Выбрать главу

– I poprosimy jeszcze o jakieś dobre cabernet.

– Może być Piccioni?

– Niech pan sam coś dla nas wybierze.

– Znakomicie.

Fakt, że zdajemy się na jego wybór również w sprawie doboru wina, wprawia go w jeszcze większe zadowolenie.

– Gin, daj spokój, nie kłóćmy się, chcesz się zamienić miejscami? Chcesz usiąść tu gdzie ja?

– A po co?

– Bo w ten sposób ty będziesz miała przed oczami tamte dziewczyny, tancerki.

– Nie, nie. – I się uśmiecha. – Bawi mnie, że to właśnie ty na nie patrzysz, a wręcz sprawia mi to nie lada przyjemność.

– Sprawia ci to przyjemność?

– Oczywiście, pokaż mi parę luźniejszą od naszej. A: bo nie jesteśmy parą, be: bo po tym widoku na cycki i tyłek dobrze ci zrobi, jak usłyszysz zdecydowane nie od zwykłej śmiertelniczki…

– Trzy dan we wszystkim i za wszystko, co?

Dziewczyna, która udała się do łazienki, właśnie wraca, przechodzi tuż obok nas i zmierza do swojego stolika. Odruchowo się odwracam, właściwie niechcący. Gin tylko na to czekała i teraz ją woła.

– Przepraszam.

– Tak?

– Czy możesz podejść tu do nas na chwilę?

Zaskoczona dziewczyna potakuje.

– No weź, Gin, daj spokój. Przynajmniej raz spędźmy spokojnie wieczór.

– Ale czym ty się martwisz? Ja działam jedynie w twoim własnym interesie.

Dziewczyna jest miła i, zaintrygowana, podchodzi do naszego stolika.

– Dzięki, naprawdę… Widzisz tego chłopaka, Stefano, dla niektórych boski Step, strasznie chciał zdobyć twój numer telefonu, ale nie ma odwagi sam cię o niego poprosić.

Dziewczyna jeszcze nie ochłonęła, zastygła z półotwartymi ustami, autentycznie ją zamurowało.

– Tak naprawdę…

Gin się uśmiecha.

– Nie, nie, w ogóle się mną nie przejmuj. Jestem jego kuzynką.

– Ach.

Od razu sprawia wrażenie bardziej rozluźnionej. Laska na mnie patrzy, ocenia, czy jest sens, bym dostał do niej numer, czy też nie, a ja chyba po raz pierwszy w życiu się rumienię.

– Myślałam, że się pokłóciliście albo że chodzi o jakiś żart…

– Nie, absolutnie.

Gin zaprzecza bardzo kategorycznie.

– Okay, dosyć tego zastanawiania, wystarczająco długo to już trwało. Nic nie szkodzi. Fajna spódnica. Czy to od Ann Demeulemeester?

– Od kogo?

– Nie, tak mi się zdawało. Rozmiar trzydzieści sześć, szlufki przy pasku, zasłonięte guziki, kieszonka…

– Nie, to Uragan.

– Uragan?

– Tak, to nowa marka stworzona przez mojego przyjaciela.

– Ach, rozumiem, czyli właściwie można powiedzieć, że jesteś ambasadorką jego marki?

Dziewczyna się uśmiecha, obciąga sobie spódnicę i stara się sprawić, żeby prezentowała się trochę okazalej.

– Tak, można tak powiedzieć.

Cały trud na marne. Spódnica nadal tkwi uparcie w tym samym miejscu, ma nią ewidentnie spętane biodra, i jest tak krótka, że o mały włos nie widać jej majtek.

– No…

Staram się jakoś odzyskać panowanie nad sytuacją.

– Przepraszam. Ale widzę, że znajomi wołają cię do stolika. Dziewczyna się odwraca. Rzeczywiście towarzystwo zaczyna się zbierać.

– Ach, tak, przepraszam.

– No to cześć.

– Tak, cześć.

Laska się oddala.

Obydwoje obserwujemy, jak dumnie kroczy przed siebie i nie wiedzieć czemu, kręci tyłkiem bardziej niż poprzednio.

– Gratulacje.

– A to za co?

– No, bo po raz pierwszy jakiejś kobiecie udało się wprawić mnie w zakłopotanie… i to na dodatek na oczach innej.

– Cóż, dałam z siebie wszystko. Dziwne… ale jeśli teraz nie da ci swojego numeru, to co będzie potem?

– No, w ostateczności mogę jeszcze wykorzystać twoje poczucie winy…

– Z jakiego powodu?

– Niecodziennie legnie w gruzach mit kolesia takiego jak ja… boski Step, który nie jest w stanie zdobyć numeru laski w ciuchach marki Uragan. Takie rzeczy nie dzieją się codziennie.

– Nie wiem, na ile cię to może pocieszyć, ale miała silikonowe cycki.

– Nie zwróciłem uwagi. Znacznie większe wrażenie zrobił na mnie jej naturalny tyłek. – Uśmiecham się złośliwie. – Chyba w tym wypadku nie masz się do czego przyczepić, mam rację?

– Prawdę powiedziawszy, miałabym pewne zastrzeżenia również do niego. Przykro mi jedynie, że nigdy sam na własne oczy nie będziesz się mógł o tym przekonać.

– Nigdy nie mów nigdy.

Dokładnie w tej samej chwili Mario stawia przed nami dwa talerze z plastrami pieczeni.

– Proszę bardzo.

– Dzięki, Mario.

– Za to mi płacą. – I uśmiecha się do nas. Gin od razu zabiera się za krojenie.

– Cóż, na razie, Step, musisz się zadowolić tym smakowitym kąskiem.

– Ha, tyle że jeśli i on okazałby się nienaturalny, to oboje mamy przesrane.

Słysząc te słowa, Mario zamiera z wrażenia.

– No co wy, żarty sobie robicie? Mamy wyłącznie wyselekcjonowane mięso. Ej, nie rozpuszczajcie mi tu tylko żadnych podejrzanych historii, bo puścicie mnie z torbami.

Wybuchamy śmiechem.

– Nie, nic się nie martw. Rozmawialiśmy o czymś całkiem innym, naprawdę!

I zajadamy w najlepsze, co rusz dolewając do kieliszków cabernet, jemy powoli, śmiejemy się, opowiadamy sobie jakieś nieistotne fakty, które nam akurat wydają się tak ważne. Przebłyski życia każdego z nas, w których nawzajem nie uczestniczyliśmy. Chwile pełne euforii oraz te tak różne od pozostałych, spędzone z przyjaciółmi z przeszłości, którzy dzisiaj jednak, kiedy im się tak lepiej przyjrzeć, nie wydają się wcale aż tacy znów wyjątkowi. A może to tylko obawa, że nie sprostam i nie jestem aż tak zabawny, jak bym chciał. Gin nalewa mi wina. I już sam fakt, że robi to właśnie ona, sprawia, że zapominam o wszystkim innym.

43

Giuli patrzy na Daniele z rozdziawionymi ustami.

– Zamknij wreszcie buzię, bo przez ciebie mam jeszcze większe poczucie winy!

I Giuli zamyka. Następnie przełyka ślinę i usiłuje dojść do siebie.

– Tak, rozumiem… ale jak to możliwe?

– Jak to możliwe? Przecież zwłaszcza ty powinnaś doskonale wiedzieć jak, zważywszy że sama już to robiłaś, i to jeszcze zanim ja w ogóle zaczęłam. Mam ci wytłumaczyć?

– Oj nie, kretynko. To akurat wiem, jeśli już to raczej ty nie bardzo. Chodziło mi o to, jak to możliwe, że zaszłaś w ciążę?!

– Słuchaj, Giuli, przestań, proszę cię, fatalnie się czuję. Zrozum, proszę cię. I pomyśl tylko, że mówię to teraz tylko tobie… pomyśl, co to będzie, jak powiem o tym starym!

– A bo co, powiesz im?

– Pewnie, że im powiem, a jakżeby inaczej?

– Ale weź pomyśl tylko, że to się da raz-dwa załatwić, co? Wystarczy jeden dzień w klinice i po twoim głupim wybryku nie będzie ani śladu, puf, zniknie za jednym zamachem. Kumasz?

– No co ty, oszalałaś? Ja chcę urodzić to dziecko.

– Chcesz je urodzić? W takim razie to ty kompletnie oszalałaś!

– Giuli, akurat po tobie się tego nie spodziewałam. W każdą niedzielę ciągniesz mnie ze sobą do kościoła, a jak przychodzi co do czego… masz czelność mówić coś podobnego!

– Ej, słuchaj, i to ty wyjeżdżasz mi tutaj z kazaniem! Sama się uparłaś, żeby to zrobić, zanim skończysz osiemnaście lat, bo w przeciwnym razie czułabyś się jak ostatnia pierdoła, a teraz spotkała cię za to kara, nie widzisz? I to ma być postawa osoby religijnej, co ty powiesz? Weź ty sobie daruj! Tak czy siak, rób, jak uważasz, to twoje życie…

– I tu się mylisz. To także jego życie. Widzisz, w ogóle nie bierzesz tego pod uwagę. Teraz wchodzi w grę jeszcze inna istota oprócz mnie.