jaki przedstawił mi ojciec. Mówił o inteligentnym mężczyźnie, wysokim, elegancjom, szczupłym, zawsze nienagannie ubranym, z długimi włosami, ciemnymi oczami, w krawacie w poprzeczne kolorowe prążki, z kołnierzykiem rozpiętym przynajmniej z jednej strony. Ojciec specjalnie mnie na to wyczulił. – Odpięty róg kołnierzyka odgrywa niebagatelną rolę, Step, tyle że nikomu nigdy nie udało się odkryć jaką.